Utwory o wojnie i ojczyźnie

Eliza Szybowicz

Sylwia Chutnik, Bożena Keff i Dorota Masłowska posługują się drastycznym skrótem, groteską i negacją, żeby ująć w języku literatury ostatnie kilkadziesiąt lat polskiej historii, powrócić do tematu drugiej wojny i pokazać jego aktualność

Jeszcze 5 minut czytania

„Aaa... ta nasza wojna. No to przecież i dobrze, że ludzie ginęli, bo dzięki nim ziemia żyzna, tożsamość narodowa kiełkująca, a duma nasza na gruzach się opiera. Myśmy to wszystko zburzyli. A co, a stać nas, mamy gest”. „Teraz rozumie, że nie dość, że jej ukochana babcia zmarła w bombardowaniu, to jeszcze jej matka z tego względu też prawdopodobnie się nigdy nie urodziła, więc nie dość, że jest sierotą, to jeszcze sama nawet też nie istnieje, ani nigdy nie istniała i tak jest lepiej dla nich wszystkich”. „Albo się Tu jest – Albo się Tu jest. Już uchylają się przede mną wrota / i oto wchodzę do tej samej rzeki, w której byłam przedwczoraj”.

Cytowane autorki (odpowiednio: Sylwia Chutnik w „Dzidzi”, Dorota Masłowska w „Między nami dobrze jest” i Bożena Keff w „Utworze o Matce i Ojczyźnie”) posługują się drastycznym skrótem, groteską i negacją, żeby ująć w języku literatury ostatnie kilkadziesiąt lat polskiej historii. Powrócić do tematu drugiej wojny światowej i pokazać jego aktualność.

Przemienić destrukcję w kreację

Jest to ciąg dalszy polimorficznej opowieści snutej w różnych poetykach i w zmieniających się kontekstach społeczno-politycznych, której najważniejszymi autorami byli Borowski, Różewicz i Białoszewski. Ów ciąg dalszy nastąpił dzięki dyskusji wywołanej przez Jana Tomasza Grossa, który tym samym dopisał się do tej krótkiej listy.

Oto znów czytamy opowieść o moralnej zapaści i (nie)radzeniu sobie z nią, a więc o winach, sprawcach, współsprawcach, ofiarach, psychologicznych i socjologicznych mechanizmach przetwarzania zdarzeń, językach tego procesu. Opowieść podejmowaną przez pokolenia powojenne, wielokrotnie zapośredniczoną, również przez film i literaturę, czyli podlegającą prawom postpamięci. 
Wymienione pisarki łączy perspektywa kobieca, cywilna, nieheroiczna i nieelitarna. Nieprzypadkowo pojawiają się tu zaprzeczenia – ta opowieść sytuuje się przeciwko i obok wciąż obowiązującej (choć coraz upiorniejszej) wielkiej narracji głoszącej bohaterstwo i religię patriotyzmu. Musi się określić wobec hegemonicznego dyskursu, jakoś z nim rozprawić, a jednocześnie stworzyć własny język. Przemienić destrukcję w kreację.

Ubezwłasnowolniona Ripley

„Utwór o Matce i Ojczyźnie” Bożeny Keff ma formę rozpisanego na role poematu o ofierze ofiary Holocaustu. Cała rodzina matki zginęła, więc córka jest zniewolona do słuchania paraliżującego, niekończącego się mówienia, przemawiania, gderania, wycia, lamentowania o tej stracie, o „żydowskim upadku poniżej ludzkiego”. Chcąc nie chcąc współuczestniczy w traumie, w której matka się na dobre zagnieździła, ale nie na prawach podmiotu. Szantaż emocjonalny, wzbudzanie poczucia winy, redukowanie do zawsze dostępnego ucha, wywołuje bezsilną agresję, która ulega stłumieniu i trawi ofiarę ofiary od środka.

Bożena Keff „Utwór o Matce i Ojczyźnie”.
Ha!art, Kraków, 100 stron, w księgarniach od
maja 2008
Niekomunikacja zawiera się między ciągłymi wielosłownymi żalami matki a niewypowiedzianym, wsobnym bluzgiem córki. Jej figurą jest Alien – pasożyt występujący u Keff w rodzaju żeńskim i nijakim, którego nie może się pozbyć ubezwłasnowolniona Ripley. Takich pomocniczych figur jest więcej – córka zakłada maski, kostiumy, odgrywa role mające zdynamizować nieznośną sytuację, nadać jej formę – zawsze chybioną i przyjmowaną drwiąco, ale niosącą ulgę.

Różnorodny i obfity brak

Na zewnątrz wojna również trwa – w polskim antysemityzmie, już bez Żydów, który przybiera coraz bardziej bełkotliwe formy i szuka sobie coraz to innych „wrogów”, tak, że można odnieść wrażenie, jakby w Polsce nie było Polaków i owi nieistniejący Żydzi byli winni wszystkiemu, co wyraża kibolskie skandowanie chóru pacjentów w przychodni lekarskiej: „I Po-lo-nia żyd-ki!!!”.

Państwowa przychodnia to miejsce znaczące – tu życie społeczne ujawnia swoją nędzę, upokorzeni na oślep upokarzają kogo popadnie. Jakkolwiek fantazmatyczny, antysemityzm ma ekonomiczny refren. Są miasteczka, gdzie „każdy ma coś po tych Żydach, którzy zabrali im wszystko”. W tych miasteczkach owo „wszystko” nigdy nie należało do „każdego”, a owo „coś” to niewiele, ale wystarczy, żeby zainicjować fantastyczny rachunek krzywd i sumienia, w którym rubryki „winien” i „ma” mieszają się ze sobą, przeniesieniom nie ma końca, a matka Kościół czuwa, żeby nie było zbyt wiele wolności.

„Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej składa się ze scen, których nie spaja żaden wyższy porządek. Także wojna, odległa przeszłość i zarazem arbitralny kres dramatu, nie poddaje się uspójnieniu. Babcia, matka i córka mieszkają wśród śmieci i jedzą odpady, są na siebie skazane, ale nie są razem, wpatrują się w telewizor i czytają wyciągnięte ze śmietnika pismo „Nie dla Ciebie”. Stąd znają wszystkie czcze obietnice późnego kapitalizmu i dowiadują się, że ich egzystencja może być opisana tylko negatywnie – przez wyliczenie tego, czego nie mają, czyli urodziwego i wypielęgnowanego ciała, modnego ubrania, dizajnerskiego mieszkania, wyszukanego jedzenia, atrakcyjnych wakacji, wiedzy, umiejętności, wpływu na swoje życie.

Ów różnorodny i obfity brak jest oznaką ich niskiego statusu ekonomicznego, który poza nieposiadaniem wielu dóbr łączy się również z pozbawieniem języka. Bo przecież nie dostarcza go pseudospołeczny film, którego parodystyczną fabułę poznajemy na początku drugiego aktu. Gniot o tym, że „wykluczeni są całkowicie wykluczeni”, poprawia tylko samopoczucie tym widzom, których stać na bilet do kina. Realność wykluczenia – w odróżnieniu od jego kompensacyjnych filmowych przedstawień – jest odstręczająca, nie wpuszcza jej się przez próg i zbywa neoliberalnym frazesem: „A idźże brudasie, nie mam żadnego chleba. Chleba, chleba, a jak jej dam chleba, to kupi wódkę i narkotyki”.

Kadłubkowi trzeba nadać sens

W tym nieruchomym i zaśmieconym świecie wojna jest ulubionym – mimo osobistego uczestnictwa bardzo konwencjonalnym – wspomnieniem babci, którego wnuczka nie chce rozumieć (babcia „pojechała na ten obóz koncentracyjny”). Wojna jest powodem do dumy – udało nam się ją przeżyć, i źródłem anachronicznych nawyków – gromadzenia zapasów i niemarnowania jedzenia. To jedyne wydarzenie historyczne, które jakoś istnieje w świadomości postaci i wywarło na nie wpływ, choć przejawia się on karykaturalnie.

Była wojna, potem nastąpiło nie wiadomo co (z tego okresu pochodzą graty w mieszkaniu), a teraz jest globalny kapitalizm oparty na niskopłatnej pracy na rzecz konsumujących jej wytwory elit, który nawet pariasom wydaje się stanem naturalnym i ahistorycznym. Ich upośledzenie, ekonomiczne i komunikacyjne („ten rozpaczliwy syf”), jest systemowe, więc w języku systemu nieprzekraczalne. Potrzebna jest absurdalna prowokacja wymierzona w czytelnicze oczekiwania: rozwiązanie akcji zanim się zawiązała, bomba przypieczętowująca językowe nieistnienie trzech pokoleń kobiet.

„Dzidzia” przenosi nas do bardzo podobnego mieszkania, tyle że podwarszawskiego. Matka i córka, Dzidzia Warzywko – „samo brzucho rozdęte, tyłek i zmęczona głowa”, pozostawione samym sobie, wegetują pod wiszącym na ścianie „krzyżem z nieżywym człowiekiem”, w ruderze zastawionej tymi samymi meblami, na których w czterdziestym czwartym spali wygnańcy ze stolicy. Wtedy to babka Dzidzi, zagarnąwszy płaszcz z lisim kołnierzem, zadenuncjowała Niemcom ukrywające się u niej uciekinierki, które zostały rozstrzelane.

Nieszczęście spadające na rodzinę po latach jest oczywiście interpretowane przez mieszkańców Gołąbek jako boska sprawiedliwość. Do indywidualnego przypadku przykładane są wielkie polskie narracje, przede wszystkim martyrologiczna i heroiczna. Trzeba kadłubkowi nadać sens, więc zostaje wpisany w kilka powszechnie obowiązujących porządków symbolicznych, znanych głównie z kościoła i służących tam skłanianiu do „sięgnięcia po portfel na remont świątyni”. Dzidzia jest zatem kolejno: karą za winy babki, ofiarą spisku, nagrodą dla rodziny wybranej, by bohatersko znosić cierpienie, świętą i męczennicą, wreszcie wyrzutkiem. Są to interpretacje sprzeczne tylko z racjonalnego punktu widzenia, w kulturze katolickiej – jak ją widzi Chutnik – adorację na ołtarzu tylko krok dzieli od linczu na torach.

„Żydowski kadłub i ścierwo darmozjad...”

A kiedy zaczną się wyzwiska, niechybnie podyktuje je ten sam paranoiczny antysemityzm, który wyśpiewywał chór pacjentów w „Utworze” Bożeny Keff: „Ale co się dziwić, jak rodzina folksdojcze i żydy”, „kurwa niepełnosprawna, żydowski kadłub i ścierwo darmozjad na dodatku socjalnym tuczone”. Złorzeczenie szowinistyczne płynnie przechodzi w neoliberalne. Poza starą mową religijno-nacjonalistyczną w Gołąbkach dostępny jest bowiem dyskurs późnego kapitalizmu, w którym – jak u Masłowskiej – wyrazić da się tylko to, czego Dzidzia i jej matka nie mają, za to bez trudu można znaleźć w nim obelgi pod ich adresem.

Sylwia Chutnik „Dzidzia”. Świat
Książki, Warszawa, 176 stron,
w księgarniach od lutego 2010
Kaleka dziewczynka jest postacią nierealistyczną, trochę z baśni, trochę z ballady romantycznej – nie kontaktuje się ze światem zewnętrznym, ale odbiera komunikaty z wojennej przeszłości, mówią do niej zmarli. Jest więc medium historii, ale nie w sposób narzucany przez społeczność, medium enigmatycznym, nie mogącym przekazać swojej wiedzy, choć jej monstrualne ciało stanowi dość czytelny znak. Zaś reakcje, które wywołuje, mimo że nieadekwatne i niespójne, odsyłają do jakiejś wielkiej cezury, czegoś, co „było dawno i nieprawda [...] W naszej świętej wojnie, co niejednego na lewą stronę wywróciła”.

We wszystkich książkach polska rzeczywistość zaczęła się „wtedy”. Nastąpiło wielkie tąpnięcie, a drgania wciąż są odczuwalne. Był to początek tragiczny i makabryczny. Sprawił, że można się teraz poruszać wyłącznie „po trupach, po trupach, po trupach” (Masłowska). Jedynie w tle, pośrednio, przywołana zostaje społeczna i ekonomiczno-gospodarcza rzeczywistość okresu okupacji. Można się dopatrywać jej skutków w pojawiającym się u Masłowskiej i Chutnik gromadzeniu zapasów żywności, niewyrzucaniu nawet nadpsutej, zbieraniu pudełek i słoików, ale to raczej oznaka ogólniejszego prawa – że dla bohaterek „każde czasy złe” (Chutnik). Trupy, co zrozumiałe, spychają jednak na dalszy plan banalną okupacyjną codzienność i jej odległe następstwa.

A przecież tworzona przez pisarki literatura historycznego skrótu naprowadza czasem na tego rodzaju kwestie. Czy między zadawnionym nawykiem niemarnowania jedzenia i kupowaniem w Biedronce niedrogiej mielonki „Szynka drobiowa pradawna” oraz przeterminowanej śmietany „Tylko O Parę Dni” zachodzi jakaś zależność? Czy wojna wychowała konsumentów dla globalnego kapitalizmu, odbiorców odpadów i zepsutych resztek? Tych, którzy kupią to, co w przeciwnym wypadku nie zmieściłoby się na rynku, zjedzą „to, czego nie zjedzą inni” (Masłowska)? Czy była jednym z etapów złej edukacji? Jak wyglądał cały proces?

Wszystko się dzieje, a właściwie nie dzieje

Może jeszcze kiedyś o tym przeczytamy. Na razie doszło do nowego otwarcia, poszerzenia pola widzenia, wyznaczenia głównych współrzędnych. A wszystko z dala od konwencji realistycznej, w języku i wyobraźni. Przedwojnia jakby nie było, trzeba by je mozolnie rekonstruować – dostępne jest jedynie jako sentymentalny frazes Osowiałej Staruszki (Masłowska), nietykalne wspomnienie matki o jej zamordowanej rodzinie, którego realnej podstawy córka może jedynie się domyślać (Keff), dostrzeżony w topografii i zabudowie miejskiej hieroglif podziałów społecznych (Chutnik).

W powojniu niewiele się zmienia, to raczej okres trwania nędzy i nienawiści, zastygłej w czasie prowizorki. Dlatego w „poemacie na głosy” Keff (określenie z posłowia Marii Janion i Izabeli Filipiak), antydramacie Masłowskiej i powieściowej balladzie zwieńczonej monologiem dramatycznym Chutnik dominantą staje się sytuacja. Dramatyczna, liryczna, dramatyczno-liryczna, liryczno-narracyjna. Obrana przez pisarki perspektywa stanowi nie lada wyzwanie genologiczne – ich książki są „utworami” zwracającymi uwagę na swoją osobliwą konstrukcję. Wszystko dzieje się, a właściwie nie dzieje, w czterech ścianach, między kobietami z jednej rodziny, zwłaszcza między matką a córką, bez mężczyzn. Jesteśmy w sferze skrajnie prywatnej, ale jednocześnie radykalnie politycznej. Na intelektualnych i estetycznych peryferiach, z których jednak lepiej widać centrum.

Bytują tu pasywne czy bezsilne antybohaterki, celowo krzywo ulepione lub stale przeskakujące z roli w rolę, akurat takie, jakie da się wywieść z obowiązujących języków. Zostały postawione w sytuacji bez wyjścia, przewlekłej i nie poddającej się racjonalizacji, ugrzęzły w społeczeństwie, w którym nie ma możliwości upodmiotowienia się i wpływania na kształt życia indywidualnego i zbiorowego. Z łatwością może pójść w ruch obłędny mechanizm rytuału ofiarniczego, ale rzeczywistej zmiany trudno się doszukać. W czterech ścianach rupieciarni najbardziej narzuca się kontrnarracja narracji wolnościowej, toteż spośród wszystkich wydarzeń historycznych, których nie było, najbardziej nie było Solidarności, ale trzeba koniecznie o tym wspomnieć, żeby oznaczyć puste miejsce po (nie zawsze wiadomo czyjej i kiedy wzbudzonej) nadziei.


„Ładnie oprawione wieczko bombonierki Solidarność”

Z działalności solidarnościowej opozycji wyłania się więcej „okopów swojskiej niewoli” niż „barykad wolności”, sporo ksenofobii – „KOR ŻYDY” i „żydokomuna przeklęta” (Keff). Po latach zostaje „ładnie oprawione wieczko bombonierki Solidarność” (Masłowska) i Aleja Solidarności, bombastyczny adres sądu, celu wielkiej podróży matki Dzidzi po sprawiedliwość, gdzie zatrzaskują jej drzwi przed nosem (Chutnik). A jeśli po ruchu społecznym zostaje marka firmy produkującej słodycze i państwo zaprzeczające ideałom tego ruchu (mimo deklarowanej kontynuacji), to on sam sprawia wrażenie wymyślonego ex post – żeby coś sprzedać, coś usankcjonować, kogoś zmarginalizować.

Przejście literackim skrótem od czasu wojny do naszej kapitalistycznej współczesności odbywa się w szczególnym języku. „Utwory” nie mają własnego języka pozytywnego, ale mają niezwykły język negatywny, powstający z innowacyjnego wykorzystywania języków nieetycznie czy tylko nawykowo pokrywających klęskę solidarności społecznej i emancypacji, przechwycenia ich, sparodiowania do absurdu, wygadania do cna. Uwzględnione, wymieszane i przenicowane muszą zostać wszystkie  rejestry i odmiany. Wulgarna obelga: „czarna małpo, pedale, żydzie, wyrzutku, bezbożniku, zdrajco, cwelu, / bolszewicki ryju!” (Keff). Potoczne powiedzonko: „Takim to dobrze. Nie żyć. Umierać. No a co? Każdy chce jakoś nie żyć” (Masłowska). Podwórkowy dowcip: „Leżą dwie baby na drodze: stara i młoda. Idzie Polak i Niemiec, a Rusek patrzy zza krzaka. [...] A Polak nic nie mówi, tylko zdejmuje szybko buty z parujących ciał i ucieka” (Chutnik). Żargon rynku pracy: „A pewnie, a kto jak nie ty? Języki – obce, doświadczenie jako dyspozytorka materiałów reklamowych w kolportażu bezpośrednim ręcznym, ambasadorka zapachu Stara Baba w Polsce” (Masłowska). Propaganda antyaborcyjna: „Nie stać mnie, żeby być taką morderczynią” (Masłowska), „obóz zagłady narodzonych dzieci, eutanazja z nekrofilią na środku placu” (Chutnik). Kultura popularna: „Panie Frodo, trzeba się pilnować, / żeby pana nie wciągnęły trupie bagna! /  Gadaj zdrów, pan Frodo już idzie na dno” (Keff). Powstańcza piosenka: „Ten marsz [zadenuncjowanych uciekinierek z Warszawy], kolejny marsz, miał dziwny smak. Dziwną moc, która w sercu grała, aż brakło tchu” (Chutnik). Antyczna tragedia, psalm biblijny (Keff), Wielka Improwizacja (Chutnik) i wiele innych.

Kino, ucieczka strapionych

Gdzieś pomiędzy Rynkiem, Narodem i Bogiem, z przejęcia i wywrócenia na nice hegemonicznych języków, z poczucia humoru, którego skala zaczyna się od wisielczego, wydziela się wolna przestrzeń, jakby miejsce na podmiot, ale wyjście z sytuacji nie jest przez to prostsze. W obowiązujących językach niewiele da się powiedzieć o ludziach. Dla Narratorki Keff niejaki potencjał, może nie od razu emancypacyjny, ale wyobrażeniowy, niesie (niepolska) kultura masowa, zwłaszcza kino jako „ucieczka strapionych”, czyli wzięte ze swoimi funkcjami kompensacyjnymi. Wydaje się to o tyle znaczące, że pocieszycielstwu kultury masowej, z której kostiumy czerpie Narratorka, częściej przypisuje się odwracanie uwagi odbiorcy od realnych problemów i utrzymywanie go w stanie bierności. (Polski) film streszczony w „Między nami” Masłowskiej dostarcza właśnie krzepiących wzruszeń, i to widzom uprzywilejowanym, a globalna kultura masowa po prostu napędza konsumpcję i gnębi tych, którzy w konsumpcji uczestniczyć nie mogą.

Dorota Masłowska „Dwa dramaty zebrane”
Lampa i Iskra Boża, Warszawa, 144 strony,
w księgarniach od maja 2010
Podobnie sprawy mają się w „Dzidzi”, jednak Chutnik, krytykując kulturę masową, próbuje przewartościować kulturę ludową, a przynajmniej wydobyć jej ambiwalencję. Gdzieś tu rysuje się jej hipotetyczny spór z Bożeną Keff, której Narratorka (co prawda przytaczając słowa innej postaci, Usi, a więc nie bez dystansu) wyrzeka na „po-niewolników szlachty” i „plemię sklajstrowane mitem”. Bohaterka „Dzidzi” co miesiąc wpłaca na konto Maryi trochę grosza „na walkę z judekomuną”, mimo to dla Chutnik ważne jest wskazanie dającego się zauważyć w dyskusji o „Sąsiadach” uproszczenia, które podtrzymuje wizję szlachetnych elit: „że w mieście to Żegota, a na prowincji Jedwabne”. Poza tym autorka „Kieszonkowego atlasu kobiet” wykorzystuje folklor, gadanie warszawskiej ulicy, balladę i baśń, czyniąc ze stylizacji kostium swojej buntowniczej opowieści. Nie idealizuje, mówi o antysemityzmie i wymazanym z pamięci zbiorowej powstaniu w getcie, ale przedstawia kulturę ludową jako odporną na niektóre wielkie narracje, co widać w – kluczowej również u Białoszewskiego – scenie kłótni bab, matek z powstańcami i majorem, którego by najchętniej wytargały za ucho, bo „tylko by powstania kończyły” nie znoszącym sprzeciwu „na obiad, ale już!”.

Matka-opozycjonistka i matka-opresorka

Matka-opozycjonistka Chutnik i matka-opresorka Keff stanowią kolejną rozbieżność między książkami, ale, o dziwo, bez poważniejszych konsekwencji. Od matki blisko już do manifestu i projektu, a w tych gatunkach literackich autorki się uzupełniają. Masłowska jak zwykle nie wypowiada się w ten sposób, ale niektóre sformułowania Keff i Chutnik wydają się pasować do jej antydramatu. Pierwsza w zdaniach pytających wypowiadanych przez Narratorkę, druga w konradowskim monologu bohaterki przedstawiają program nowego uniwersalizmu, ponieważ określanie przez płeć, wiek, orientację, kolor skóry, narodowość czy status ekonomiczny to redukcja.

W „Utworze” Keff najważniejsze jest zaklinanie człowieka w żydowskiej matce obciążonej traumą („kurwa, człowieku, kurwa!”) oraz późne odkrycie, że człowiekiem jest ona przyzwoitym. Doświadczenie żydowskie nie jest wyjątkowe, Żyd może być różnego „narodu, płci, orientacji czy koloru skóry”. Kolory skóry i płcie należałoby rozmnożyć, żeby znieść obcość. Zamiast słów ogólnych, jak ojcowie i matki, lepiej jest używać „nazw indywidualnych”, biorąc odpowiedzialność za siebie, bez powoływania się na wyższy porządek.
Podobne rozwiązanie wieszczy bohaterka „Dzidzi”, dodając do powstałego ostatnimi czasy szeregu trawestacji słynnego powiedzenia Nałkowskiej („Ludzie ludziom” Nałkowskiej, „Polacy Żydom” Grossa, „ludzie Żydom” Grynberga, „Polacy ludziom” Kingi Dunin) kolejną wersję: „Że człowiek człowiekowi, ale historia nam wszystkim”. Brzmi to deterministycznie, ale jednocześnie następuje odwołanie historii utożsamianej z brzemieniem trupów, krzywd i win oraz ogłoszenie „tworzenia nowej mnie”.

Wybory etyczne i estetyczne trzech autorek mają wspólny mianownik. Kiedy się pisze o tym, jak to jest być ofiarą, jak to jest żyć z ofiarą, jak w języku i rzeczywistości wytwarza się ofiary, do czego ofiary są potrzebne społeczeństwu, uniwersalizm wydaje się najlepszym rozwiązaniem, pozwalającym uniknąć myślenia o ofierze jako tożsamości. Keff, Masłowska i Chutnik tworzą literaturę z tej redukcji i jej przekroczenia. Biorąc stronę ofiary, wypracowują specjalnie dla niej ton empatycznej drwiny, omijającej osobę, dosięgającej roli.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.