Rozproszona wina

Eliza Szybowicz

Nowa powieść Daniela Odiji opiera się na wspaniałych wieloznacznościach, a jednocześnie bywa rażąco stereotypowa. Tym niemniej niebezpieczeństwo, że pisarz na dobre ugrzęźnie w dotychczasowej manierze, zostało odsunięte

Jeszcze 2 minuty czytania

Daniel Odija chętnie sięga po obłęd. Wielu jego bohaterów było mniej lub bardziej szalonych. Ogarnięty obsesją pijak, staruszka hipnotycznie zapatrzona w przeszłość, dziecko we władaniu ciemnych sił – to prosty literacki sposób na ubarwienie obrazków społecznego wykluczenia. Realistyczne przedstawienie nędzy zostaje przy okazji wzbogacone pierwiastkiem anielsko-demonicznym, przez co ulega uwzniośleniu, umetafizycznieniu, przekształceniu w baśń lub przypowieść. Trudno przy tym uniknąć fałszu, choć czasami niektórym pisarzom się to udaje. Być może należy do nich Odija. Jego proza uchodzi za skoncentrowaną na problemach społecznych, a przecież stanowi w dużym stopniu rekombinację – prawda, że tych szlachetniejszych – stereotypów oraz zapożyczeń literackich. Zatem porusza czytelnika czy potwierdza jego przyzwyczajenia?

Daniel Odija, „Kronika umarłych”.
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 344 strony,
w księgarniach od stycznia 2010
W obranej przez autora „Ulicy” konwencji mowa pozornie zależna zawsze będzie etnograficzną projekcją, ale na ile etnograf jest świadom swoich ograniczeń? Najnowsza książka Odiji nareszcie wolna jest od podobnych moralnych dwuznaczności, gdyż uległy w niej odwróceniu literackie proporcje – realistyczna fabuła jest wątła, drugorzędna, przeważa nad nią żywioł wizyjności, fantastyki. Poza tym w „Kronice umarłych” w podszyty nawiedzeniem obłęd popadają nie jacyś oni – mieszkańcy popegeerowskich enklaw upośledzenia, ale my – młodzi przedstawiciele niższej klasy średniej, których utrata kontaktu z rzeczywistością wyrzuca (na zawsze lub czasowo) na margines.

Miejsce akcji to nadmorski Kostyń, którego pierwowzorem jest prawdopodobnie Szczecin, choć należałoby raczej powiedzieć, że Kostyń to jego upiorne widmo. Dawne niemieckie miasto, w którym mieścił się podobóz KL Stutthof, obrócone w ruinę, splądrowane i zgwałcone przez Armię Czerwoną, a potem zasiedlone przez przybyszów ze Wschodu. Pamięta nazistowskie zbrodnie, bezprawie powojennych miesięcy i kopniaki ubecji. Unoszą się nad nim histeryczne krzyki żarłocznych mew, którym zdarza się, jak u Hitchcocka, zaatakować człowieka. Dawno zmarli mieszkańcy Kostynia spacerują po ulicach i prześladują żywych. Lęk, zwątpienie i samotność oraz złowrogi duch miejsca wyzwalają u bohaterów nasilające się psychozy (czy też raczej objawienia).

Szaleństwo w „Kronice umarłych” ma wiele z romantycznego widzenia ukrytej istoty rzeczy. Ulegną mu prędzej czy później (niektórzy dopiero na ostatnich stronach) wszyscy główni bohaterowie tworzący grupę znających się od czasów szkolnych przyjaciół. Z jednym wyjątkiem – kontroli nad sobą nie straci matka bezgranicznie poświęcająca się pielęgnacji umierającego syna. Najważniejszymi szaleńcami powieści są Mateusz i Agata. Ich urojenia niejako się dopełniają – jego dotyczą teraźniejszości, jej – przeszłości.

Mateusz stopniowo pogrąża się w obłędzie apokaliptycznym. Mizantropia, niemożność sprostania rozmowom w sprawie pracy, obsesyjne myśli przechodzą w manię prześladowczą, nasilające się halucynacje, rozmowy z nieistniejącymi, wizje śmierci, rozkładu, potwornych metamorfoz (np. ludzi w gigantyczne owady), biblijne obrazy szarańczy unicestwiającej miasto, trawiącego je pożaru, bezdennych szczelin otwierających się w chodnikach, anielskich trąb, wreszcie rodzi się przekonanie o własnej zbawczej roli. Pomieszanie zmysłów Mateusza wydaje się mieć źródło w poczuciu winy. Prywatnym – jego dziewczyna została zgwałcona, pobita i leży w śpiączce, i społecznym – wskazywałaby na to scena w supermarkecie, gdzie bohaterowi roi się, że oskarża go mdlejąca z przepracowania kasjerka. Agata natomiast, zahipnotyzowana wydobytym z archiwum filmem, zaczyna żyć życiem dawno umarłej rodziny Jakuba von Hohendorffa, w czasach hitlerowskich szefa kostyńskiej Służby Pracy.

Hohendorffowie to zwykła mieszczańska rodzina, tyle że jej członkowie bez reszty oddani są Wodzowi, pokazują do kamery aryjskie profile i bawią się na użytek rodzinnej kroniki filmowej w żydowskiego bandytę i dobrego obywatela. Agata czuje ich obecność i widzi zjawy, zostaje zgwałcona przez Jakuba, a jednocześnie ma coraz realniejsze sny o masowych mordach Zagłady. Jej nawiedzenie wiąże się z zainteresowaniem poprzednimi lokatorami kamienicy, w której mieszka, karmi się tym, co da się wyczytać i zobaczyć w archiwum. Można je zinterpretować jako demoniczną substytucję – Agata nie słuchała żadnych rodzinnych opowieści wojennych, jej rodzice zmarli wcześnie, a dziadków nie znała; nie ma własnej genealogii.

Daniel Odija podjął wielki temat, większy nawet niż sama Zagłada, bo obejmujący poza nią także współczesne społeczne wykluczenie, a konkretnie – kryminalizację ubóstwa. „Kronika umarłych” więcej sugeruje, niż dopowiada – grozą i fantastyką psychoanalizuje wyparte, nieprzepracowane zbiorowe traumy, z którymi każdy musi sobie radzić sam.

W Kostyniu nie istnieje bowiem sfera publiczna, w której mogłaby się dokonać terapia – skorumpowana władza przybrała formę rządów kumpli, wybory wygrywa „najgłośniejszy szczekacz”, a lokalne media są posłuszne władzom miasta i reprodukują przekaz na zamówienie Stolicy, która z życia prowincji chce obrazków „biedy, patologii i zacofania”. Nie istnieją też więzi społeczne, a więzi rodzinne zawodzą. Tak więc choć punkty, na których fiksują bohaterowie, dałoby się połączyć w wielokąt zakreślający pole odpowiednio duże, by móc zacząć mówić o terapii, każdy z szaleńców jest w swym szaleństwie osamotniony, dysponuje tylko cząstką wiedzy. To, co się im przytrafia, w niewielkim zakresie znajduje uzasadnienie w indywidualnej psychologii, więc w zmaganiach z upiorami z góry skazani są na niepowodzenie.

Odija wyraźnie sugeruje kolektywny charakter zaburzeń, na które cierpią bohaterowie. Na przykład zanim niektórzy z nich zobaczą inwazję szczuraków – fantastycznych istot będących olbrzymimi ludzkimi gryzoniami – dowiemy się, że tuż przed wkroczeniem Rosjan wszystkie dzieci z kostyńskiego obozu koncentracyjnego zostały otrute, a ich niepogrzebane ciała obgryzały szczury. W innym rozdziale dziecko, powtarzając zasłyszane zdanie, powie: „terroryści to takie szczury, tylko że ludzie”.

Autor zostawia czytelnikowi szukanie związków między tego rodzaju rozrzuconymi po książce, często (pozornie) błahymi epizodami. Pomiędzy głównymi wątkami a marginaliami. Kluczowa postać jest właściwie nieobecna – to sprawca brutalnego gwałtu i pobicia  wspólnej przyjaciółki bohaterów. Jest dla nich wyłącznie okazją do komunikacyjnego rytuału. Agata i Jan uczyli go w szkole zawodowej dla nieletnich przestępców, którą opuścili z ulgą i wspominają jako „użeranie się z przerostami”. Agata pamięta pedagogiczne porażki, Jan bąka coś o naznaczeniu biedą i wybaczeniu. Dla zazwyczaj dobrodusznego Konrada gwałciciel po alkoholu staje się gnojem, którego należałoby powiesić. Dla wszystkich to niezbyt absorbujący, ale stale przywoływany punkt odniesienia, w najlepszym wypadku – źródło zawodowego niepowodzenia, w najgorszym – zagrożenie, któremu należy radykalnie przeciwdziałać, zawsze – dyżurny przykład patologii, od której oni sami są dalecy. Tylko tak się składa, że wiele stron dalej życzeniu dobrodusznego Konrada staje się zadość – Kulma wiesza się w areszcie, bo gwałcili go współaresztanci.

Nie można oprzeć się wrażeniu, że za światem tej powieści stoi jakiś trudny do uchwycenia, ale działający na skalę społeczną mechanizm napędzany fantazmatami, lękami, wyrzutami sumienia, bezradnością wobec historii, brakiem ponadjednostkowej perspektywy, a wspólnym mianownikiem jest alienacja. Gdzieś przez kogoś wyparte „realne” wraca gdzie indziej do kogoś innego jako symboliczne i na odwrót – symboliczne w zupełnie nieoczekiwany sposób staje się realnym.

„Kronika umarłych” zawiera fragmenty świetnej prozy, ale w większej części napisana jest mało porywającym stylem, czasem bardzo naiwnie, wręcz dyletancko. Opiera się na wspaniałych wieloznacznościach, ale bywa rażąco stereotypowa (na przykład genderowo – obłęd apokaliptyczny i mania zbawcza przypada mężczyźnie, medium dla duchów przeszłości staje się kobieta i to czerpiąca z nawiedzenia masochistyczną rozkosz). Ma jednak szeroki literacki horyzont, rozpięty między rozproszoną winą czasów Zagłady a rozproszoną winą współczesności. Pierwsza jest wciąż aktywną prehistorią drugiej. Raczej nie chodzi tu o zatem analogię, lecz o złożoną zależność, którą czytelnik może zacząć drążyć. Tym samym niebezpieczeństwo, że Daniel Odija na dobre ugrzęźnie w swojej dotychczasowej manierze, zostało odsunięte.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.