Nowa książka Przemysława Czaplińskiego opowiada o tym, jak literatura, publicystyka, filozofia, teatr, film wytwarzają przeszłość i przyszłość z tego, co zostało po nowoczesnych ideach i konwencjach. Pierwsza część poświęcona jest tradycji, druga – utopii. W obu przypadkach autor mówi o dokonującym się w ostatnich latach przełamywaniu impasu: końcu długiego konfliktu określanego przez metafory postępu i zacofania oraz reaktywacji czasowo zablokowanej wyobraźni utopijnej.
Przemysław Czapliński „Resztki
nowoczesności”. Wydawnictwo Literackie,
Kraków, 312 stron, w księgarniach
od listopada 2011Sposoby i cele konstruowania przeszłości omawia na wyrazistym przykładzie sarmatyzmu, który w ciągu minionego półwiecza powracał często jako projekt podmiotu indywidualnego i zbiorowego. Sarmatyzm pojawił się w literaturze emigracyjnej, u Gombrowicza, Straszewicza i Pankowskiego, ale również w kraju, w „postalinowskiej próżni”, kiedy zanikły dotychczasowe wzorce kultury i pilnym zadaniem stało się wypracowanie nowych. Dla wsparcia gomułkowskiej i gierkowskiej propagandy dokonano wówczas – przede wszystkim w ekranizacjach „Pana Wołodyjowskiego” i „Potopu” – kompensacyjnego umasowienia sarmatyzmu.
Społeczeństwu, które w stanie miazgi „ugrzęzło na przedpolu emancypacji”, Jerzy Hoffman zaaplikował z aprobatą władz sporą dawkę kulturowego relanium. Wobec kryzysu zbiorowej tożsamości zaproponował wywyższenie przez cudze triumfy, iluzoryczną jedność i nobilitację, w żaden sposób nie przekładające się na doświadczenie współczesności. Według Czaplińskiego Sienkiewiczowska iluzja, która miała utrzymywać Polaków w stanie bierności, w okresie „Solidarności” przyczyniła się paradoksalnie do ich politycznego upodmiotowienia w dziwnym sojuszu nowoczesności i sarmatyzmu.
Począwszy od połowy lat 90. publicyści „Frondy” i inni dumni piewcy polskich przywar również wykorzystują sarmatyzm do kulturowego uwłaszczenia mas. Najwięksi wrogowie PRL-u wchodzą tym samym w peerelowskie koleiny. Ich sarmatyzm polega na dopisaniu szlacheckiego rodowodu do uprzednio stworzonego najgorszego stereotypu polskości. Jest to zdaniem Czaplińskiego „niedobra reakcja na prawdziwy problem” polskiego społeczeństwa, czyli niezaspokojoną potrzebę godności.
Praktyki kulturowe się zmieniły, konstatuje autor, a dyskursywna walka stwarzających się nawzajem przeciwników – modernizatorów i zacofańców – trwa nadal. Można już jednak zaobserwować zapowiedzi końca tego konfliktu, a tym samym końca nowoczesności. Należy do nich „Barbara Radziwiłłówna” Michała Witkowskiego, gawęda, która kampowo oswaja wszystkie polskie wstydy i dziwactwa, cechy sarmackie zyskuje w niej dotychczasowy odmieniec.
Druga część „Resztek nowoczesności” przynosi opis potrójnego końca historii, ogłoszonego przez Lyotarda, Fukuyamę i Baudrillarda. Końca, który właśnie się kończy, był bowiem kwestią zatrzymanej wyobraźni. Co prawda utopia została uznana za skompromitowaną, a antyutopia stała się konserwatywna (reprodukuje archaiczne fabuły o silnej władzy prześladującej obrońców duchowości), ale pojawiło się za to myślenie, które Czapliński nazywa anty-antyutopijnym. Uwzględnia ono związane z totalitaryzmem obawy antyutopistów, ale kwestionuje światopogląd fatalistyczny – chce znów „otworzyć” historię.
Analizując m.in. „Perfekcyjną niedoskonałość” Jacka Dukaja, „Rebelię” Mariusza Sieniewicza, „Śmierć podatnika” Pawła Demirskiego i „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk, ale też np. „Manifest cyborgów” Donny Haraway, powieści Le Clézio i pisma Agambena, autor pokazuje, jak literatura przekracza aporie późnej nowoczesności, choćby przemieszczenie i rozproszenie władzy, której paradoksalnie trudniej stawiać opór niż państwowej władzy totalitarnej. Czapliński tropi zatem wątki zapowiadające inną antropologię, inne więzi i inną komunikację między podmiotami.
W odróżnieniu od człowieka nowoczesnego ów projektowany postczłowiek byłby istotą nieautonomiczną i niejednorodną. Jego tożsamość stanowiłby wielki, być może nieskończony, zbiór możliwości współistnienia w ramach nieposegregowanych, zwierzęco-maszynowo-ludzkich kolektywów ontologicznych. Zatarcie różnic między bytami usunęłoby przede wszystkim najokrutniejszy (opisywany przez Agambena) podział na życie „wartościowe” i „nagie”, dzięki któremu władza staje się władzą, ponieważ może wykraczać poza ustanowione przez siebie prawa (np. stwierdzić, że zabijanie jest złem, ale nie dotyczy to zwierząt). Posthumanizm szedłby w parze z postjęzykowością – próbą zastąpienia alienującej struktury języka nieokreśloną mową nieokreślonego istnienia.
Pisarstwo krytycznoliterackie Przemysława Czaplińskiego w „Resztkach nowoczesności” (i w ogóle) jest niesłychanie sugestywne, wywód – misternie, ale z żelazną konsekwencją skonstruowany, wzmocniony rusztowaniem z metafor i symbolicznych figur (np. Fausta i Prometeusza), bogato inkrustowany konceptami. Amorficzne, ciągle nierozpoznane ostatnie półwiecze wyłania się z tego wywodu nagle uporządkowane, zrozumiałe, opowiedziane bez sztucznych cezur, z ujawnieniem nieoczekiwanych ciągłości – jak choćby między miazgą społeczną lat 60. i 70. a „Solidarnością” czy między umasowieniem sarmatyzmu w PRL-u i na łamach „Frondy”.
Autor, piszący przecież o pragmatyce wytwarzania przeszłości i przyszłości, przedstawia własny projekt, w którym opis podporządkowany jest wizji – tak, że to rozróżnienie traci sens. I jako projekt właśnie „Resztki nowoczesności” mogą budzić wątpliwości. Opowieść zaczyna się od „pełzającej dewastacji tkanki życia zbiorowego” w latach 50. i 60., więc można odnieść wrażenie, że wcześniej z polskim społeczeństwem nie działo się nic, co z obranego punktu widzenia mogłoby okazać się znaczące. Przy okazji chyba przeceniony zostaje wpływ modernizacyjnej pedagogiki okresu stalinowskiego.
Zjawiska równoległe prezentowane są liniowo, wydźwięk całości jest optymistyczny, jakby Witkowski i inni ponowocześni użytkownicy sarmatyzmu unieważniali Hoffmana. Może dlatego autor tylko napomyka o agresywnym sarmatyzmie Rymkiewicza. Tymczasem kiedy Rymkiewicz namawia, by mieć pod ręką czekan, na wypadek gdyby na polskich osiedlach zaczęły wyrastać meczety, rodzi się obawa, że za pięćdziesiąt lat „Barbara Radziwiłłówna” może być równie mało ważna jak dziś „Zagłoba w piekle” Jacka Łukasiewicza (tom esejów z 1965 roku o oświeconym, refleksyjnym Zagłobie). Zakwestionować można też założenie, że w Polsce istnieje symetria między zwolennikami postępu i chwalcami zaścianka, którzy funkcjonują w osobliwym aliansie i nawzajem się określają. Na pewno nie ma między nimi symetrii instytucjonalnej. Czy istnieje symetria kulturowa? Nawet „Resztki nowoczesności” raczej temu przeczą – połowę książki zajmuje umasowiony sarmatyzm, a nie umasowiona tradycja modernizacyjna, bo taka nie powstała.
Być może najważniejszą wątpliwość wywołuje rezygnacja z genderowego punktu widzenia w przypadku sarmatyzmu, który jest przecież projektem wspólnoty narodowej jako wspólnoty męskiej, o czym autor wspomina, ale bez poważniejszych konsekwencji. Czasem ten brak uderza w szczegółach – na przykład stwierdzenie, że Gretkowska na początku lat 90. „patrzyła na polskość z perspektywy postemigranta”, eliminuje fakt, że Gretkowska patrzyła na polskość z perspektywy postemigrantki. W opowieści Czaplińskiego o powojennym sarmatyzmie nie ma miejsca na spojrzenie przez genderowe okulary. Natomiast w drugiej części książki czytelnik znajdzie się od razu w opowieści postgenderowej, co samo w sobie byłoby nawet przyjemne, gdyby nie budziło niedowierzania.
Autor kończy esej zapraszającym do dyskusji zdaniem „reszta nie jest milczeniem”. Zdecydowanie jest o czym dyskutować.