Bohaterowie książek Sieniewicza dążą do wielkiej zmiany. Pojedynczo lub zbiorowo chcą się pozbyć znanej rzeczywistości i znaleźć się w nowej. Ich wysiłki dotyczą sfery społeczno-politycznej, ale koncentrują się z jednej strony na języku i wyobraźni, z drugiej na ciele i jego nawykach. „Spowiedź Śpiącej Królewny” to kolejna groteskowa baśń z tego cyklu.
Misie i Dziuńdzie
Jej bohaterka, Emilia, to tytułowa Śpiąca Królewna, która mieszka w prowincjonalnym mieście w byłych Prusach Wschodnich. Ma 38 lat, za sobą sporo nieudanych związków, wiecznie skłóconych, chorych rodziców, których pielęgnuje, pracę w hurtowni wszystkiego oraz profil na Facebooku, który wykorzystuje, żeby ośmieszać napalonych megalomanów, umawiając się z nimi na fałszywe randki. Żyje w świecie, w którym rzadko kto wychodzi poza karykaturalnie infantylne role płciowe – wśród zadowolonych z siebie Misiów i Dziuńdź. Z tym że infantylizm męski i kobiecy nie są równe – „przodownicza rola Misia jest zapisana w konstytucji” (gierki stylistyczne Sieniewicza prawie zawsze czemuś służą – ta pokazaniu, że ideologia i prawo działają również w sferze uważanej za nieideologiczną oraz indywidualistyczną).
Nieznośną sytuację życiową Emi poznajemy w kolejnych scenach. Ich efemeryczny realizm, zanim na dobre zaistnieje, znika pod lawiną metafor, intertekstualnych aluzji, kryptocytatów, szyderczych przejaskrawień i ponurych żartów.
Mariusz Sieniewicz „Spowiedź Śpiącej
Królewny”. Znak, Kraków, 260 stron, w
księgarniach od 14 marca 2012Matka Emi, komunistka, wciąż marzy o swoim księciu, towarzyszu Bogatkiewiczu. Czuje rozczarowanie mężem i córką, która nie jest ani upragnionym synem, ani wystarczająco kobiecą kobietą. Stawia Emi tradycyjne wymagania, choć sama miała i ma z nimi kłopot. Jej atrybutem są masowo wypalane, nigdy nie dość mocne papierosy – „nie dla prawdziwych kobiet”, narzeka. Kolekcjonuje stylizowane peruki, dzięki którym wciela się w gwiazdy ekranu i estrady, na przykład Marilyn Monroe, stając się ich starą i brzydką, parkinsonicznie drżącą kopią. Przy porannym nakładaniu ikonicznych fryzur matka i córka przez moment wspólnie fantazjują o kobiecości.
W sąsiednim pokoju na Emi czeka inna iluzja – zamazane wspomnienie o szczęściu córeczki tatusia, które trzyma ją przy umierającym i pogrążonym w dewocji ojcu. Kiedy córka zmienia mu pampersa, on się modli, a zapinanie pieluchy wypada akurat na „amen”. Ojciec udaje wstyd, ale uwielbia swoje upokorzenie. Nadal jednak potrafi znienacka pogrozić pasem.
Kiedy Emi wychodzi z domu i zostawia niedołężnych, opresyjnych rodziców oraz chwilowo okiełznany chaos, sprawy jeszcze się komplikują. Po drodze do pracy spotyka kloszardkę, w której trochę się kocha, i kupuje plotkarską gazetkę u kioskarki mówiącej Gombrowiczem. W autobusie zostaje uznana za ruską agentkę, bo – inaczej niż inni pasażerowie – nie chce ruszyć na Moskwę, by szukać pomsty za Katyń, Smoleńsk i ukradziony bilet. Dociera wreszcie do pracy – olbrzymiej hurtowni rozrastającej się w ścisłej symbiozie z pobliskim kościołem – gdzie dowiaduje się, że ma oprowadzić po mieście Swietłanę, delegatkę z Białorusi.
Tu następuje coś w rodzaju „Spisu cudzołożnic” à rebours – Emi ze Swietką u boku szuka dla niej faceta, odwiedzając swoich byłych. Wszyscy są żałosnymi palantami, choć każdy na swój sposób. Jeden jest obsesyjnie metroseksualny, a zarazem pozostaje typowym Misiem. Inny w heteryckiej trwodze nawołuje do obrony ojczyzny przed ciotami, czerpiąc rozkosz ze swego urojonego męczeństwa: „Wiktorowi staje do Polski rozkradanej i zdradzanej na prawo i lewo”. Tułaczka po nieudanych związkach zbliża dziewczyny. Emi, której wschodnia gorszość Swietki przestaje przeszkadzać, zabiera ją do Dziupli, swojej ulubionej knajpy prowadzonej przez Smętnego Lolę, postać o nieokreślonej płci, zbyt kobiecym wyglądzie, która mówi o sobie w różnych rodzajach gramatycznych. Kobiety przychodzą tam, żeby swobodnie rozmawiać, pić, tańczyć: „Salka wiruje od radosnych atomów, które uwolniły się z codziennych orbit i wiązań”. Wieczór obfituje w zdarzenia, dość rzec, że kończy się powołaniem wirtualnego „alternatywnego państwa kobiet” i gotowaniem magicznego rosołu.
Pępowinowe pola
Emi ma jeszcze biografię równoległą. Często w samym środku zdarzeń zapada w letarg i śni o ucieczce na „pępowinowe pola” – miejsce ponownych narodzin. Skarży się, że nie ma języka, żeby wypowiedzieć swoją upragnioną metamorfozę, nie umie jej sobie wyobrazić, wie tylko, że nie chce zgodzić się na redukcję do roli Dziuńdzi. W sytuacjach homoerotycznych, zaledwie przeczuwa, jak innym człowiekiem mogłaby być. Ma dość tkwienia w kontekście określeń relacyjnych (oczywiście głównie w stosunku do Misiów: „Wciąż kręcę się wokół Misia jak Ziemia wokół Słońca”). W pewnym momencie radośnie odkrywa wyzwolicielską moc tautologii: „ja jestem ja! [...] Ja – osoba, istnienie, podmiot. Ja odrębne, ale i epistoła innych żywotów”.
Najpierw Emi podąża w okolice raju, który przypomina upadły PGR – stamtąd zawraca ją Jezus, tyrańsko przypominając jej o kobiecych obowiązkach. Innym razem Emi śni o wieży średniowiecznego zamku, gdzie diabeł kusi ją obietnicą nieziemskiej rozkoszy z nieograniczoną liczbą kochanków. W tym śnie, ku zadowoleniu Dariusza Nowackiego, bohaterka z głębi XII wieku widzi mającą nastąpić za kilkaset lat emancypację jako „to samo [co w średniowieczu] życie, choć w nowym kostiumie. [...] Jednak jak świat światem problemy pozostaną te same: nie swój język, samotność, ciało więzienie”. Nie oznacza to jeszcze, jak chciałby Nowacki, kapitulacji Emi wobec zaklętego koła kobiecego losu. Wizję historii toczącej się kołem próbuje jej wmówić diabeł.
Jaki zatem jest program emancypacyjny Emi? Z ostatniego snu, w którym widzi zbawienie „ludzi drugiej i trzeciej kategorii”, dotychczasowa Królewna Śnieżka budzi się z długim, jaszczurczym językiem jako wredna wiedźma – wymowna i mająca władzę. To finał przenikających całą powieść feministycznych reinterpretacji baśni. W literackiej parafrazie Sieniewicza królewna jest zamykana w wieży za onanizm albo zamyka się sama, żeby nie dotarł do niej żaden rzekomy wybawca. Oswojony smok je jej z ręki. Królewny i wiedźmy ściśle współpracują wbrew propagandzie bajkopisarzy, którzy chcieli je skłócić. Sieniewicz oczywiście parodiuje feministyczną strategię, która dawno stała się czytelną konwencją, ale wykorzystuje ją zręcznie i zabawnie.
Wyzwolenie się Emi nie jest spektakularne, choć polega na odgrywaniu spektaklu. Nowe wyłania się ze starego. Peruki matki, drag Smętnego Loli, bolesne wspomnienie balu przebierańców, na którym wystąpiła w stygmatyzującym dla dziewczynki stroju Zorro, fałszywe randki aranżowane przez internet – wszystko to inspiruje Emi do proklamowania nowego świata, który pozornie będzie taki sam jak stary, tylko „bardziej”. „Doprowadzamy dziuńdziowatość do granic absurdu. Tumanimy, pindrzymy się i świergolimy ile wlezie. Uprawiamy wallenrodyzm cipkowy, by w zenicie wylewającej się z nas kobiecości znikać bez śladu”.
Odtąd każda Dziuńdzia może okazać się „gorzkim pozorem kobiety”, za którym skrywać się będą „zmienne i nieoczywiste formy”. Zwykła, dotąd neutralna dziuńdziowatość nareszcie zacznie budzić podejrzenia. Wyjdzie na jaw jej performatywny charakter.
Uczynić rosół narzędziem rewolucji, doprowadzić do zaniku kobiecości przez jej hiperbolizację, skompromitować rolę przez idealne odegranie – Emi i Sieniewicz wybierają rozwiązanie dowcipne, inteligentne i mimo skromności bardzo satysfakcjonujące.