Matka i utopia

Eliza Szybowicz

„Rozwiązła” Jarosława Kamińskiego, czyli popularna powieść o Marcu ’68. Czytelnika trzyma w napięciu prosty suspens związany ze śledztwem bohaterki, stopniowym odkrywaniem prawdy o jej matce-Żydówce. Ale drobiazgowe opisy rozsadzają książkę, otwierają ją na chaos egzystencji

Jeszcze 3 minuty czytania

Popkultura uwielbia PRL. W żelaznym repertuarze peerelowskich tematów królują stan wojenny, stalinowskie represje i współpraca ze służbami bezpieczeństwa. Na tej giełdzie atrakcji do gorzej notowanych należy Marzec‘68. Bywa oczywiście wtłaczany w wyrazisty schemat sensacyjny, ale wtedy z pola widzenia znika czasem to, co najważniejsze, jak w „Różyczce” Jana Kidawy-Błońskiego – filmie o antysemickiej nagonce, w którym nie ma Żydów.

Najbardziej przywykliśmy chyba do autobiograficznych opowieści o Marcu, jakie możemy znaleźć m.in. w książkach Ewy Kuryluk, Magdaleny Tulli czy Janiny Katz – raczej kameralnych, oszczędnych i subtelnych językowo, dalekich od popularnych konwencji. Jarosław Kamiński zamierzał napisać powieść popularną i zmieścić w niej więcej niż sensacyjno-romansową fabułę. Ta ostatnia jest w „Rozwiązłej” może nie pretekstem, ale wehikułem przenoszącym rozmaite dodatkowe ładunki.

Srauma


Główna bohaterka „Rozwiązłej” – Zofia Rogala, kobieta blisko czterdziestoletnia – pracuje jako makijażystka w show-biznesie i reklamie. Spłaca kredyt na mieszkanie. Po pracy zajmuje się jedzeniem i piciem wina, ogląda „Seks w wielkim mieście” i uprawia dużo śmiałego seksu z młodszym o prawie dwadzieścia lat partnerem, Adamem Zarembą.

Jarosław Kamiński „Rozwiązła”.
W.A.B., Warszawa, 544 strony,
w księgarniach od stycznia 2012.
Wychowała się w domu dziecka, gdzie doświadczyła wszystkich możliwych form przemocy, z gwałtem włącznie. Kiedy ją poznajemy, jest zdystansowana i twarda, nie myśli o przeszłości. „Srauma” – tak przedrzeźnia przyjaciela, który sugeruje jej wizytę u psychologa i konfrontację z traumą dzieciństwa. Bohaterka drwi z kultury terapii. Nic nie wie i nie chce wiedzieć o swoich rodzicach i najnowszej polskiej historii. Zostaje jednak zmuszona do poszukiwania tej podwójnej wiedzy, kiedy pojawia się wątpliwość, czy Adam nie jest przypadkiem jej siostrzeńcem, a losy rodziców Zofii okazują się ściśle związane z wydarzeniami społeczno-politycznymi drugiej połowy lat 60.

Idąc wątłym początkowo tropem, Zofia trafia do położonego we wschodniej Polsce klasztoru, gdzie dowiaduje się, że jej matka była żydowskim dzieckiem ocalonym z Zagłady przez zakonnice. Wiekowa siostra Gabriela, która wychowała matkę Zofii, wspomina wojenną demoralizację („sąsiad bał się sąsiada, jedni donosili na drugich”) oraz łapczywość, z jaką sąsiedzi zagarniali mienie po eksterminowanych Żydach. Ale przywołuje też zupełnie przypadkowy szczegół – przekorę swojej wychowanki, która nie chciała nosić różowej sukienki, i wtedy Zofia „pierwszy raz czuje obecność matki”.

Zastanawiając się, dlaczego znalazła się w domu dziecka, Zofia wyobrażała sobie nieznaną matkę jako alkoholiczkę, prostytutkę, względnie kobietę nieodpowiedzialną, która nie ma ochoty na zajmowanie się córką. Teraz zaczyna domyślać się, że powody mogły być ponadjednostkowe. I reaguje niechęcią na matkę jako na domagającą się zrozumienia ofiarę historii.

Cyganeria ery socjalistycznej

Dalsze poszukiwania wykazują, że Hanna Rogala studiowała, a potem wykładała filozofię. Prowadziła polityczno-metafizyczne seminarium o Spinozie i Brzozowskim, na które wpadali czasem „Michnik i jego banda”. Dyskutowała o śmierci idei października i możliwościach przeprowadzenia prawdziwej rewolucji komunistycznej. Słowem: była żarliwą rewizjonistką. O tym okresie jej życia opowiada w długaśnym monologu stary Czerski – dziadek Adama, być może ojciec Zofii, peerelowski intelektualista, redaktor liberalnego pisma poświęconego sztuce, które powstało w latach 70. jako oznaka dobrej woli władz – obecnie medialnie skompromitowany jako agent SB.

Czerski przedstawia środowisko skupione wokół Hani jako „cyganerię ery socjalistycznej”, ideową młodzież łączącą cechy lewicowej opozycji politycznej z buntem kontrkulturowym. Publicznie upominającą się o marksistowskie pryncypia, nonkonformistyczną, niedbałym strojem odróżniającą się od ulizanej młodzieżówki w czerwonych krawatach, która zabiega głównie o małą stabilizację – telefon i wyjazd do NRD. Okazjonalnie łamiącą normy obyczajowe przez uprawianie wolnej zbiorowej miłości.

W marcu po aryjskiej stronie


Kres kontestacji i marzeniom o radach robotniczych kładzie „totalitarny przewrót” moczarowców, triumf czerwonego nacjonalizmu i państwowej inwigilacji. Kamiński próbuje oddać antysemickie nastroje społeczne podsycane przez oficjalną propagandę przy milczącym przyzwoleniu Kościoła.

Hanna Rogala przeczekuje miesiące czystek, ukrywając się przed aparatem bezpieczeństwa. Niemal nie wychodzi z mieszkania ze strachu przed sąsiadami i przechodniami, którzy w każdej chwili mogą ją zadenuncjować. Ponad dwadzieścia lat po wojnie doświadcza ukrywania się po aryjskiej stronie. Jest opluwana na ulicy, nękana przez sąsiadów, którzy liczą na mieszkanie po „syjonistach”. W nocy budzi ją walenie do drzwi i krzyk „gestapo, otwierać”. Groźby i szykany sprawiają, że antycypuje agresję otoczenia. Obsesyjnie zastanawia się, co sprawia, że jest rozpoznawana jako Żydówka.

„Rozwiązła” opowiada zatem o 1968 roku z punktu widzenia ofiary. Ta szlachetna konwencja, zresztą chyba najbardziej rozpowszechniona, ma swoje ograniczenia. Antysemickie społeczeństwo reprezentują postaci epizodyczne, sprowadzone do jednego rysu – jak sąsiad-donosiciel, sąsiadka-szantażystka, pani z sekretariatu, której twarz wykrzywia grymas obrzydzenia. Nie wiadomo, kim oni właściwie są i do jakiej wspólnoty należą. Określa ich tylko podłość i uogólniony mechanizm kozła ofiarnego, który rozpoznajemy w zdaniu o wojnie z „wrogiem, który nie był wrogiem, którego wyobrażenie pozwoliło społeczeństwu zachować niewinność, pomimo popełniania największych świństw”.

Dowiadujemy się jeszcze, że są zalęknieni i podatni na konformizujące działanie (niezależnego od nich?) systemu: „zło rodzi się w ciszy i pustce po człowieku, po człowieku, którego miejsce zajmuje system, system, który działa za niego, za niego podejmuje decyzje, myśli, dostarcza niezbędnego wyjaśnienia i usprawiedliwienia”. Pozostając na poziomie takich ogólników, trudno się zorientować, co konkretnie stało się w ‘68 roku, jakie były tego przyczyny i skutki.

Obca w klasztorze


Czytelnika „Rozwiązłej” trzyma w napięciu prosty suspens związany ze śledztwem Zofii, stopniowym odkrywaniem prawdy o jej matce. Po drodze przychodzi mu jednak zmierzyć się z prozą, która nie podlega prawu ekonomiczności fabuły. Drobiazgowe opisy przyrody, miejsc, ludzi, drobnych czynności, wydarzeń, które nie prowadzą prostą drogą do celu, czyli wyjaśnienia zagadki, rozsadzają popularną powieść, otwierają ją na chaos egzystencji, co warto odnotować mimo rozmaitej literackiej wartości tych fabularnych szumów.

Kiedy bohaterka dociera do klasztoru, gdzie wychowywała się jej matka, trafia na święto Wniebowzięcia. Przez kilkadziesiąt stron musi czekać, aż przełożona będzie mogła ją przyjąć, krąży po terenie sanktuarium, przygląda się licznie przybyłym wiernym i jako ateistka obserwuje kult maryjny z pozycji obcego. A jest co obserwować: śpiewy, modły i bicie dzwonów unoszą się nad Matką Boską o wybitnie słowiańskiej urodzie, pomnikiem ku czci pomordowanych patriotów, domem dla upadłych kobiet, straganami z tandetą i radnymi kłaniającymi się biskupowi.

Funkcjonalność tego obszernego fragmentu nie jest oczywista. To obojętna, to zdziwiona i zirytowana religijnym festynem Zofia nieświadomie przygotowuje się na wielką nowinę. Sposób, w jaki zostaje powiadomiona o swoim pochodzeniu, też jest mało bezpośredni. Matka przełożona unika słowa „Żydówka”; sugeruje, naprowadza, zwleka, aż Zofia sama się domyśli, wreszcie używa archaicznego słowa „starozakonna”.

Bohaterka od razu przekonuje się, że stanęła przed komunikacyjnym i społecznym wyzwaniem. Sama jej obecność domaga się opowieści, która z niejasnych powodów przywoływana jest niechętnie, z obowiązku, delikatnie, ale z tłumioną urazą. Opowieści, która włączona przez siostrę Gabrielę do inscenizacji Wniebowzięcia, wywoła zgorszenie katolickich widzów.

Mniej niż jeden


Zofia naturalnie przechodzi przemianę. Przyznaje, że jej twardość była maską skrywającą ranę. Kiedy wychodzi na jaw, że nie została przez matkę odrzucona, jedna się z nią i jednocześnie kończy swoje bytowanie poza historią. Niestety, ten przełom jest przez autora raczej obwieszczany, niż pokazywany.

Poza tym jego akuszerami – oprócz siostry Gabrieli – są sami mężczyźni, straszliwie rozgadani powieściowi rezonerzy, których Zofia traktuje z dystansem, ale nawet nie próbuje pokonać w dyskusji. Nieuświadomienie historyczne zostaje zatem skojarzone z kobiecością. Wśród mentorów Zofii (obok Czerskiego) występuje jeszcze Daniel Lewocki, historyk specjalizujący się w tym, co wyparte, oraz Józef Ludkin, Żyd, przedwojenny komunista, filozof, kiedyś współtwórca inżynierii społecznej, dziś dogorywający w zapomnieniu starzec.

W ich relacjach, wykładach, tyradach, dywagacjach powraca – zachowawczo ujęta w cudzysłów jako składnik światopoglądu postaci, ale prezentowana życzliwie, a nawet tęsknie – kwestia lewicowej rewolucji i myślenia utopijnego. To kolejny żywioł rozrywający popularną fabułę, ale i sprowadzany na jej użytek do kilku haseł i złotych myśli.

W finale Ludkin, niczym świecki cadyk, formułuje „naukę moralną, wiedzę polityczną, wizję metafizyczną”. Powiada, że prawdziwa rewolucja nastąpi wtedy, gdy zaczniemy „myśleć o sobie jako o kimś mniej niż jeden, [...] jako o jednej drugiej, jednej czwartej, jednej szóstej, musimy zrobić w sobie miejsce dla drugiego, [...] pozwolić zająć połowę własnej wewnętrznej przestrzeni, trzy czwarte, ile będzie potrzebował, by się poczuł bezpiecznie. I jeszcze na coś, na niewiadomą przyszłość”.

Zarys nowej, złożonej podmiotowości każe umieścić „Rozwiązłą” w szeregu książek odnawiających wyobraźnię utopijną, o których pisze Przemysław Czapliński w „Resztkach nowoczesności”. Istnieją książki śmielej projektujące lepsze społeczeństwo i bardziej pod tym względem przemyślane. Kamiński zaledwie wskazuje możliwość nowego porządku, co nie przeszkadza mu w innych fragmentach tworzyć np. stereotypowych postaci zmanierowanych gejów, którymi bohaterka tak pogardza, że mało prawdopodobne, by po przemianie odstąpiła im choćby małą cząstkę swojej „wewnętrznej przestrzeni”.

Przy wszystkich zastrzeżeniach ciekawe wydaje się połączenie utopijnej wskazówki z historycznym konkretem. Pochwała „niebycia tylko sobą”, oddania wewnętrznej przestrzeni drugiemu, zostaje wyprowadzona z marcowego paroksyzmu myślenia dualistycznego (swój – obcy). W tym naiwnym, ale niepozbawionym uroku ujęciu przed główną bohaterką dosłownie otwiera się na pozór zamknięta historia, jednocześnie przeszła i przyszła. Odkrywanie matki, jej akceptacji, jest odkrywaniem utopii.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.