Wycinka Polskiego

Wycinka Polskiego

Paweł Soszyński

Drażni mnie, że wrocławskim Polskim, który ma wyraźny profil artystyczny i bardzo wysoko przez ustępującego dyrektora zawieszoną poprzeczkę, zajmie się osoba z kompletnie innej bajki – w dodatku ewidentnie nierozumiejąca, że dla niej „barwy szczęścia” malują się nie we Wrocławiu, nie w tym teatrze

Jeszcze 1 minuta czytania

Kto mógł pomyśleć, że „Wycinką” Krystian Lupa przepowiada przyszłość swojej następnej wrocławskiej premiery. Rzeczywiście, jak bohaterowie powieści Bernharda na gwiazdę wieczoru musieliśmy w Teatrze Polskim długo poczekać, kolacja „wybitnie artystyczna” ciągnęła się w nieskończoność, część gości uciekła – do warszawskich teatrów, o czym ostatnio pisał Witold Mrozek. Upichcony przez miejskich polityków sandacz balatoński nie dość, że wystygł, to jeszcze zaczął niemiło zatrącać. W tej przykrej atmosferze zjawia się następca Krzysztofa Mieszkowskiego – aktor Cezary Morawski znany szerzej z seriali „M jak miłość” i „Barwy szczęścia”. Nie będę się tu wdawał w rekonstrukcję rozgrywek politycznych, które ostatnio systematycznie pogrążają kulturę we Wrocławiu w znienawidzonym przez autora „Wycinki” prowincjonalizmie. Ich ofiarą padły już między innymi Muzeum Współczesne i wydawnictwo Warstwy. Przyszedł czas na najlepszy obecnie teatr w Polsce. Rozumiem, że Cezary Morawski politykiem nie jest, bo do polityków nie mam już żalu o nic, już zrozumiałem, już wiem. Są jacy są i sami się nie zmienią. Nie poczują nagle wiatru misji w skrzydłach.    

„Sprawa Dantona” Klaty, „Biesy” Krzysztofa Garbaczewskiego, „Dziady. Ekshumacja” – pierwszy spektakl Strzępki i Demirskiego i ich „Tęczowa trybuna 2012”, „Dziady” Zadary, wspomniana „Wycinka” Lupy i wiele innych spektakli. Plus mistrzowski zespół – przez ostatnich dziesięć lat właściwie każda premiera w Teatrze Polskim we Wrocławiu oznaczała, że trzeba kupować bilet PKP i jechać. Krzysztof Mieszkowski lubi ryzyko, miał nosa – jak Maciej Nowak w Teatrze Wybrzeże, Sebastian Majewski w wałbrzyskim Dramatycznym czy Tomasz Konina w Kochanowskim w Opolu. Ten ostatni w bardzo nieładnych okolicznościach został zresztą z Opola wyproszony. Do Opola już nie jeżdżę, to samo mogę znaleźć w Warszawie. Dużo wskazuje na to, że z trasy Warszawa – Wałbrzych wypadnie mi także wrocławski przystanek. Pana Morawskiego nie znam, choć trochę na jego temat pisała już Magda Piekarska i nie są to raczej kolorowe historie. Trzeba jednak mieć tupet i bardzo wysokie mniemanie o swoich zawodowych kwalifikacjach, żeby zgarnąć Polski jak worek z Lupą, Strzępką, Klatą, Garbaczewskim i Zadarą w środku. Z Kłakiem, Kwietniewską, Rasiakówną, Skibińską, Szczyszczajem, Ziemiańskim – można tak wymieniać. Bo w gruncie rzeczy nie drażni mnie aż tak, że po dziesięciu latach opuszcza teatr Mieszkowski, jak drażni mnie, że Polskim, który ma wyraźny profil artystyczny i bardzo wysoko przez ustępującego dyrektora zawieszoną poprzeczkę, zajmie się osoba z kompletnie innej bajki – w dodatku ewidentnie nierozumiejąca, że dla niej „barwy szczęścia” malują się nie we Wrocławiu, nie w tym teatrze. Jeśli wolę morze, to jadę nad morze, a nie pompuję wodę w górskie doliny. No chyba że nie znoszę gór i chcę je szybciutko utopić. Ale o to pana Morawskiego nie mam powodu jeszcze podejrzewać. Chodzi o inną rzecz.

Jako krytyk nie recenzuję dokonań artystycznych pana Morawskiego – z szacunku do tego, jak pięknie się różnimy w naszych gustach. Nie recenzuję spektakli w wielu teatrach, nie piszę o wielu aktorach, bo zwyczajnie uznaję, że nie jest nam po drodze. I niczyja to nie jest wina. Z jakiejś jednak przyczyny nowy dyrektor Polskiego uznał, że to nie szkodzi, że należy sobie wejść w drogę, choćby pójść miały iskry. Po co? Trudno to zrozumieć. 

Oczywiście, wszystko, co tu piszę, jest strasznie naiwne z punktu widzenia interesów politycznych osób decyzyjnych – inne być nie może, gdyż jako krytyk mogę czołowo zderzyć się z polityką i wnet polec, lecz na politycznej fali nie wypada mi serfować, pod warunkiem że chcę zostać w zawodzie i cieszyć się jakimś szacunkiem. Choćby już tylko własnym.

Wiadomo, taki teatr ambitniejszy, a może w ogóle bardzo ambitny, jak Teatr Polski we Wrocławiu, to zawsze jest dla miasta raczej kłopot. Zawsze coś można na tym stracić. Tylko co zrobić? Jak się z tym teatrem obejść? Jak mówi w „Wycince” Joyce: „Lepiej po prostu nie nosić rękawiczek, wtedy się ich na pewno nie zgubi... Lepiej po prostu nie nosić rąk… Lepiej po prostu nic nie nosić, po prostu się nie urodzić...”. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.