Dobiegająca wieku średniego Nathalie jest, podobnie jak jej małżonek, nauczycielką filozofii. „Dla mojego męża zawsze istniało tylko niebo gwiaździste nad nim i prawo moralne w nim” – mówi kobieta przy stole, żartobliwie parafrazując Kanta, gdy zjawia się u niej w domu były uczeń. Fabien – jeszcze do niedawna ustatkowany młodzieniec, dziś jest anarchistą, chętnie biorącym udział w różnych społecznych demonstracjach. Bohaterce nie bardzo podoba się nowy styl życia wychowanka, ale trudno jej także akceptować postawę męża – zawsze zrównoważonego, zdystansowanego do kulturalnych przemian i mód intelektualnych. Dlatego w jej głosie oprócz subtelnej kpiny można wyczuć też ton wyrzutu. Nathalie przyznaje się do bycia w młodości komunistką i odwiedzin ZSRR, ale szybko dodaje, że „tylko przez trzy lata” – podróż na wschód bardzo ją rozczarowała, a gorzka lektura Sołżenicyna przypieczętowała intelektualny zwrot.
Nathalie czuje się nieco osamotniona wśród ludzi o zdecydowanych poglądach, którzy nie dopuszczają do siebie nawet myśli o tym, że mogą sie mylić, że każdy ma prawo do błędu, ale też obowiązek znalezienia nowej drogi, gdy poprzednia okaże się nagle ślepym zaułkiem. Męczą ją niekończące się demonstracje młodzieży domagającej się reformy emerytur, z zaniepokojeniem uczestniczy w rozmowach z wydawnictwem zainteresowanym wznowieniem jej książek. Z niesmakiem ogląda projekty nowych okładek, podobnych do reklam słodyczy dla dzieci. Z jednej strony starsze pokolenie, które zapomniało o swojej misji i bardziej troszczy się o wyniki sprzedaży niż wartość edukacyjną swoich książek, z drugiej młodzi – kategorycznie żądają zmian, nie przejmując sie zbytnio, skąd wezmą się na to pieniądze w państwowym budżecie. Więcej w ich działaniu nostalgii do wydarzeń '68 roku niż przemyślanego działania.
„Co przynosi przyszłość”, reż. Mia Hansen-Løve. Francja, Niemcy 2016, w kinach od 19 sierpnia 2016Świat postawiony na głowie, którego kolejne warstwy powoli odkrywa Nathalie, reżyserka Mia Hansen-Løve pokazuje z subtelną ironią. Przed szkołą stoją uczniowie, domagając sie od demonstrantów wpuszczenia na zajęcia. Po bezowocnych rozmowach w wydawnictwie Nathalie zabiera swoje autorskie egzemplarze książek i cierpko komentuje konieczność uiszczenia za nie zapłaty. „Oczywiście dostanie pani 50 procent rabatu” – z uśmiechem zapewnia ją pracownica wydawnictwa. Jednak najgorsze dopiero nadejdzie – mąż zdecyduje się odejść do innej kobiety, a matka po kolejnej próbie samobójczej wyląduje w domu starców. Na pociechę zostaną jej tylko przyjacielskie spotkania z byłym uczniem i odziedziczona po matce kotka o imieniu Pandora. Jednak imię kota to kolejny żart reżyserki, bo żadne ekstremalne nieszczęście nie dosięgnie Nathalie. Trudno wręcz oprzeć się wrażeniu, że „Co przynosi przyszłość” jest swoistą polemiką z „Pianistką”, w której, tak jak w filmie Hansen-Løve, główną rolę zagrała Isabelle Huppert. Osoby w otoczeniu Nathalie są odbiciem tych z filmu Michaela Haneke – ale relacje, które łączą z nimi główną bohaterkę, mają zgoła odmienny charakter. Choć matka bywa trudna we współżyciu, daleko jej do toksycznej persony, prześladującej całe życie swą córkę. Nathalie w odróżnieniu od Eryki przez ćwierć wieku żyła w udanym małżeństwie i doczekała się dzieci, a związek, który łączy ją z uczniem, nie ma w sobie nic z seksualnego sadomasochizmu. Cicha wojna, którą toczy z Fabienem, rozgrywa się w strefie światopoglądu i stylu życia i choć pojawiają się kłótnie i łzy, nigdy nie dochodzi do zażartej eskalacji. Każde z nich dopatruje się w drugim intelektualnej i etycznej nieuczciwości, Nathalie wytyka młodzieńczą przekorę i podążanie za modą, Fabien – mieszczański konformizm i zmęczenie starzejącego się umysłu.
Przełamywanie filmowych schematów przyświeca Hansen-Løve na każdym poziomie artystycznych wyborów, począwszy od płci bohatera-filozofa aż po wyciszony finał. W rezultacie strategia ta zaczyna dominować, wręcz prześladować reżyserkę i w końcu obraca się przeciwko niej. Subtelny komizm tylko czasem maskuje podskórny strach przed nierównym rozłożeniem racji bohaterów, fakt, że szala argumentów nie przechyla się nigdy wyraźnie na żadną stronę, bierze się nie ze świetnie naszkicowanego konfliktu, ale unikania wszelkiego ryzyka. „Co przynosi przyszłość” jak ognia unika asymetrii, brakuje tu jakiegoś pęknięcia w gładko prowadzonej narracji czy drobnej rysy w portretach postaci. Sporym ułatwieniem jest zredukowanie tych ostatnich do cech deklaratywnych – raczej wiemy, że bohaterowie są filozofami, niż faktycznie to widzimy. Ich dyskusje są tylko trywialnym przerzucaniem sie znanymi cytatami i nazwiskami, a nie procesem stawiania i rozwiązywania problemów. Życiowe postawy zostają rozgrzeszone, jeszcze zanim na dobre doprowadzą do grzechu. Finał, w którym życie odnosi triumf nad myśleniem, sprowadza się do trywialnej odpowiedzi na pytanie jednej z uczennic bohaterki – „Dlaczego czas nigdy się nie myli?”. Tanio sprzedany jako wyraz głęboko stoickiej postawy, brzmi zbyt banalnie, by się nim przejąć, i zbyt mdło, by zachować na dłużej w pamięci. Reżyserce marzyły się być może ubrane w filmową formę skromne i kunsztowne jednocześnie Aureliuszowe „Rozmyślania”, ale ostatecznie zadowoliła się przeciętnym Wolterowskim „Tak toczy się światek”.