Magik Nolan

Ludwika Mastalerz

Twórca nowego „Batmana” jest jak połączenie magika z mózgowcem – nie poprzestaje na chwilowym olśnieniu widza sztuczką. W trakcie seansu zastygamy jak przed pudełkiem z kotem Schrödingera: to w końcu martwy jest, czy żywy?

Jeszcze 3 minuty czytania

 W filmie „Śledząc” na drzwiach mieszkania głównego bohatera widnieje znak Batmana, a wewnątrz wisi reprodukcja obrazu Marka Rothko. Zabawne, jak te dwa niewinne elementy mogą stać się wyrazem całej twórczości Nolana. Rothko powiedział kiedyś: „Jeśli warto jakąś rzecz zrobić raz, warto ją powtórzyć jeszcze i jeszcze raz, wszechstronnie ją zbadać, wypróbować i doświadczyć, tak aby zmusić publiczność do spojrzenia na nią”.

Na nowe produkcje Nolana czekamy jak na wakacyjny przebój i kolejne dzieło w dorobku kinowego auteura. W oczekiwaniu na premierę, zwolennik artystycznych łamigłówek łączy się w uwielbieniu ze zwyczajnym popcornożercą. Oto reżyser poślubiony mainstreamowi, romansujący z kinem autorskim. Jest dzieckiem szczęścia: tematy, które interesują go od początku kariery, może, dzięki zabawkom podarowanym mu przez hollywoodzkich producentów, przedstawiać w makroskali.

(RE)FORMA

Nolan, jak na maistreamowego reżysera przystało, dba o atrakcyjną fabułę i wybuchy, ale jako auteur nie lekceważy nigdy filmowej formy, która jest integralną częścią tego, w co stara się wniknąć. Percepcyjny zamęt widza, wchodzącego w skomplikowany świat przedstawiony, zawsze w jakiś sposób odzwierciedla umysł filmowego protagonisty. Łatwo sobie wyobrazić, że „Memento” i „Śledząc”, skonstruowane z pomocą liniowej narracji, stałyby się banalnymi historiami ludzi osuwających się coraz głębiej w szaleństwo. Gdyby widz sam nie gubił się w labiryntach wielopoziomowego snu w „Incepcji”, nie poczuł skrajnego zmęczenia policjanta w „Bezsenności”, albo jak dziecko na swym pierwszym pokazie genialnego iluzjonisty w „Prestiżu”, nie otworzył szeroko ze zdziwienia oczu, czy byłby równie zainteresowany pokręconym światem kalekich egocentryków?

Dla Nolana interesująca nie jest bowiem sama geneza obłędu, lecz samonapędzający się proces popadania w szaleństwo. W „Memento” – dzięki prostemu zabiegowi opowiadania historii za pomocą krótkich wycinków czasowych, na przemian od tyłu i do przodu – widzowi udziela się zagubienie osoby dotkniętej defektem pamięci; kogoś, kto nie potrafi zachować wspomnień, żyje więc tylko chwilą. Równocześnie bohatera filmu, niejakiego Leonarda Shelby’ego, osacza przeszłość, bo wszystko to, co zdarzyło się przed wypadkiem, w którym ucierpiał, pamięta on w najdrobniejszych szczegółach. Ten paradoks rodzi dramat – sarając się wciąż od nowa rozwiązywać dawno już rozwiązaną zagadkę, Shelby skazuje się na piekło wiecznego powrotu i niezrozumienia.

„Memento”, reż. Christoper Nolan, USA 2000

W fabularnym debiucie Nolana – „Śledząc” – także mamy do czynienia z osobliwym dochodzeniem. Znudzony swoim życiem i niezadowolony z wyników pracy twórczej pisarz, zaczyna bacznie przyglądać się przypadkowym nieznajomym, aż odkrywa kogoś wartego uwagi. Drobny włamywacz, który zdaje się bardziej zainteresowany życiem swych ofiar, niż materialnym zyskiem, snuje zawiłe życiowe mądrości o ludzkiej naturze i przeznaczeniu. Pisarz, zafascynowany osobliwym towarzyszem, niepostrzeżenie daje się wciągnąć w kryminalną intrygę. Te formalnie odmienne wczesne filmy Nolana łączy konwencja neo-noir, w której punkt ciężkości zostaje przeniesiony z bohatera zagubionego w labiryncie wielkiego miasta (motyw charakterystyczny dla kina noir) na postać poszukującą własnej tożsamości. Właściwą przestrzenią prowadzonego śledztwa staje się w nich sam umysł detektywa.

(NIE)PRAWDA

Obsesją, powracającą w niemal każdym filmie reżysera, jest bezustanne pytanie o granice prawdy i fikcji. Filozof Gilbert Ryle, polemizując z twierdzeniem, że ludzka percepcja jest wiecznym dryfowaniem w „Matrixie”, napisał: „Kraj, w którym nie bije się monet, nie daje fałszerzom żadnych możliwości działania”. Nolan, którego powaga i brak poczucia humoru obrosły już legendą, mógłby tej maksymie przytaknąć – i dla niego bez prawdy pojęcie błądzenia jest pozbawione sensu. I choć bohaterowie jego filmów prawdy bezustannie szukają, to wciąż wydają się od niej oddalać. Will Dormer („Bezsenność”) szuka mordercy, a w tym samym momencie ucieka przed świadomością, że sam ma na sumieniu zabójstwo. Bill („Śledząc”) goni za złoczyńcą, którego powołał do życia, i którym prawdopodobnie jest on sam. Na przesłuchaniu nie obnaża jednak fikcji, bo jej sugestywność sprawiła, że w nią uwierzył. A może zna prawdę, ale fascynuje go, jak wpływa ona na rzeczywistość – w końcu wymyślony złoczyńca i fikcyjne dowody zbrodni doprowadziły go przed majestat sprawiedliwości. Jego śmierć jest jak hołd złożony potędze wyobraźni, a samo dzieło zdaje się ważniejsze od laurów uznania dla jego autora. Fabularny motyw zbrodni doskonałej – marzenie każdego mordercy – staje się spełnionym snem sfrustrowanego pisarza.

„Prestiż”, reż. Christoper Nolan, USA 2006

A jednak wizje Nolana pozbawione są naiwnego rozróżnienia na czarne i białe. Ulubione przez niego kontrasty nie akcentują ostrej granicy między prawdą a fikcją, są raczej użytecznym narzędziem do badania dwuznacznej natury każdego z tych pojęć. Nawet w trylogii o człowieku-nietoperzu realizm świata przedstawionego jest przeciwwagą dla komiksowej umowności zdarzeń i postaci. U Nolana akcja przenosi się z gotyckich dekoracji Tima Burtona do miasta wzorowanego na nowoczesnych metropoliach – Chicago i Nowego Jorku. Zaawansowanie technologiczne gadżetów Batmana jest bardziej wiarygodne – za ich powstaniem nie stoi już jeden człowiek, ale cała fabryka Wayne’ów. Przeciwnicy Mrocznego Rycerza są mniej teatralni: kobieta-kot nie wyciąga pazurów seksownie mrucząc, a o jej zwierzęcej naturze świadczy tylko uwodzicielski chód i okulary przywodzące na myśl spiczaste kocie uszy.

W tej fuzji realizmu i niezwykłości zamaskowani szaleńcy stają się prototypami naszych postaw i wartości, a społeczność Gotham City należy do współczesnego świata. Rzeczywistość Nolana nie jest snem ani iluzją, ale też nikt nie ma w niej dostępu do prawdy przez duże P. „Prestiż” podejmuje ten temat wprost. Historia dwóch magików, toczących ze sobą wojnę o stworzenie iluzji doskonałej, rządzi się logiką paradoksu kłamcy. Okazuje się, że doskonała sztuczka przestaje być sztuczką. Anger naprawdę znika ze sceny za sprawą urządzenia do teleportacji, skonstuowanego przez Teslę; Borden cały czas jest obecny na scenie, dzięki temu, że w numerach pomaga mu jego brat bliźniak.

(MA)GEEK

Nolana nie interesuje pytanie o to, dlaczego rzeczywistość tak trudno poddaje się poznaniu; fascynuje go raczej sposób, w jaki ponosi się porażkę w jej odkrywaniu – fakt, że przystanie na tę czy inną fikcję tworzy tożsamość bohaterów. Leonard z „Memento” twierdzi, że kieruje się w życiu wyłącznie faktami: robi proste notatki, zdjęcia polaroidem, tatuuje całe ciało, tak aby przy następnym przebłysku świadomości nie zaczynać śledztwa od zera. Ale gromadzenie faktów nie jest gwarantem poznania - musi istnieć również coś, co fakty spaja. Logik Jan Łukasiewicz w „O twórczości w nauce” pisał: „Od czasów Hume’a wolno tylko mówić, że postrzegamy współistnienie lub następstwo zjawisk, ale nie ich zależność. Sąd o zależności nie odtwarza więc faktów danych w doświadczeniu, lecz jest wyrazem twórczej myśli człowieka”. Leonard, pozbawiony pamięci krótkotrwałej, może polegać tylko na swoim instynkcie. Niestety, nie jest to „instynkt detektywa”, jak chciałby wierzyć bohater, a zwierzęca wola przetrwania, która nie dąży do odkrycia prawdy, podtrzymuje tylko egzystencję. Właśnie dlatego jego pogoń za mordercą zatacza kręgi, powodując kolejne omyłkowe akty zemsty.

„Incepcja”, reż. Christoper Nolan, USA 2010

Poznawcze porażki bohaterów to metafora doskonalenia się w racjonalizowaniu – samooszustwie, od którego nikt nie pozostaje wolny. Nawet Cobb, bohater „Incepcji” – który zdaje sobie sprawę, że to, co oczywiste i logiczne może okazać się tylko przewrotnym snem – wciąż goni za mirażem. Jego misja, zakończona sukcesem, okazuje się tylko składową ważniejszego zlecenia. Właściwym zadaniem nie jest zaszczepienie idei bogatemu biznesmenowi, ale wydobycie siebie samego z otchłani wiecznego snu. Czy ta misja się powiodła? Widz pozostawiony jest własnym domysłom.

W przeciwieństwie do większości filmów gatunkowych, fabularna kulminacja u Nolana niczego istotnego nie rozstrzyga, przeciwnie – dopiero teraz niewiadome ulegają spiętrzeniu. Znamy skutki zdarzeń, ale ich wymiar egzystencjalny pozostaje problematyczny. Twórca nowego „Batmana” jest jak połączenie magika z mózgowcem – nie poprzestaje na chwilowym olśnieniu widza sztuczką. Zmusza nas do nieustannego zastanawiania się, jak właściwie doszło do tego, że – parafrazując słowa Bane’a, głównego antagonisty Batmana w „Mroczny Rycerz powstaje” – finał jest jednocześnie dla bohatera zwycięstwem i porażką. Widz zastyga jak przed pudełkiem z kotem Schrödingera: to w końcu martwy jest, czy żywy?

(O)BŁĘDNY RYCERZ

Christophere Nolan zachowuje ciągłość w swojej twórczości, spajając tak różne przecież filmy podobnym modelem bohatera – to zazwyczaj postać zmagająca się z obsesją, lub traumą, która utrudnia dostrzeżenie właściwego kształtu rzeczy, a jednocześnie mobilizuje do działania. Rywalizacja Angera i Bordena („Prestiż”) wychodzi poza prestidigitatorską scenę, staje się walką na śmierć i życie. Pierwszy z nich w swej determinacji popełnia wielokrotne samobójstwo, odradzając się wciąż w nowej kopii; drugi rezygnuje z tożsamości, dzieląc z bratem bliźniakiem wszystko – kalectwo, prywatność i kobiety. Dzięki sobowtórom zasady dobrego numeru zostają zachowane: obietnica-zwrot-prestiż. Pojawiają się niepokojące pytania: który bardziej się poświęca i czy łatwiej zaakceptować wielokrotną bolesną śmierć, czy życie w ciągłym, wyniszczającym kłamstwie?

Podobne dylematy rządzą losem właściwie wszystkich Nolanowskich bohaterów. Detektyw Dormer („Bezsenność”) w imię skuteczności w łapaniu przestępców poświęca niegdyś niekwestionowane ideały, dlatego umierając, mówi zdolnej adeptce, w której widzi siebie sprzed lat, by „podążała prostą drogą”. W tym kontekście łatwo zrozumieć, czemu Nolan podjął się produkcji „Batmana”. Skrzywdzony w dzieciństwie Bruce Wayne, który chęć zemsty udanie sublimuje w pilnowaniu porządku miasta, był dla reżysera idealnym protagonistą.
Wayne wierzy, że świat można ratować skutecznie, naginając prawo, ale w odróżnieniu od Dormera pozostaje wierny swym zasadom – nie zabija, choć byłby to najskuteczniejszy sposób osiągnięcia celu. Jednak to strach przed utratą kontroli, a nie dobroć serca,  powstrzymuje go przed zabiciem Jokera. Dlatego Batman nie jest rycerzem bez skazy: boi się, że jego moc może obrócić się przeciw niemu, że popadnie w morderczy obłęd – jak Ra’s al Ghul, jego mistrz, który nauczył go walczyć.

„Mroczny Rycerz powstaje”, reż. Christoper Nolan, USA 2012

W autorskiej trylogii o Mrocznym Rycerzu udało się Nolanowi wydestylować z komiksowej historii prawdziwy konflikt wartości. Utrzymane w lepszym (Burton) lub gorszym (Schumacher) guście karykaturalne starcia herosów i schwarz charakterów z poprzednich „Batmanów”, przeradzają się w wojnę o duszę Gotham. Joker, Batman i Harvey Dent są reprezentantami koncepcji finalnych. Joker jest uosobieniem chaosu – nie dąży do władzy ani bogactwa, chce być jedynie zapalnikiem samozniszczenia miasta; wierzy, że ludzie stosują się do zasad tylko wtedy, gdy jest im to na rękę, więc wszelkie zasady są dla niego nic nie warte. Przed śmiercią narzeczonej Dent rzuca monetą o dwóch reszkach, udając jedynie, że nie podejmuje decyzji samodzielnie; po wypadku jego przypalona z jednej strony moneta faktycznie decyduje za niego. Denta zawodzi własna moc sprawcza i teraz, jako konsekwentny determinista, zdaje się na przypadek. Gdzieś między nim a Jokerem plasuje się Batman – nie jest naiwnym idealistą, ale nosi w sobie imperatyw przeciwstawiania się złu. Spotkanie z Jokerem wystawia tę postawę na próbę, jednak Bruce nadal czuje, że zaniechanie działania jest równie nieracjonalne, jak wiara w jakąkolwiek utopię.

„Mroczny Rycerz powstaje” nie zaspakaja, niestety, apetytów wielbicieli serii – ambitna próba zamknięcia wszystkich wątków zepchnęła dysputę metafizyczną na drugi plan. Dostaliśmy prostą historię zemsty, opakowaną w pseudo-rewolucję. Dlatego zamiast zachwycającego Nolanowskiego labiryntu, oglądamy nieudolny fiflak – może i ratujący całość przed martyrologicznym banałem, ale nie dający oczekiwanej satysfakcji.
Nolan przyzwyczaił, że zawsze odciska indywidualny rys w kinie gatunkowym. Tak bardzo rozpieścił publiczność, że trudno wybaczyć mu bardziej zachowawczy film, który mimo swych słabości jest wciąż świetną rozrywką. Jak na ironię, Nolana spotkał los jego bohaterów – w swym zwycięstwie poniósł porażkę. Każdy wierny fan zapewne chce rzucić Nolanowi w twarz: „Your punishment must be more severe!”. Warto jednak pamiętać, że dotkliwość porażki świadczy o rozmiarach poprzednich zwycięstw.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.