Przez zamknięte okno wpadają kamień i odłamki stłuczonego szkła. Kobieta podskakuje przestraszona, a jej mąż wybiega na zewnątrz, aby złapać winowajcę na gorącym uczynku, jednak nie znajduje nikogo. Romeo, chirurg z solidną nadwagą, wraca więc do domu i zakleja dziurę kawałkiem tektury i taśmą. Przydałoby się wymienić szybę jak najszybciej, ale na razie prowizorka musi wystarczyć. Tymczasowość: kluczowa kwestia w życiu dobiegającego pięćdziesiątki rumuńskiego lekarza, który przez większość życia wierzył, że wszystko się jeszcze w jego kraju zmieni. Teraz już nie wierzy, jedyną motywacją do wstawania codziennie z łóżka jest nadzieja na wysłanie córki na studia za granicą i niezbyt zobowiązujące spotkania z kochanką. Córka ma już od dawna zapewnione stypendium, musi tylko zdać maturę. Niestety zbita szyba to pierwszy wypadek w łańcuchu nieszczęść w rodzinie… na skutek kolejnego dziewczyna złamie rękę i jej egzamin stanie pod znakiem zapytania. Nie po to jednak były wieloletnie starania, by teraz – w kluczowym momencie – poddać się kaprysowi losu. Załamany groźbą przełożenia matury, mężczyzna przystępuje do działania. Przyjaciel z dzieciństwa – teraz policjant – przekonuje go, że to nic złego dbać o najbliższych, zwłaszcza że obrotnych ludzi, chętnych do zrobienia przysługi, nie brakuje.
„To dobry, człowiek – pomoże” – słyszy zdesperowany ojciec za każdym razem, gdy napotka przeszkodę na drodze do upragnionego celu. W trakcie długiej pielgrzymki od drzwi do drzwi Romeo zda sobie sprawę, że wszechobecny, nieoficjalny system pomocy wzajemnej nie jest domeną godnych pogardzenia karierowiczów i moralnych bankrutów. Każdy ma ważny problem do rozwiązania, którym może posłużyć się jak alibi. Bohater szczycący się tym, że nigdy nie wziął łapówki, szybko zaczyna rozumieć, że nie jest nikim wyjątkowym. Ludzie spotkani w każdym kręgu tego piekiełka byli uczciwi – zanim nie znaleźli się w potrzasku.
Konkurujący w tym roku na festiwalu w Cannes z „Egzaminem” film „Ja, Daniel Blake” Kena Loacha przedstawia świat wysoce sformalizowany, w którym usprawnienia administracyjne obracają się przeciwko ludziom, którzy mieli być ich beneficjentami. W efekcie powstał pełen absurdu bezduszny system, którym państwowi urzędnicy mogą się zasłaniać, gdy nie stać ich na ludzki odruch i odrobinę zaangażowania. Wizja społeczeństwa według Mungiu stoi na antypodach filmu Loacha – u niego wszystko ma ludzki wymiar, ale w stopniu takim, że prowadzi do impasu – niczego nie da się załatwić normalnie, oficjalnie i uczciwie.
Rumuński reżyser pozwala przyjrzeć się sposobowi funkcjonowania rumuńskiego społeczeństwa, jednak bardziej od politycznego oskarżenia interesuje go diagnoza i poszukiwanie drogi ku zmianie obecnego stanu rzeczy. Każdy epizod ujawnia społeczną dwuznaczność: z jednej strony gotowość niesienia pomocy zasługuje na uznanie, z drugiej – wyzwala ciągłą podejrzliwość. W jednej z najbardziej kuriozalnych scen policjanci, zamiast współpracować z pracownikami prokuratury, szukają na nich haków. Zawsze ważniejsza jest lojalność wobec znajomego niż wobec szerszej idei dobra ogólnego i rządzących nim norm. Pozornie zbudowany na współczuciu system wzajemnych powiązań obnaża szybko swą mroczną stronę, sprawia, że wszelka służba społeczna jest farsą, a każda instytucja jedynie fasadowym i dysfunkcyjnym „miejscem pracy”.
„Egzamin”, reż. Cristian Mungiu. Rumunia, Belgia, Francja 2016, w kinach od 25 listopada 2016 Nic dziwnego, że jedynej nadziei na świetlaną przyszłość córki Romeo upatruje w jej wyrwaniu się na Zachód. Eliza wrogo patrzy jednak na wysiłki ojca, przypomina mu, że postępuje wbrew zasadom, które jej wpajał, widzi, jak cała sytuacja zmienia go w paranoika, który gotów jest oskarżyć o bezduszność i patologiczną nieuczciwość każdego, poza sobą. Perspektywa przełożenia matury i pozostania w kraju z ukochanym chłopakiem nie wydaje jej się też końcem świata. Żona również deprecjonuje każde działanie bohatera, jednak jej bezkompromisowość możliwa jest tylko przez poddanie się całkowitej inercji. Romeo w duchu przyznaje kobietom rację, nie jest pierwszym naiwnym, który nagle przejrzał na oczy i ujrzał świat we właściwym świetle.
Perspektywa Mungiu jest zbyt dojrzała, bogata i zbyt bliska realizmowi, by któregokolwiek z bohaterów kreować na postać tragiczną. Nikt tu nie jest w sytuacji granicznej, ale być może na tym polega dramat – skrajne sytuacje skłaniają czasem do drastycznych rozwiązań i odważnych decyzji. Życie w Rumunii przypomina raczej uszkodzone okno w mieszkaniu Romeo – dziura jest na tyle duża, że prosi się o interwencję, ale z drugiej strony, szyba jakoś się trzyma, więc po co ją wymieniać? Zwłaszcza że przez okno wciąż wpada przecież światło, a dzięki łacie z tektury obskurne podwórko nieco mniej kłuje w oczy. W całym filmie tylko raz występuje szczery uśmiech – pojawia się na twarzy Elizy, gdy obwieszcza ojcu, że jego wysiłki były niepotrzebne, bo sama świetnie sobie poradziła, naginając system na swój sposób. Paradoksalnie dopiero w tym momencie robi się naprawdę przykro, w widzu gaśnie wszelka nadzieja na to, że młode pokolenie znajdzie siłę na zbudowanie nowego porządku. „Egzamin” wykracza jednak poza trafną diagnozę rumuńskiego społeczeństwa. To przede wszystkim opowieść o codziennych zaniechaniach i egzystencjalnej bylejakości, która niezwalczana rozrasta się jak złośliwy nowotwór.