„Irydion”, reż. Andrzej  Seweryn

„Irydion”, reż. Andrzej Seweryn

Paweł Soszyński

Seweryn w swoim „Irydionie” posługuje się filmową strategią Andrzeja Wajdy – bardzo starannie wybiera współpracowników

Jeszcze 1 minuta czytania

„Irydion” Andrzeja Seweryna – wystawiony w setną rocznicę inauguracji tym samym dramatem sceny Teatru Polskiego w Warszawie – rozpoczyna się od wspomnienia wszystkich realizacji dramatu Krasińskiego na polskich scenach. Wspomnienie to wyświetlone jest na ekranie zsuniętym nad sceną, a tam gdzie jest taka możliwość – do spisu przedstawień dołączone są archiwalne zdjęcia. Materiał jest bogaty: Arnold Szyfman, Jerzy Kreczmar, Jerzy Grzegorzewski, Jan Englert, Mikołaj Grabowski. Słynne polskie sceny. I aktorzy. W pewnym sensie – historia polskiego teatru. Wokół tego tekstu. Jest więc w „Irydionie” spory potencjał metateatralny, właściwie to on tylko sprawia, że dramat Krasińskiego staje się interesujący. Pierwsze skojarzenie: „Brygada szlifierza Karhana” z 1949 roku, którą – w Teatrze Nowym w Łodzi – zrekonstruował kilka lat temu Remigiusz Brzyk. Kolejne skojarzenie, z zeszłego roku – „Ofelie” Zorki Wollny, w których udział wzięły aktorki-Ofelie z legendarnych realizacji „Hamleta” na polskich scenach. W obu przypadkach powtórzenie zostało stematyzowane, historia dzieła sproblematyzowana.  Z socrealistycznego produkcyjniaka, ze szczątków jednej postaci nagły skok w teatralną nadprzestrzeń, w ciemną materię medium teatralnego.

Zygmunt Krasiński, „Irydion”, reż. Andrzej
Seweryn
. Teatr Polski w Warszawie, premiera
29 stycznia 2012
U Seweryna nad sceną wisi ekran, a więc jest też, taka jest logika użycia wideo w teatrze, zapowiedź innego porządku, spojrzenia z ukosa. Już na początku – pęknięcie wewnątrz świata, którego scena nie zdążyła nawet wyartykułować. Nie tylko jest więc w „Irydionie” potencjał, ale także, gwarantowana przez ten gest reżyserski, obietnica. Na myśl przychodzi natychmiast Garbaczewski, jego „Odyseja”, którą zresztą Seweryn zaprosił do Teatru Polskiego, „Iwona” z Opola (czy po tych spektaklach można jeszcze naiwnie, nie bacząc na konsekwencje, dać ekran na teatralnej scenie?) Zaczyna się więc stuletni, rocznicowy „Irydion” grubo. Tym ekranem. Gromadzeniem energii. Zwoływaniem teatralnych sobowtórów. Jednak Andrzej Seweryn jest przede wszystkim aktorem, toleruje co najwyżej dublerów. Cała energia szybko więc pierzcha, łączą się rozwarstwione kontury sceny. Cipa z „Balladyny” Garbaczewskiego staje się na powrót bombonierą. Rozpoczyna się dramat (także teatralnych?) racji, pierwsi chrześcijanie, Rzym, z grubsza „Quo vadis”, uniwersalne tak, jak uniwersalne może być samo uniwersum.

Seweryn w swoim „Irydionie” posługuje się filmową strategią Andrzeja Wajdy – bardzo starannie wybiera współpracowników. Za muzykę odpowiadają Olo Walicki i Macio Moretti, za scenografię Magdalena Maciejewska, światła reżyseruje Jacqueline Sobiszewski, ruch sceniczny – Leszek Bzdyl. Takie ma być to przedstawienie – aktorskie i wysmakowane formalnie. To chyba jednak nie wystarcza, by ożywić Irydiona. Estetycznie Seweryn nieśmiało krąży wokół inscenizacyjnych rozwiązań Trelińskiego, jednak jeśli w przypadku Trelińskiego obrazy sceniczne zawsze wiążą się z wywrotowym odczytaniem operowej klasyki, to w „Irydionie” inscenizacja pozostaje na poziomie chwytu, a sceny rzymskiej orgii – podkręcone znakomitym światłem i muzyką – mają wywrotowość papierosa na czarno-białej fotografii, czy – nie przymierzając – deszczu różanych płatków, w których Seweryn topi scenę. W świetlnym negatywie płatki te zmieniają się w czarny pył, co jest efektowne, ale na poziomie znaczeń nie wykracza poza stronice złej poezji (teraz miłość, ale śmierć itd.). Być może tylko to można wyczytać z dramatu Krasińskiego. Może o dramacie czas zapomnieć. W końcu „Irydiona” nie umieścił w swoim romantycznym the best of nawet Jarosław Marek Rymkiewicz, a to już musi coś znaczyć. Kto jak kto, ale poeta z Milanówka uwewnętrznił wrażliwość polskiego romantyzmu do tego stopnia, że sam zaczął mieć historiozoficzne widzenia. Może więc „Irydion” nie jest po prostu najlepszym dramatem? Jeśli nie jest, i w repertuarze znalazł się tylko po to, żeby było ładnie, i zgrabna rocznicowa klamra powstała, to tym bardziej tekst wymaga twórczej lektury, może nawet – przepraszam za niemieckie słowo – dramaturga?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.