Romantyczny paraliż

Romantyczny paraliż

Marta Bryś

Ostatnie premiery w krakowskim Starym Teatrze – „Pan Tadeusz” i „Kordian” – nie wchodzą w dialog z polską rzeczywistością. Szkoda, zważywszy na to, że romantyczne myślenie posmoleńskie zawładnęło polską wyobraźnią zbiorową

Jeszcze 1 minuta czytania

Mikołaj Grabowski zawsze sięgał w swoim teatrze po tematy narodowe i klasykę literatury. Fascynowała go polskość w jej wielu aspektach – zarówno tych wstydliwych, jak i romantyczno-patetycznych. Przed premierą „Pana Tadeusza” deklarował, że tym razem interesuje go temat utraconej ojczyzny, miejsca, do którego nieustannie wraca się myślami. Zamiar ten nie odnalazł jednak swojego odbicia w spektaklu, przepadł w chaosie pomysłów i rozwiązań inscenizacyjnych.

Spektakl rozpoczyna obraz pielgrzymów, którzy stopniowo przeistaczają się w postaci z „Pana Tadeusza”. Ta przemiana zachodzi przede wszystkim na poziomie kostiumów – kilkoro aktorów od początku jest w strojach z epoki, w drugiej części już wszyscy. To nieuchronne przejście od postaci uczestników pielgrzymki do bohaterów poematu Mickiewicza wynika ze swoistej integralności „Pana Tadeusza” z polską wyobraźnią zbiorową. Kostium jest tutaj jedynie ozdobą, dekoracją dla słów, które (według Grabowskiego) nie straciły na swej aktualności. W spektaklu niemal nie ma scenografii, aktorzy wchodzą na scenę od tyłu przez duże przejście i schodami kierują się przez drzwi na foyer. Po lewej stronie, przy proscenium, znajduje się metalowa konstrukcja przypominająca rusztowanie remontowe, w środku której siedzą muzycy kwartetu smyczkowego, grający muzykę na żywo. Zamiast dzwonu w Soplicowie stoi betoniarka, jakby świat Mickiewicza musiał przejść renowację.

A. Mickiewicz „Pan Tadeusz”, reż. M. Grabowski.
Stary Teatr w Krakowie, premiera 18 grudnia 2011

Rozbrzmiewająca w każdej scenie charakterystyczna muzyka Zygmunta Koniecznego narzuca skojarzenie z legendarną „Piwnicą pod Baranami”, co też Grabowski wykorzystuje – aktorzy co chwilę wspólnie odśpiewują najbardziej znane fragmenty tekstu Mickiewicza, jakby śpiewali „Dezyderatę”. Monumentalna muzyka Koniecznego, zderzona z sarmackimi kostiumami postaci, nie nabiera jednak powagi, brzmi raczej groteskowo. Wprowadzony przez Grabowskiego dystans między aktorami a postaciami z „Pana Tadeusza”, gest „przebierania się”, dodatkowo likwidują perspektywę stworzenia wspólnoty. Marzenie o wolności dla Polski pozostaje więc w sferze deklaracji i nie ma żadnego wpływu na spektakl.

Grabowski przegrał starcie z Mickiewiczem już na poziomie samej adaptacji – pomysł, aby okroić tekst do fragmentów poruszających temat ojczyzny okazał się niewystarczający, tym bardziej, że reżyser zostawił wszystkie najistotniejsze wątki fabuły – zaloty Hrabiego, Telimeny, Tadeusza i Zosi, historię Jacka Soplicy; jakby sam siebie powstrzymywał przed nadmiernie radykalną adaptacją. Tym samym reżyser dokonał bardzo dziwnego zabiegu: z jednej  strony niejako „przebrał” tekst Mickiewicza we współczesny kostium, z drugiej zaś pokazał, że bez kontekstu epoki „Pan Tadeusz” nie ma szansy wejścia w dialog ze współczesnością. Ta dwuznaczna postawa zaważyła na wydźwięku spektaklu, który ostatecznie nie rozprawia się ani z tematami ważnymi dla Mickiewicza, ani z tymi, które istotne są dla współczesnego widza.

Dyskusyjna jest też inna romantyczna premiera w Starym Teatrze. W „Kordianie” Szymon Kaczmarek najmocniej zaakcentował temat śmierci: to śmierć staje się głównym motorem działań bohaterów. Kordian (Adam Nawojczyk) Kaczmarka wygłasza swoje monologi przykuty do wózka inwalidzkiego. Jest sparaliżowany i podejmuje decyzję o eutanazji. Pielęgnuje go Młody Kordian (Szymon Czacki) – jego alter ego, ale także dziennikarz, przygotowujący reportaż o ludziach, decydujących się na śmierć. Przed ostateczną decyzją o śmierci, Kordian zwołuje do siebie Księdza (Zbigniew Ruciński), Laurę (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) Matkę (Beata Paluch) i Ojca (Jacek Romanowski) i domaga się, by odczytywali mu fragmenty dramatu Słowackiego. Po ich wyjściu, Kordian zostaje ze swoim Młodym odbiciem sam, a fragmenty scen Słowackiego mieszają się z konwencjonalnymi współczesnymi dialogami. Konsekwencje tego są zastanawiające. Ostatecznie, monolog na Mont Blanc Kordian wygłasza leżąc nieruchomo na schodach, na które przytaszczył go jego opiekun.

J. Słowacki „Kordian”, reż. Szymon Kaczmarek.
Stary Teatr w Krakowie, premiera 21 stycznia 2012

Kaczmarek zbyt nachalnie szuka pomysłu, który ustaliłby współczesną interpretację tekstu Słowackiego. Tym samym stawia aktorów w patowej sytuacji – ich rola i obecność na scenie jest mniej ważna, niż sam koncept inscenizacyjny. Najbardziej ujawnia się to w scenie zbiorowej – aktorzy wydają się zagubieni, jakby nie rozumieli swoich zadań, sytuacji i relacji z Kordianem, który znów rozdartym jest między współczesnością i romantycznym wzorcem.

Oglądając „Pana Tadeusza” i „Kordiana” w Starym Teatrze, można się zastanawiać nad łączącą te przedstawienia prawidłowością. Spektakl Grabowskiego zatrzymuje się na poziomie formułek utrwalonych przez podstawową edukację, która skutecznie pozbawiła je pierwotnego wydźwięku („Litwo, ojczyzno moja…”, „kraj lat dziecinnych, on zawsze zostanie piękny i czysty”). Kaczmarek z kolei szuka radykalnej sytuacji (eutanazja), która zaważyłaby na interpretacji dramatu. Oba spektakle nie wchodzą jednak w dialog z polską rzeczywistością, nie jest ona dla nich żadnym punktem odniesienia. Szkoda, zważywszy na to, że romantyczne myślenie posmoleńskie zawładnęło polską wyobraźnią zbiorową i zaognia konflikt społeczny. Zarówno „Pan Tadeusz”, jak i „Kordian” to teksty, poprzez które można by rozprawić się z odżywającymi w polskim społeczeństwie (i przestrzeni debaty publicznej!) romantycznymi fantazmatami. Niewykorzystana szansa.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.