PAWEŁ SOSZYŃSKI: „Ekspedycje” były dwuletnim programem badawczym, prowadzonym na blokowiskach w Hiszpanii i Francji oraz na warszawskiej Pradze. W Muzeum Woli. Laboratorium miasta właśnie dobiega końca wystawa, która prezentuje efekty projektu. Dlaczego „Ekspedycje”?
ZOFIA DWORAKOWSKA: Tytuł nawiązuje do koncepcji wyprawy terenowej, która od czasów Bronisława Malinowskiego stanowi uprawomocnioną formę prowadzenia badań etnograficznych. W ramach „Ekspedycji” podjęto swego rodzaju grę z tą klasyczną już koncepcją – kierunek zorganizowanych wypraw prowadził z centrum na peryferie, ale nie te zamorskie, tylko peryferie miast europejskich, oddalone fizycznie i/lub poprzez egzotyzujący stereotyp od dzielnic centralnych: do Ponentu w Tarragonie, Maurepas w Rennes i na Pragę Północ. Badaczami stali się nie tylko antropologowie i socjologowie, ale także artyści, pedagodzy ulicy i sami mieszkańcy, a każda z tych grup posługiwała się odmiennymi procedurami poznawczymi. „Ekspedycje” zaplanowane więc zostały jako rodzaj praktycznej refleksji nad tym, czym jest badanie kultury dzisiaj, w jaki sposób w jego ramach powstają reprezentacje, co jest ich tworzywem, kto jest ich twórcą itd.
A na kogo nakierowany był wasz projekt: na dzieci, które mieszkają w europejskich blokowiskach, czy – jak w Warszawie – praskich kamienicach i są animowane w ramach akcji miejskiej, czy może na samych badaczy, którzy z Amazonii przenoszą się w miejską dżunglę i tam zderzają się w praktyce z etnograficzną metodą badań terenowych?
Zofia Dworakowska
Absolwentka Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW i Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej UW, gdzie kieruje specjalizacją Animacja kultury. Prowadziła badania grup teatralnych, społeczności lokalnych, współpracy międzysektorowej w dziedzinie kultury, współredagowała m.in. „Wolność w systemie zniewolenia. Rozmowy o polskiej kontrkultrze” (wraz z Aldoną Jawłowską), „Twórcze społeczności. Notatki z terenu” (wraz z Joanną Kubicką), kuratorka m.in. festiwalu Teatr w przestrzeni publicznej (Warszawa 2010), seminarium „Twórcze społeczności. Z doświadczeń animacji kultury i community arts” (2012, wspólnie z Joanną Kubicką), Festiwali Teatrów Wiejskich ZWYKI (2011, 2013, wspólnie z zespołem). W projekcie „Ekspedycje” uczestniczka rezydencji w Rennes i Warszawie oraz kuratorka seminarium „Miejskie ekspedycje” (28-29 listopada 2013).
W założeniach projektu nie było nawet takiego podziału. Zakładano, że w rezydencjach biorą udział zespoły, których autonomicznymi i równoprawnymi uczestnikami są artyści, pedagodzy, dzieci i badacze społeczni. Byliśmy zobowiązani do podejmowania współpracy i wymiany doświadczeń w obrębie tych zespołów, ale nie oznaczało to, że musimy pracować z dziećmi. Nie było w ogóle mowy o „animowaniu” dzieci, przede wszystkim dlatego, że to instrumentalne sformułowanie uniemożliwia traktowanie ich jako aktywnych odkrywców terenów swoich dzielnic. Na marginesie warto dodać, że „animacja” we Francji oznacza trochę co innego niż w Polsce i jest utożsamiana z dość hierarchicznym modelem edukacji kulturalnej. W praktyce udział dzieci w projekcie przebiegał w różny sposób i zmieniał się podczas każdej rezydencji badawczej; ich uczestnictwo warunkował fakt, że oprócz projektu miały swoje zwyczajne obowiązki, podczas gdy my mogliśmy poświęcić swój cały czas na badania. Większość artystów i badaczy społecznych nie pracowała z dziećmi, ale powstało także kilka projektów wspólnych, których współautorami były nie tylko dzieci, ale także ich rodziny i inni mieszkańcy.
A czy w tym projekcie nie istniało jednak wciąż niebezpieczeństwo wejścia w rolę kolonizatorów?
Podejmowana w ramach „Ekspedycji” refleksja nad tradycją badań terenowych obejmowała także ich różnorodne uwikłania, w tym kolonializm. Nie zapominajmy, że autorami tego projektu są Francuzi, dla których to dziedzictwo jest ciągle tematem aktualnym, a także elementem codziennego doświadczenia. Uświadomiłam sobie to bardzo wyraźnie podczas pobytu w Maurepas (Rennes), gdzie mieszkają przedstawiciele ponad czterdziestu grup etnicznych, z czego dużą część stanowią emigranci z dawnych kolonii francuskich, a znaczącą grupę tworzą na przykład mieszkańcy wyspy Mayotte – kiedyś kolonii, obecnie zamorskiego departamentu Republiki Francuskiej, gdzie francuski jest językiem urzędowym, a walutą jest euro. To sytuacja kulturowo-polityczna zupełnie obca dla Polaka.
Odkrywanie miasta
Do końca stycznia w Muzeum Woli w Warszawie trwa wystawa, prezentująca efekty „Ekspedycji” we Francji, Hiszpanii i w Polsce.
Ich rezultatem jest kolekcja prac: rysunków, fotografii, wideo, notatek, nagrań audio i obiektów będących owocami działań prowadzonych w trzech lokalizacjach oraz zapisem eksperymentu.
Dziedzictwo kolonialne badań terenowych wiąże się jednak także z aspektem, który nie jest już tak wyraźnie historycznie i geograficznie usytuowany, czyli z postawą kolonizatorską, o którą pytasz. Ryzyko z nią związane stało się powracającym wielokrotnie wątkiem „Ekspedycji”. Zostało to zasygnalizowane już w głównym opisie projektu, gdzie zakłada się rewizję neokolonialnych postaw w obrębie badań społecznych, sztuki i pedagogiki. Ujawniało się to także podczas badań, w spotkaniach z mieszkańcami. Jednej z badaczek zarzucono na przykład, że „Ekspedycje” to kolejny projekt polegający na przywożeniu do Maurepas artystów, ekspertów, tak jakby ta dzielnica nie miała żadnej kultury, własnej wartości, lokalnych specjalistów. To było dla nas przejmujące, często zadawaliśmy sobie pytania. Jaka jest nasza rola? Na co sobie możemy pozwolić, w jakiej pozycji się znajdujemy, kiedy wchodzimy w świat innych ludzi? Reakcją kilku artystów było wycofanie się w projekty indywidualne, rezygnacja z angażowania mieszkańców, chcieli uniknąć narzucania im swojej wizji. Część badaczy z kolei próbowała projektów opartych na współpracy z mieszkańcami, którzy stawali się współautorami badań.
A jaką rolę w „Wyprawach” miała interdyscyplinarność zespołu?
Interdyscyplinarność ekipy przynosiła przede wszystkim dużą wolność, nie pozwalała zamknąć się w obrębie swojej dziedziny. Prawie codziennie rozmawialiśmy o postępach w naszych badaniach i te dyskusje osób o bardzo różnych kompetencjach, a także „tutejszych” z „przyjezdnymi”, były bardzo owocne. Zostały nawiązane współprace badawcze zarówno w obrębie dyscyplin, jak i w poprzek nich. Przebywanie w grupie interdyscyplinarnej ułatwiało sięganie po rozwiązania z innych dyscyplin, w czym nie ma zresztą nic rewolucyjnego, bo praktykują to badacze wykorzystujący sztukę w badaniach społecznych, a w Polsce postulował to kilka lat temu Artur Żmijewski w swoich „Stosowanych sztukach społecznych”.
Brałaś udział w rezydencji w Rennes i w Warszawie. Czym różniły się te doświadczenia?
W obu przypadkach musiałam wyruszyć w podróż, przeprowadzić się, zmienić miejsce zamieszkania. Te rezydencje różnił jednak zasób wiedzy, jaki miałam na początku każdej z nich – w Rennes wydawało mi się, że nie wiem nic – w Polsce, że wiem wszystko. Uświadomiłam sobie, jak bardzo tak zwane „usytuowanie” badacza wpływa na przebieg badania. Brak znajomości języka i obcość kontekstu zdeterminowały w znacznym stopniu moje działania: we Francji byłam początkowo zdana jedynie na obserwację przestrzeni publicznej oraz odruchowo zwracałam uwagę na jej odmienność od przestrzeni polskich osiedli. Najbardziej rzucało mi się w oczy jej uporządkowanie, jednorodność oraz prawie zupełny brak śladów indywidualnych. Nie można tam było znaleźć żadnych manifestacji tego, co Marek Krajewski nazywa „niewidzialnym miastem”.
Balkon w Rennes / fot. Zofia Dworakowska
Jednocześnie stałym elementem krajobrazu byli sprzątacze w jaskrawej odzieży ostrzegawczej, regularnie przywracający raz ustalony porządek. To skazanie na obserwację spowodowało, że zainteresowałam się relacjami między tym, co publiczne, a tym, co prywatne, a także różnymi porządkami – przestrzennymi, instytucjonalnymi i ich możliwymi przekroczeniami. Gdy rozwiązały się moje początkowe problemy z językiem, zaczęłam szukać wszelkiego rodzaju indywidualnych śladów w tej dzielnicy. Znajdowałam je na przykład na granicy między zewnętrzną przestrzenią osiedla a mieszkaniami, czyli na balkonach, gdzie panowały odmienne, oddolne porządki. Razem z fotografem Richardem Louvetem badaliśmy fenomen balkonów w Maurepas, sami mieszkańcy wielokrotnie opisywali je jako obszar swojej wolności. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że firmy zarządzające blokami komunalnymi wprowadzają restrykcyjne zasady użytkowania balkonów, rzeczywiście okazuje się, że granica między prywatnym a publicznym jest przestrzenią walki.
Brak wiedzy, o którym mówiłam, oraz początkowe ograniczenie dostepnych procedur poznawczych doprowadziły do tego, że sposób organizacji przestrzeni narzucał mi się jako reprezentacja porządku społecznego w ogóle. Nie za bardzo chciałam się temu poddać, starałam się przez cały czas pamiętać o swoim usytuowaniu, obserwować swoje uczestnictwo w badaniu. Jednocześnie zaczęłam szukać nie tylko indywidualnych śladów w przestrzeni, ale przykładów wszelkiej działalności odbiegającej od rutyny: twórczej, oddolnej, ustanawiającej różne niezależne porządki, nie tylko przestrzenne. Okazało się, że jest ich wiele, ale nie są widzialne. Z tego powodu wspólnie z mieszkańcami i pedagogami zdecydowaliśmy się zaburzyć choć na chwilę ten podział na wnętrze i zewnętrze, prywatne i publiczne. Wydawało mi się, że tylko w ten sposób możemy go odsłonić, ujawniając tym samym przebieg i wyniki badania. Współpracując z mieszkańcami, zorganizowaliśmy więc performans, który pozwolił na zaistnienie śladów indywidualnych w uporządkowanej odgórnie przestrzeni publicznej. Pod jednym z bloków, po raz pierwszy na zewnątrz, zaśpiewały kobiety z Mayotte, czy hip-hopowy skład RDH20; pokazaliśmy też zdjęcia innych spotkanych przeze mnie osób.
A w Warszawie?
W Warszawie także musiałam się przeprowadzić i zamieszkałam, podobnie jak inni badacze, na ulicy Stalowej. Od początku wydawało mi się, że wiem za dużo, aby coś dostrzec, znam też zbyt dobrze różnego rodzaju inicjatywy artystyczne podejmowane na Pradze. Tymczasem moi koledzy z Francji znajdowali mnóstwo tematów, przeżywali różne fascynacje, które myśmy już mieli za sobą – zainteresowanie praskimi kapliczkami, czy samym charakterem Pragi, częściowo zburzonej i odbudowanej, złożonej z kamienic. Dopiero w Polsce badacze francuscy i hiszpańscy doświadczyli też problemu językowego, a w zasadzie problemu wyobcowania, którego ja doświadczyłam w Rennes.
Ważną różnicą było chyba i to, że we Francji i Hiszpanii badaliście dzielnice emigrantów, a w Polsce rdzennych mieszkańców.
Tak, dopiero po jakimś czasie pobytu w Maurepas zorientowałam się, że moja sytuacja: osoby obcej, która nie zna języka, nie może się porozumieć, jest bardzo bliska sytuacji dużej części mieszkańców tej dzielnicy, którzy dopiero co przybyli do Francji. W Warszawie było zupełnie inaczej. Myślę, że to doświadczenie obcości, chociażby ze względu na mniejsze zróżnicowanie kulturowe mieszkańców Pragi, było bardzo dojmujące dla innych członków „Ekspedycji”, szczególnie dla tych, dla których język jest podstawowym narzędziem pracy, czyli dla badaczy społecznych. Z pewnością wizyta w Warszawie stała się powodem do refleksji, co badacz może zrobić podczas krótkotrwałej rezydencji, do czego ma prawo i czy jego procedury poznawcze są adekwatne. Mój problem z kolei polegał na tym, że elementem mojej wiedzy o tej dzielnicy był jej stereotyp, który odczuwałam o wiele silniej niż w Maurepas.
Stereotypowość dotyczy też chyba samych artystycznych projektów miejskich.
Chciałam jakoś to przekroczyć. Jeśli stereotyp jest zazwyczaj perspektywą zewnętrzną, uogólniającą, homogenizującą, to mnie interesowały głosy wewnętrzne, bardziej zróżnicowane i lokalne. Wobec swego rodzaju własnej niemocy, a także ze względu na to, że postrzegałam badanie jako formę współpracy, byłam ciekawa, co może stanowić temat dociekań samych mieszkańców – czego dotyczyłoby badanie, w którym chcieliby wziąć udział, które w jakikolwiek sposób odnosiłoby się do ich codzienności. Przez długi czas nie wybierałam kierunku badań, a jedynie towarzyszyłam innym badaczom, poznawałam kolejnych mieszkańców. Miałam oczywiście kilka tematów, które bardziej mnie interesowały, ale nic więcej. Po jakimś czasie okazało się, że dwóch chłopakow z Brzeskiej i jedna dziewczyna chcieliby nakręcić film na jeden z tematów, który mnie również interesował – na temat budowy metra na Targowej. Teren budowy stanowił wtedy wielką dziurę w organizmie dzielnicy, przecinając linie komunikacyjne, oblepiając centrum handlowe, tak zwanego Karfa, pełniącego rolę swego rodzaju placu miejskiego, ingerując w czas i fonosferę, a wreszcie zaburzając spokój i bezpieczeństwo tych, którzy mieszkają w kamienicach po obu stronach Targowej. Dzięki projektowi mieliśmy dostęp do kamery oraz finanse na montaż i tłumaczenie. Mieszkańcy wspólnie z badaczką wymyślali kolejne etapy tego przedsięwzięcia, formułowali pytania oraz rozmawiali z innymi mieszkańcami.
W opisie „Ekspedycji” znalazł się postulat zmiany mieszkańców w badaczy własnej przestrzeni życiowej, którzy mają spojrzeć na siebie świeżym okiem, stać się obcym w swoim domu. To założenie wydaje mi się dość utopijne.
Rzeczywiście na poziomie tekstu, założeń projektu jest to bardzo mocny postulat, jednak, trzeba przyznać, pomija on podstawowe różnice między sytuacją mieszkańców a sytuacją badaczy, o których już tu trochę mówiłam. Wkraczaliśmy do ich codziennego życia, mając do dyspozycji 24 godziny na dobę, ale im nie był dany ten sam komfort czasowy, wielokrotnie mieli po prostu ważniejsze sprawy na głowie niż realizacja projektu artystyczno-społecznego z obcymi ludźmi, którzy za chwilę wyjadą. W naszej ekipie filmowej to ja miałam najwięcej czasu, bo pozostali musieli pogodzić kręcenie filmu ze swoimi obowiązkami szkolnymi i rodzinnymi, co też było bardzo trudne i nieraz o tym dyskutowaliśmy.
Nie jestem autorką projektu, nie pisałam jego tekstu, ale odczytuję to założenie wejścia mieszkańców w rolę badaczy własnego terenu jako kolejny wątek refleksji nad tym, czym są dziś badania terenowe, kiedy zniknął klasyczny temat dociekań etnograficznych – kultury tradycyjne. Badacze podjęli badania własnej kultury i poszukują wobec niej tego samego obiektywizującego dystansu, który wcześniej był prawie tożsamy z dystansem fizycznym. Jako daleki kontekst można tu również przywołać tak zwane badania autochtoniczne, czy projekty autoetnografii pochodzące z szerokiego obszaru badań jakościowych, które poddają wielorakim próbom klasyczny model wypraw terenowych.
Czyli utopią byłby ten wyobrażony Malinowski, spisujący wyniki badań w kolejnych tomach o egzotycznych, ekscytujących tytułach, a wasza praktyka miałaby tę fantazję obnażyć?
Publikacja dzienników Malinowskiego obnażyła skomplikowaną sytuację badacza oraz różne role, w jakie w trakcie badania wchodzi. Ich lektura, jak pokazuje James Clifford, odsłania autokreacyjny wymiar tych tomów o egzotycznych i ekscytujących tytułach, które wspominasz. Pokazuje utopijność założeń obiektywizmu, neutralności, zdystansowania badacza. Badanie jest interakcją, a jego wyniki są uwarunkowane przez przebieg tej konkretnej relacji, w tym sensie badanie jest działaniem, a badacz i mieszkańcy działającymi.
Jeśli więc próbuję realizować badania oparte na współpracy, to z jednej strony odsłaniam w nich swoje szczególne usytuowanie, a z drugiej – oddaję inicjatywę mieszkańcom. Obie strony pozostają widoczne. Nazywam to usiłowaniami, ponieważ poruszam się jednocześnie w określonym kontekście profesjonalnym i oczekuje się ode mnie adekwatnych do niego zachowań, choćby tekstualizacji wyników badań, która przecież utwierdza autorytet badacza i nauki. Czerpiąc inspirację z takich badań jakościowych jak etnografia performatywna czy badania wykorzystujące sztukę, starałam się więc podważyć hegemonię tekstu. Szukałam takich form jak zdjęcia, film, performans, które mieszkańcy mogli kształtować, oraz w których byli obecni. Nie zrezygnowałam z tekstu, ale te inne formy uznaję za równoważne elementy.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.