ANNA S. DĘBOWSKA: Jest satysfakcja?
JAN LISIECKI: Nagrałem swoją pierwszą w życiu studyjną płytę ze wspaniałą orkiestrą i mądrym dyrygentem. Dużo się nauczyłem, więc jestem bardzo zadowolony.
Podobno szefowie Deutsche Grammophon próbowali cię z początku namówić na nagranie Chopina.
Zgodzili się na Mozarta, którego im zaproponowałem. Chopin zabrzmi na mojej drugiej płycie. Nie można grać dobrze Chopina bez Mozarta, więc była to naturalna kolejność. Będą to wszystkie etiudy z op. 10 i 25, które mam nagrać w styczniu przyszłego roku.
Czy to ty wybrałeś jako partnera do Mozarta Orkiestrę Symfoniczną Radia Bawarskiego?
To była propozycja Deutsche Grammophone, moim zdaniem bardzo trafna. Wybrałem Christiana Zachariasa, ponieważ nagrywał Mozarta jako pianista i dyrygent.
JAN LISIECKI
Urodził się 17 lat temu w Calgary w polskiej rodzinie. Zadebiutował koncertem z orkiestrą w wieku 9 lat. Obecnie studiuje w Glenn Gould School of Music w Toronto. Dwa lata temu wytwórnia płytowa Deutsche Grammophon podpisała z nim kontrakt fonograficzny na pięć płyt w ciągu pięciu lat. Pierwsza z nich, z koncertami fortepianowymi Mozarta d-moll KV 466 i C-dur KV 467, właśnie się ukazała.
Szanował twoją interpretację i twoje spojrzenie na Mozarta?
Ponieważ jest pianistą, potrafi spojrzeć na partyturę przez pryzmat orkiestry i solisty. Był otwarty na moje pomysły, szedł za moją myślą, czasem coś sugerował, ale nic nie narzucał. Współpraca potoczyła się naturalnie i harmonijnie. W sierpniu zagramy w Warszawie „Koncert fortepianowy a-moll” Roberta Schumanna, więc znów będę z nim pracował. A dlatego Schumann w Warszawie, że będzie to rozgrzewka przed moimi grudniowymi koncertami z New York Philharmonic. Zaproszenie do NYC jest niezależne od płyty, natomiast Christian przyjeżdża do Warszawy na moją prośbę.
Wybrałeś bardzo trudnego kompozytora na światowy debiut fonograficzny.
Mogłem oczywiście zagrać Rachmaninowem lub Czajkowskiego, zaimponować techniką i brawurą, ale nie o to mi chodziło.
Jaki jest twój ideał Mozarta, jeśli chodzi styl, jakość dźwięku?
Podejście do muzyki klasycznej wciąż zmienia się wraz z pojawianiem się nowych wykonawców. Nagrywając Mozarta, nie myślałem o tym, żeby osiągnąć jakiś ideał, ale żeby pokazać, jakim jestem muzykiem, a także osobą.
A ty jaki jesteś?
Niczego nie udaję, kocham życie i świat. Jestem bardzo szczęśliwy!
Jesteś typem buntownika?
Nie tak jakoś strasznie. Nauczyłem się, że bardzo ważną rzeczą jest to, żeby słuchać innych i uczyć się od nich. Zależy mi tylko na tym, aby przetrwała muzyka Mozarta. To ona ma znaczenie, to ona nie poddaje się czasowi, mimo że świat tak bardzo się zmienił.
W tym nagraniu tkwi paradoks. Mówisz, że przez Mozarta chciałeś wyrazić siebie, ale on w twojej interpretacji jest bardzo klasyczny, lekki, wyrównany. Dominuje „niebiański” spokój. Trudno osiągnąć taki efekt.
Każdy słyszy muzykę na swój sposób. Dla mnie Mozart to muzyka czysta, niezmącona i tak właśnie chcę ją grać. Interpretacja jest jedną z najważniejszych i najpiękniejszych wartości w muzyce klasycznej. Pianista powinien myśleć śpiewem, słyszeć go wewnętrznym uchem. Cóż, fortepian jest w gruncie rzeczy instrumentem perkusyjnym, konstrukcją mechaniczną, na której trzeba nauczyć się śpiewać, jak najbardziej zbliżyć do brzmienia i modulacji ludzkiego głosu.
Często mam wrażenie, że muzyka sama mnie niesie. Rzadko wymyślam coś na siłę. Pomysły przychodzą mi do głowy jakoś tak naturalnie i chyba tak to powinno być.
Dlaczego połączyłeś ze sobą koncerty C-dur i d-moll?
Oba powstały w roku 1785, dzieli je zaledwie miesiąc. Są więc bliskie sobie, a jednak zupełnie inne, i to jest bardzo ciekawe. Koncert d-moll jest jedynym, obok c-moll, koncertem fortepianowym, który Mozart skomponował w tonacji molowej. Przede wszystkim jednak chodzi o odmienność stylistyczną, tak jakby Mozart przeskoczył w czasy Chopina. Zresztą w koncercie C-dur też znajduję fragmenty ciemne, niepokojące, ale ukryte głębiej.
Stefan Jarociński, biograf Wolfganga Amadeusza, nazwał je „symfoniami z fortepianem” i „symfoniami dialogowymi”. Jak się na to zapatrujesz?
Absolutnie tak. Nie chciałem wysuwać się za bardzo na pierwszy plan, myśleć w ten sposób, że ja tu jestem solistą, a orkiestra mi akompaniuje. Nie, to jest wspólne dzieło. Zwracałem na to uwagę od początku – zależało mi na przykład na orkiestrze, która ma dobre smyczki, bo to ważne u Mozarta. Uważam, że koncerty te muszą być grane tak, jakby to była muzyka kameralna.
Od d-moll blisko do c-moll Beethovena.
Grałem go już. Uczę się teraz koncertu G-dur, po raz pierwszy wykonam go w czerwcu na dwóch koncertach w Meksyku.
Kiedy pierwszy raz usłyszałeś muzykę Mozarta?
Miałem osiem lat i moja nauczycielka muzyki poprosiła, abym wybrał sobie któryś z Mozartowskich koncertów. Nie sądziła, że podejdę do tego poważnie, a ja spędziłem całe lato, słuchając wszystkich koncertów, jakie skomponował, i robiąc notatki. Po wakacjach wróciłem z odpowiedzią: „d-moll!”. „Ależ to nie możliwe! Jest zdecydowanie za trudny!” – odpowiedziała. Zacząłem więc od koncertu KV 415. Dwa miesiace później wygrałem ważny konkurs, ale nie miało to dla mnie znaczenia, bo podobno moją pierwszą reakcją po ogłoszeniu wyników było głośno zadane pytanie: „Czy teraz mogę się już uczyć d-moll?”. Pierwszy raz zagrałem całość dwa lata temu, a C-dur w połowie 2011 roku.
Potrzebujesz długiego ogrywania repertuaru, zanim wejdziesz do studia?
Nagranie studyjne to dla mnie zapis tego, jak grałem Mozarta w styczniu 2012 roku.
Powinieneś w takim razie robić live recordings.
Moja pierwsza płyta z koncertami Chopina, wydana przez NIFC, taka była. Nie było tu żadnych dogrywek, poprawek. Tylko to, co zostało zarejestrowane „na żywo” podczas koncertu na festiwalu Chopin i Jego Europa. W przypadku Mozarta było więcej pracy z realizatorem dźwięku, ale przy klawiaturze cały czas myślałem o tym, że gram dla publiczności. Wyobrażałem ją sobie siedzącą na sali. Dzięki temu czułem się bardziej spontaniczny i komunikatywny.
Czy interesujesz się stylowymi nagraniami na pianoforte?
Oczywiście, to bardzo ciekawe, żeby zasiąść do takiego instrumentu. Z drugiej strony, świat się zmienił i siłą rzeczy słyszymy Mozarta nieco inaczej niż w jego czasach. To nieuniknione.
Anna S. Dębowska jest dziennikarką muzyczną „Gazety Wyborczej”, redaktor naczelną „Beethoven Magazine”.