Największą inspiracją jest kompozytor
fot. Felix Broede / DG

Największą inspiracją jest kompozytor

Rozmowa z Rafałem Blechaczem

Kolejna płyta będzie solowa, poświęcona tylko jednemu kompozytorowi, którego nazwiska nie chcę na razie zdradzać. Potem z orkiestrą nagram płytę z dwoma koncertami Beethovena. Następnie chcę wrócić do Chopina

Jeszcze 2 minuty czytania

ANNA S. DĘBOWSKA: Czy jest Pan zadowolony ze swojej nowej płyty?
RAFAŁ BLECHACZ: Tak. Udało mi się zapanować nad całym przebiegiem wydawniczym, począwszy od decyzji o wyborze repertuaru i fortepianu, poprzez wpływ na techniczną jakość nagrania, aż po projekt graficzny. Jest to od początku do końca moja płyta.

Szukał Pan odpowiedniego instrumentu do Debussy'ego?

Zależało mi, aby nagrać materiał na takim fortepianie, który inspiruje do poszukiwania odcieni i barw, a zarazem posiada nośny wolumen brzmieniowy, z bardzo potężnym, szlachetnym basem i soczystym rejestrem górnym. To jest szczególnie ważne w „Sonacie c-moll” Karola Szymanowskiego. Mój wybór padł na steinwaya sali koncertowej Laeiszhalle w Hamburgu. Grałem na nim swój pierwszy hamburski recital oraz kilka koncertów z orkiestrą. Sprawdził się znakomicie. Jest to model koncertowy D, nr 584364.

Pamięta Pan nawet numer...

Gram na nim bardzo często, zabieram nawet w 2012 roku do Hanoweru. Transport zapewnia firma Steinway & Sons. Muszę przyznać, że w takich miastach jak Amsterdam, Paryż czy Londyn, mam do wyboru kilka bardzo dobrych fortepianów i z reguły udaje mi się wybrać najwłaściwszy – taki, który sprawdza się w repertuarze, który w danym momencie gram.

Na jakiej zasadzie postanowił połączyć Pan Debussy'ego z Szymanowskim?

Podstawowym tematem tej płyty był kontrast dwóch światów – impresjonistycznego i ekspresjonistycznego. Podpisując kontrakt z Deutsche Grammophon w 2005 roku, myślałem o takim projekcie. Ważna jest także kontrastowość w obrębie muzyki Debussy'ego. Z tego powodu wybrałem cykle „Pour le piano” i „Estampes”.
„Pour le piano” jest cyklem bliskim klasycyzmowi – mam tu na myśli podejście do formy i faktury fortepianowej. Zestawienie trzech części: preludium, sarabandy i toccaty nasuwa skojarzenie z „Suite bergamasque”, również utworem zwróconym w przeszłość. Nie chodzi o łatwe skojarzenia z Bachem, Haydnem czy Beethovenem, ale o skontrastowanie poszczególnych części. W środkowym fragmencie „Preludium” jesteśmy już blisko typowego impresjonizmu. Kontrast w tym utworze jest widoczny jak w soczewce. W czterech pierwszych taktach granych forte, stosując się do uwagi kompozytora, trzeba mocno artykułować rytm. Po chwili, w lewej ręce pojawia się melodia o zupełnie innym charakterze, zaś największe zróżnicowanie wprowadza wspomniana środkowa część, w której Debussy wprowadza nastrój rozedrgania. Na tle szybkiego akompaniamentu szesnastkowego, w prawej ręce pojawiają się dźwięki, które mogą kojarzyć się ze spadającymi kroplami rosy. Bardzo chciałem znaleźć srebrzystą aurę brzmieniową dla tego fragmentu.

Z tych słów wynika, że ma Pan zmysłowe podejście do muzyki, odbiera ją Pan bardzo obrazowo.
Kontakt z twórczością Debussy’ego spowodował, że zacząłem zastanawiać się, co to właściwie są barwy muzyczne. Utożsamiamy je często z natężeniem dźwięku. Oczywiście, to też jest prawda, ale najważniejsze jest poszukiwanie specyficznej barwy dla określonego nastroju. Z początku starałem się nazwać owe kolory, ubrać je w słowa, uruchomić wyobraźnię i przełożyć na brzmienie. Wspomniana srebrzysta aura wydaje mi się najbardziej obecna w „Pagodach” z cyklu „Estampes”. W „Ogrodach w deszczu” mamy z kolei złociste światło. Na trzech ostatnich stronach pojawia się więcej słońca niż deszczu, a to prowokuje do zastosowania zupełnie innej artykulacji. Musiałem odnaleźć odpowiednie rozwiązania brzmieniowe i techniczne, wprowadzić artykulację quazi staccato, umiejętną pedalizację, uruchomić grę alikwotów, która tworzy wrażenie rozwibrowania. Modulacje harmoniczne też są powodem stosowania rozmaitych barw instrumentalnych.

Słuchał Pan interpretacji innych pianistów?
Dla mnie największą inspiracją jest zawsze kompozytor i jego partytura. Chciałem pokazać własną interpretację dzieł Debussy'ego. Gdy mam już gotowy program, konfrontacja z innymi wykonaniami może okazać się bardzo interesująca. Nie ukrywam, że stylistyka Arturo Benedettiego Michelangelego jest mi bardzo bliska – choćby ze względu na to, że w sposób bardzo naturalny umiał zrównoważyć sferę emocjonalną i intelektualną. Lubię również interpretacje Alfreda Cortota, Waltera Giesekinga i Światosława Richtera, które bardzo mocno wpisują się w historię istnienia utworów Debussy’ego.

Jak długo pracuje Pan nad utworami? Czy to długie dojrzewanie?

Przygoda z tymi akurat utworami trwa już długo. „Estampes” gram od 10 lat. Jest dla mnie niezwykle ważne, by wejść w głąb dzieła, zrozumieć jego logikę. „Ogrywam” utwór na estradach, próbuję w różnych miejscach i akustykach. Do studia wchodzę wtedy, gdy już jestem z tym utworem bardzo blisko, czuję, że on jest w moim sercu, umyśle i placach.
Tak było z Debussy'm, którego grałem w Europie, Stanach Zjednoczonych i Japonii. Podobnie z Szymanowskim – po Konkursie Chopinowskim grałem „Wariacje b-moll” op. 3, później przyszedł czas na „Sonatę c-moll” i kilka preludiów.

Co Pana fascynuje w Szymanowskim?

Obok wielkiej różnorodności emocjonalnej, zachwyca mnie polifonia, imitacja, przejrzyste przeprowadzanie tematów w wielu kombinacjach. W finale sonaty mamy dwutematyczną fugę trzygłosową, kunsztowną i logiczną, jeśli chodzi o przeprowadzenie głosów, jednocześnie bardzo zróżnicowaną fakturalnie i wyrazowo, która również inspiruje do szukania barw.

Takie połączenie musi być piekielnie trudne.

„Sonatę c-moll” grałem w różnych krajach, zawsze robiło duże wrażenie to połączenie iście Skaribinowskich komplikacji, klasycznego podejścia do formy i romantycznej aury. Obserwuję coraz bardziej pozytywne zjawiska związanego z jego muzyką. Kilka tygodni temu otrzymałem zaproszenie z filharmonii w Kolonii i prośbę o uwzględnienie w programie wybranego utworu Szymanowskiego.

Czy trzeba było długo przekonywać szefów Deutsche Grammophon do zamieszczenia na płycie muzyki Szymanowskiego?

Nie było z tym problemu. Szefowie Deutsche Grammophon doskonale wiedzą, że to najważniejszy po Chopinie polski kompozytor. Słuchając moich wykonań, coraz bardziej „wchodzili” w tę muzykę. Nie bez znaczenia był fakt, że wzrasta zainteresowanie Szymanowskim na świecie.

Czy często pojawia się w Pana praktyce koncertowej rozdźwięk między tym, co chciałby Pan zagrać, a tym, czego oczekuje publiczność, szefowie sal koncertowych, menedżerowie?

W przypadku koncertów z orkiestrą muszę się dostosować do jej planów repertuarowych w danym sezonie. Jeśli chodzi o recitale, mam pełną dowolność. Chopina oczekują ode mnie przede wszystkim w Japonii. Chętnie łączę go z Lisztem, Schumannem, Debussy'm. Publiczność lubi różnorodną stylistykę.
Nie skupiam się tylko na jednym stylu. Gram różne koncerty forepianowe – Schumanna, Mendelssohna... Przymierzam się do muzyki kameralnej. W 2013 roku w filharmonii berlińskiej zagram z Danielem Stabrawą „I Sonatę skrzypcową d-moll” Szymanowskiego.

Myśli pan o Prokofiewie?

Tak, ale w dalszej perspektywie. I myślę o „I Koncecie Des-dur”.

Jak zapowiada się Pana dalsza współpraca z Deutsche Grammophon?

Mam zaplanowane trzy następne projekty. Data następnej sesji nagraniowej jest już ustalona na 2012 roku, będzie to płyta solowa poświęcona tylko jednemu kompozytorowi, którego nazwiska nie chcę na razie zdradzać. Potem z orkiestrą nagram płytę z dwoma koncertami Beethovena. Następnie chcę wrócić do Chopina.

Ostatnio niemiecka wytwórnia podpisała kontrakt z młodszym od Pana polskim pianistą Janem Lisieckim. Konkurent?

Nie. Uważam, że koncertujących pianistów jest za mało, za to dużo miejsc do grania.

Wielu wybitnych artystów musiało odejść z DG.

Rzeczywiście, jest rotacja, ale moje płyty są bardzo dobrze przyjmowane i kupowane. Mam bardzo dobry kontakt z wytwórnią, która daje mi dużą swobodę w doborze repertuaru i terminów.

Wyobraża Pan sobie życie bez fortepianu? Bez muzyki?
Nie, w ogóle. Koncerty sprawiają mi bardzo dużą radość. Kiedy ćwiczę nowy repertuar, wyobrażam sobie, jak ta muzyka zabrzmi w akustyce Tonhalle w Zurychu czy Concertgebouw w Amsterdamie. Interesuję się też innymi dziedzinami sztuki. Dzięki podróżom mam dostęp do największych kolekcji sztuki. Podczas drugiego pobytu w Amsterdamie zwiedziłem muzeum van Gogha. W Paryżu Musée d'Orsay, Luwr, Wersal. W Madrycie wciąż czeka na mnie El Prado. Rezerwuję też czas na lekturę o estetyce, filozofii muzyki i ogólnej. To wzbogaca. Kontynuuję studia humanistyczne. Uczestniczę w seminariach doktoranckich na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dużo czytam i robię to wszędzie, w samolocie, pociągu, i w hotelu.


Warszawa, 20 grudnia 2011.