Rzeźnia numer 5.0
Jared Rodriguez, Truthout / CC BY-NC-ND 2.0

19 minut czytania

/ Media

Rzeźnia numer 5.0

Samuel Tchorek-Bentall

Sfera prywatna kurczy się z każdym nowym odkryciem technologicznym, z każdym nowym portalem społecznościowym i z każdą nową inteligentną maszyną. Nadszedł czas, żeby wyobrazić sobie małżeństwo potwora z Doliny Krzemowej z potworem z Pekinu

Jeszcze 5 minut czytania

Bezkształtny potwór, który w słynnym horrorze Johna Carpentera pożerał żywe ludzkie mięso, by przybrać postać człowieka, już nie jest tym anonimowym „czymś”, jakim był w minionym wieku. Według Shoshany Zuboff, „prawdziwej prorokini cyfrowej ery” i autorki kontrowersyjnej książki „The Age of Surveillance Capitalism”, Coś, ów obcy stwór o wyglądzie przyjaciela w jednym momencie i na wpół przetrawionej masy trupów w drugim, w naszych czasach uzyskało imię. Przywitaj się – nazywa się Google.

Na początku XXI wieku Google przeprowadził cichą rewolucję, która mieszkańców Zachodu przemieniła z autonomicznych jednostek silnie przywiązanych do swojej sfery prywatnej i broniących swojego prawa do decydowania o własnej przyszłości – w surowy materiał nowego rodzaju produktów, które Zuboff nazywa „produktami przewidywania” (prediction products). Google’owy potwór jest żarłoczny, ale nie pożera ludzi z czystej skłonności do surowych ciał. Zdigitalizowane resztki, które wydala w tak przerażających ilościach (w mechanicystycznej metaforyce Doliny Krzemowej nazywane były pierwotnie exhaust data – „danymi wydechowymi”), nie idą na marne, albowiem z przetrawionego życia swoich ofiar Google nauczył się wróżyć ich przyszłość, a następnie ją sprzedawać bez ich zgody i wiedzy. Człowiek w epoce cyfrowej dominacji jest w terminologii Zuboff dostarczycielem „behawioralnej wartości naddanej”, czyli wszystkich informacji, które użytkownik internetu udziela o sobie, zazwyczaj sam o tym nie wiedząc, i które mogą posłużyć do stworzenia spersonalizowanych reklam i innych „produktów nadzoru” (surveillance products). Oto model ekonomiczny na miarę nowego wieku: kapitalizm nadzoru. W nim surowy materiał ludzkiej natury jest agresywnie poszukiwany i coraz dokładniej nadzorowany – zdzierany i rozrywany w celu wytworzenia „produktów przewidywania”.

Aby produkty Google’a i jego naśladowców były rzeczywiście atrakcyjne dla ich faktycznych konsumentów – reklamodawców – coraz bardziej rozległe obszary ludzkiego świata muszą zostać przemienione w przedmioty nadzoru. Google wydziela truciznę, które zmienia rzeczywistość w dane. Cały świat jest jego ofiarą, więc cały świat musi zostać schwytany i sparaliżowany w formie danych.

W bajce „O ścisłości w nauce” Borgesa „Kolegia Kartografów” sporządzały „mapę cesarstwa, która posiadała Rozmiar Cesarstwa i pokrywała się z nim w każdym punkcie”. Ich pracę podjęły z jeszcze większą gorliwością Nowe Kolegia Kartografów, działające w elitarnych klasztorach na wybrzeżu Spokojnego Oceanu. Okazało się, że im dalej mapa się rozrasta i im więcej zawiera szczegółów, tym bardziej staje się użyteczna. Najambitniejsi z Kartografów stworzyli więc maszynę, która potrafi nie tylko opisać w całości terytorium Cesarstwa, lecz także wszystkich poddanych Cesarza – ich przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Pewien Kartograf z Facebooka jasno ujmuje swoją misję, która Borgesowi wydawała się szaleństwem, a dzisiaj stała się oczywistym zadaniem wszystkich kapitalistów nadzoru: „Próbujemy przedstawić (map out) na wykresie wszystkie rzeczy na świecie i to, jak te rzeczy odnoszą się do siebie”.

W końcu Kartografowie odkryli, że nie muszą tylko biernie odzwierciedlać rzeczywistości, aby ją ująć we wszystkich jej czasach i wszystkich jej wymiarach. Mapa nie musi powstawać na obraz i podobieństwo rzeczywistości – to rzeczywistość może powstawać na obraz i podobieństwo mapy. Oto nowa władza google’owego potwora, rozrastająca się w zglobalizowanym cyfrowym chlewie, gdzie nadzorowane mięso spożywa swój pyszny news feed. „Prawdziwa władza – twierdzi pewien Nowy Kartograf przywoływany przez Zuboff – polega na tym, że teraz możesz zmieniać w czasie rzeczywistym zachowania w prawdziwym świecie. Podłączone do sieci inteligentne czujniki potrafią zarejestrować i przeanalizować każdy rodzaj zachowania, a następnie odkryć, jak to zachowanie zmienić”. Świat, w którym zwyciężyła zasada powszechnego nadzoru, w którym wolność zastępują wszechobecne mechanizmy behawioralnej manipulacji, to świat organizmów, które były kiedyś ludźmi, i populacji, które były kiedyś społeczeństwami. Możemy łatwo wyobrazić sobie inteligentne samochody, lodówki, telewizje i krzesła, których dane byłyby dostępne wyłącznie dla ich właścicieli, aby pomagać im w ich codziennych czynnościach. Ale takie produkty nigdy dotychczas nie powstały. Istnieją tylko jako obietnice, którymi drapieżnik wabi swoje ofiary. Jeśli dadzą się zwieść – twierdzi Zuboff – skończą w nieskazitelnej, połączonej, w każdym szczególe nadzorowanej rzeźni, stworzonej po to, żeby z każdego grama behawioralnego tłuszczu sporządzać produkty przewidywania i kontroli.

Shoshana Zuboff, „The Age of Surveillance Capitalism”. PublicAffairs, 704 strony, w amerykańskich księgarniach od stycznia 2019Shoshana Zuboff, „The Age of Surveillance Capitalism”. PublicAffairs, 704 strony, w amerykańskich księgarniach od stycznia 2019Jedna z centralnych tez „The Age of Surveillance Capitalism” głosi, że jesteśmy świadkami narodzin nowej formy władzy, troskliwie pielęgnowanej przez rodzinkę hightechowych potworów. „Władza instrumentarna” (instrumentarian power – to neologizm utworzony przez analogię do totalitarian power) tym ma się różnić od swojej nazistowsko-komunistycznej poprzedniczki, że w żadnym stopniu nie zależy jej na rządzie dusz. Władza instrumentarna nie wrzuca swoich ofiar do obozów reedukacyjnych, żeby tam ich przygotowywać do duchowego zbawienia, nie posiada żadnej ideologii, zgodnie z którą mogłaby sądzić nasze czyny. „Nie widzi potrzeby, żeby zgładzić albo zdeformować nasze ciała i umysły w imię czystej uległości. Z chęcią przyjmuje dane o zachowaniu naszej krwi i naszego gówna, ale nie widzi potrzeby, żeby brukać się naszymi odchodami”. Zimnokrwiści Kartografowie dbają wyłącznie o to, żeby „wszystko, co robimy, było dostępne dla ich wiecznie rozwijających się operacji pobierania, kalkulowania, modyfikowania, monetyzowania i kontrolowania”. Władza instrumentarna zastępuje „inżynierię dusz”, charakterystyczną dla reżimów totalitarnych, „inżynierią zachowania”, której wyróżnikiem jest „radykalna obojętność” wobec postaw ideologicznych swoich ofiar. Jak wyjaśnia jeden z naczelnych Kartografów Facebooka, specjalista od łączenia punktów na mapie Cesarstwa: „Brzydka prawda jest taka, że… cokolwiek pozwala nam coraz częściej łączyć coraz więcej ludzi jest de facto dobre… Nie wygrywają najlepsze produkty. Wygrywają te, których wszyscy używają…”.

Zuboff stwierdza wielokrotnie, że zjawiska, które opisuje, są „bezprecedensowe”. Bezprecedensowa jest koncentracja władzy, którą osiągnęły największe firmy high-tech, bezprecedensowy jest stopień ukrycia, w których one funkcjonują, i bezprecedensowa jest sama władza instrumentarna. Z drugiej strony jest świadoma, że ta nowa forma władzy, oparta na inżynierii behawioralnej, ma za sobą historię, która sięga w głąb XX wieku. Istnieje też bogata historia sprzeciwu wobec niej. Zuboff na przykład trafnie przywołuje słowa Hannah Arendt, która uważała nowożytne teorie behawioryzmu za duchowe zwieńczenie „społeczeństwa pracowniczego”, czyli takiego, które „wymaga od swoich członków funkcjonowania czysto automatycznego, tak jakby jednostkowe życie faktycznie zatonęło we wszechogarniającym procesie życiowym gatunku, a jedyną czynną decyzją wciąż wymaganą od jednostki było odpuszczenie sobie, by tak rzec, wyrzeczenie się własnej indywidualności, wciąż indywidualnie odczuwanego bólu i trudu życia, i zgodzenie się na oszołomiony, «uśmierzony», funkcjonalny sposób zachowania”. Arendt nie maluje tu obrazu ideologicznie obojętnego społeczeństwa. Świat opanowany przez inżynierię behawioralną, a zatem świat budowany dzisiaj przez Kartografów z Doliny Krzemowej, wymaga „funkcjonowania czysto automatycznego”, wymaga wyrzeczenia się własnej indywidualności, wymaga zgodzenia się „na oszołomiony, «uśmierzony», funkcjonalny sposób zachowania”. W tej kluczowej dziedzinie nie może być mowy o „radykalnej obojętności”. Kartografowie bowiem pozostają obojętni dopóty tylko, dopóki te szare punkty na ich mapie – ty i ja – nie zaczną przypominać sobie, że one też były kiedyś ludźmi. Kapitaliści nadzoru nigdy nie byli ideologicznie obojętni, ale nie powinno nas dziwić, że nam, punktom, mogli się takimi wydawać – najpiękniejszą sztuczką każdej ideologii jest przekonanie nas o swoim nieistnieniu.

Cyfrowa epoka otwiera nowe fronty władzy – Zuboff wnikliwie analizuje tę fundamentalną prawdę. Niekiedy zbyt wnikliwie, gdyż w pogoni za nowością traci czasem z oczu bardziej tradycyjne niebezpieczeństwa, nie mniej przecież niebezpieczne przez to, że dobrze znane. Między władzą instrumentarną i władzą totalitarną zachodzą związki, które w rewolucji dokonanej przez Google’a każą dostrzec o wiele dalej idącą ciągłość z przeszłością, niż Zuboff chciałaby w niej widzieć.

Kai Strittmatter, „Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura”. Przeł. Agnieszka Gadzała, W.A.B., 288 stron, w księgarniach od marca 2020Kai Strittmatter, „Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura”. Przeł. Agnieszka Gadzała, W.A.B., 288 stron, w księgarniach od marca 2020Współcześnie władza totalitarna przeżywa renesans. Niemiecki sinolog Kai Strittmatter, autor reportażu „Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura”, powołuje się na interesujący przypadek szkoły średniej numer 11 w Hangzhou, która „we wszystkich pomieszczeniach klasowych kazała zainstalować «niebiańskie oko» – kamery monitorujące, które przez cały czas obserwują każdego ucznia. To wszystkowidzące oczy, którym nic nie umyka. Jeśli ktoś przysypia albo błądzi gdzieś myślami, kamery z miejsca to rozpoznają i rejestrują… Kamery nie tylko wychwytują – z dokładnością co do minuty – jak często w ciągu ośmiu godzin nauki uczeń był rozkojarzony; «one analizują również mimikę i nastrój, a zatem to, czy ktoś jest wesoły, smutny, zły albo nieprzyjazny, i przesyłają te dane bezpośrednio do terminalu, który analizuje potem stosunek ucznia do nauki…»”. Komunistyczna Partia Chin, która obecnie tworzy najdoskonalsze państwo totalitarne w dziejach, jest jak dyrekcja szkoły średniej, która poprzez nieprzerwaną i wszechogarniającą inwigilację pragnie poprawić wyniki nauki swoich uczniów, tym samym konsolidując własną dyrektorską pozycję i zwiększając prestiż szkoły. Big data, system społecznych nagród i sztuczna inteligencja bez stosowania jawnej przemocy mogą zmusić chińskich uczniów/poddanych do poprawienia ich stosunku do nauki/partii. Nikt już nie będzie mógł nie zważać na cudowne przywództwo Xi Jinpinga, nikt nie będzie mógł nie przyczyniać się do odrodzenia Państwa Środka.

Zachodni Kartografowie są w dużej mierze odwrotnością dyrekcji szkoły średniej numer 11 w Hangzhou. Są „radykalnie obojętni” na to, jakie masz oceny, nie obchodzi ich to, czy jesteś wesoła, smutna, zła albo nieprzyjazna, nie będą cię karali za to, że przymykasz na chwilę oczy albo zaglądasz do innego podręcznika. Ale to tylko połowa prawdy. Oni nie chcą sprawować politycznej kontroli, ale to nie oznacza, że w ogóle nie chcą sprawować kontroli. W szkole zarządzanej przez Komunistyczną Partię Chin grzeczny uczeń to taki, który jest posłuszny politycznym imperatywom Komunistycznej Partii Chin. W szkole zarządzanej przez Kartografów z Doliny Krzemowej grzeczny uczeń to taki, który jest posłuszny ekonomicznym imperatywom Kartografów z Doliny Krzemowej. W Chinach proces „harmonizowania” społeczeństwa zachodzi znacznie szybciej – i pod wieloma względami skuteczniej – niż w krajach zachodnich, ale jest to ten sam proces, tyle tylko, że widzimy go w różnych odsłonach. W przypadku Chin możemy mówić, jak Zuboff, o „fuzji instrumentarnej władzy z władzą państwową”, ale wówczas mówimy po prostu, że totalitarne państwo posługuje się nowoczesną technologią do pozyskiwania władzy – jednolitej władzy. Tak jak nie ma powodu, żeby wyobrażać sobie przepaść oddzielającą od siebie tych, którzy sprawują władzę na przeciwległych brzegach Oceanu Spokojnego – jeśli kiedykolwiek taka istniała, to już od dawna rozpościera się nad nią solidny most – tak nie ma powodu, żeby od siebie oddzielać duchową przepaścią tych, nad którymi władza jest dziś sprawowana.

Zuboff sądzi jednak, że „są dobre powody, by zaprzeczyć temu, że system społecznych nagród ma znaczenie” dla opowieści o kapitalizmie nadzoru: „Jest oczywistością, że Chiny nie są demokracją i że ich kultura zasadniczo różni się od zachodniej kultury. Badaczka z Uniwersytetu w Syracuse Yang Wang zauważa, że chińska kultura przykłada mniejszą wagę do prywatności niż zachodnia kultura i że większość Chińczyków przystosowała się do pewnej wiedzy o państwowym nadzorze i cenzurze online”. Tyle że niedaleko stąd do pekińskiej propagandy. Strittmatter ze szczególną złością wyraża się o tego rodzaju argumentacji: „Kto powtarza opinię [Komunistycznej Partii Chin], że »narodowa specyfika« Chin pilnie domaga się właśnie dyktatury, która przysłuży się temu krajowi, ten popada w orientalizm wymyślony przez chińskich komunistów. Podszyte relatywizmem kulturowym argumenty, że Chińczyk nie dorósł do demokracji i nie domaga się respektowania praw człowieka w tym samym stopniu co my, w ustach mieszkańców Zachodu pobrzmiewają rasizmem. Powinni się udać na Tajwan – tam dokładnie tacy sami Chińczycy stworzyli najbardziej żywotną demokrację w Azji”.

Jeśli odrzucimy „orientalizm wymyślony przez chińskich komunistów”, będziemy musieli nie tylko przyznać, że Chińczycy domagają się respektowania praw człowieka. Będziemy musieli też dopuścić do świadomości, że te same trucizny zżerają dusze Chińczyków i ludzi z krajów Zachodu. Strittmatter nazywa Europejczyków naiwniakami, którzy schowali się w swoim staroświeckim domku, nie chcąc dopuścić do świadomości, że w prawdziwym świecie, w Chinach na przykład, zachodzą procesy, które ich staroświecki domek mogą obrócić w proch. Ale i samych Chińczyków też nie uważa za przenikliwych obserwatorów globalnych przeobrażeń. Zwraca uwagę na przykład na „niepisaną umowę społeczną”, która leżała u podstaw ostatnich czterdziestu lat wzrostu gospodarczego Chin: „Był to kredyt zaufania narodu, któremu z roku na rok wiodło się coraz lepiej. Niezłomna nadzieja przyczyniała się do zachowania spokoju, mimo spustoszeń w środowisku naturalnym, mimo wołającej o pomstę nierówności panującej w kraju, mimo bezwstydnej korupcji chciwej elity”. Brzmi znajomo.

Nie ma się przy tym co dziwić, że w kraju, gdzie zaufanie to „najbardziej deficytowy towar”, gdzie panuje przekonanie, że „uczciwy znaczy głupi”, i gdzie „nawet nauczyciele i mnisi są skorumpowani”, ów „kredyt zaufania narodu” nie został ostatecznie przez partię spłacony. Zdaniem Strittmattera, po tym jak Xi Jinping doszedł do władzy w 2012 roku, szybko porzucił utrzymywanie poziomu wzrostu dobrobytu jako naczelną metodę sprawowania władzy i przyjął totalitarny terror psychologiczny, umożliwiony przez największą cyfrową infrastrukturę na świecie, a także przez ten sam brak zaufania, który partia pogłębiała swoimi arbitralnymi i despotycznymi rządami. Trauma rewolucji kulturalnej, szybkie procesy urbanizacyjne, dziki kapitalizm, korupcja i autorytarna władza pozbawiły Chiny tego cennego kapitału, jakim jest zaufanie, co z kolei umożliwiło rozpoczęcie budowy systemu kredytu społecznego, najdoskonalszego narzędzia totalitarnej inwigilacji i kontroli, jaką kiedykolwiek starano się stworzyć. Społeczeństwa zachodnie nie przeżyły podobnych traum, a tempo ich rozwoju jest o wiele mniej zawrotne, niemniej Zuboff także powołuje się na brak zaufania, żeby wyjaśnić sukces kapitalizmu nadzoru w Stanach Zjednoczonych: „Zaufanie społeczne jest ściśle skorelowane z pokojowym podejmowaniem zbiorowych decyzji i zaangażowaniem obywatelskim. Gdy go zabraknie, zanika autorytet wspólnych wartości i wzajemnych zobowiązań. Próżnia, która pozostaje, jest jasnym sygnałem zagrożenia zbiorowości. Zmieszanie, niepewność i nieufność umożliwiają wypełnienie społecznej próżni przez władzę. Nie tylko umożliwiają: one tego pragną. W epoce kapitalizmu nadzoru to władza instrumentarna wypełnia tę próżnię, zastępując relacje społeczne maszynami…”.

Na podstawie tych świadectw można by sformułować następujące przypuszczenie: im mniejszy jest poziom zaufania społecznego, tym mniejszą wagę ludzie przywiązują do sfery prywatnej, przy czym nie dzieje się tak dlatego, że przy braku zaufania w ogóle prywatności się nie ceni, ale dlatego, że odzyskanie zaufania wydaje się wówczas bardziej cenne niż zachowanie prywatności. Kapitalizm nadzoru odniósł w ciągu ostatnich dwóch dekad tak wielki sukces, ponieważ umiał wykorzystać „społeczną próżnię”, z której się narodził. W Chinach ta próżnia była znacznie bardziej rozległa (i znacznie bardziej próżna), więc władza, która ją wypełniła, mogła sama być znacznie bardziej rozległa, znacznie gęstsza, znacznie bardziej – totalna. Ale obydwie próżnie – zachodnia i chińska – i obydwie władze nie różniły się nigdy jakościowo; różniły się tylko stopniem i wielkością. Nietrudno sobie wyobrazić, że jedna mogłaby się przeobrazić w drugą.

Ową „niepisaną umowę społeczną”, która tyle nadziei przyniosła ludowi chińskiemu i jego przyjaciołom, Strittmatter mimowolnie kwituje pod koniec swojej opowieści stwierdzeniem, że „Chiny zawsze ułatwiały wszystko ludziom, którzy chętnie dawali się zwodzić”. „Czyż mieszkańcy Pekinu albo Szanghaju nie jeździli audi, nie pili cappuccino w Starbucksie, nie oglądali MTV i nie jeździli do Bangkoku, Paryża, Lucerny i Heidelbergu? Szukano zaufanych i znajdowano ich wśród ogarniętych manią konsumpcji. Czy nie byli tacy jak my?” Chciałbym to pytanie postawić jeszcze inaczej: Czy Komunistyczna Partia Chin nie wymaga w jeszcze większym stopniu niż zachodnie Kolegium Kartografów „funkcjonowania czysto automatycznego”? Czy „nowożytne teorie behawioryzmu” nie stały się wreszcie prawdą w „cyfrowej dyktaturze” Chin, dyktaturze, która – by sparafrazować Arendt – stanowi najpełniejsze ziszczenie „pewnych oczywistych tendencji” współczesnego, zachodniego społeczeństwa? I czy jest doprawdy rzeczą niewyobrażalną, że epoka nowożytna – która rozpoczęła się w Europie z bezprecedensowym i obiecującym wybuchem ludzkiej aktywności, może zakończyć swoje dzieje najbardziej nieludzką, jałową biernością – skomleniem godnych zaufania, uległych, złączonych w cyfrowej harmonii dusz?

Zuboff obficie przytacza przykłady zjawisk, które dwie, trzy, cztery dekady temu na Zachodzie były nieakceptowalne, a nawet niewyobrażalne, za to dziś, kiedy sfera prywatna kurczy się z każdym nowym odkryciem technologicznym, z każdym nowym portalem społecznościowym i z każdą nową „inteligentną” maszyną, stały się normą. Nadszedł czas, żeby wyobrazić sobie małżeństwo potwora z Doliny Krzemowej z potworem z Pekinu. Jakże śliczna byłaby ich latorośl.