Pierwsze jest ciężkie łóżko szpitalne, takie na kółkach, trochę na uboczu. Gdzieś leciało, poderwał się z niego materac. Teraz zastygło w bezruchu i wisi w powietrzu. Podobnie jak wielki muchomor, niebieski domek, biała suknia, purchawka, poduszka. Łóżko widzieliśmy już wcześniej. Na nim Katarzyna Kozyra odgrywała Olimpię – łysą, nagą, z czarną wstążką na szyi, po chemioterapii i pod kroplówką.
*
W 1998 roku za sprawą AMS sztuka trafiła na billboardy. Był Paweł Susid, Anna Jaros, Jadwiga Sawicka wraz ze swoim „Nawracaniem, oswajaniem, tresowaniem”. A potem była Kozyra i znowu był skandal.
Pisanie o Katarzynie Kozyrze w tonie sensacyjnym wydaje się już nawet nie tyle zwietrzałe, ile natrętne – w końcu „Piramida zwierząt” jest z 1993 roku, minęło dwadzieścia osiem lat. Ale chociaż dawno temu znikł, także z naszej świadomości, program telewizyjny „Animals”, który przyczynił się do rozpętania medialnej afery wokół rzeźby, gdzieś tam w pamięci zbiorowej ciągle mamy szczupłą twarz Kozyry, która podobno sama zabiła konia. („Nikt już nie musi widzieć moich wypchanych zwierząt. Wystarczy, że po Warszawie krąży pogłoska” – mówiła w piątym numerze prowadzonego przez Artura Żmijewskiego zina „Czereja”).
Pod koniec lat 90. jej praca „Więzy krwi” miała być pokazana na plakatach.
Karol Sienkiewicz w „Zatańczą ci, co drżeli” wspomina, że wśród oburzonych polityków znalazł się wtedy Antoni Szymański, który poparcia szukał u przedstawicieli krajów arabskich. Niestety. Ambasador Palestyny odpisał: „Praca podoba mi się, choć nie jest zgodna z naszą religią. Idea przyświecająca artystce jest bardzo dobra. Ja też jestem przeciwko wojnie i dlatego nie podejmiemy żadnych kroków, żeby powstrzymać tę ekspozycję”. Ówczesny poseł ZChN-u, a obecnie senator PiS, potrzebował ratunku za wszelką cenę. A wszystko dlatego, że na zdjęciach Kozyry jest kapusta. Żartuję. Na zdjęciach są nagie kobiece ciała.
„Więzy krwi”, najpierw pokazane na wystawie „Antyciała” w CSW w 1995 roku, to cztery zdjęcia przedstawiające nagie kobiety leżące na tle symboli religijnych. Te kobiety to Katarzyna Kozyra i jej siostra, która w „Więzach” leży bezbronnie, a odbiorca może przyglądać się z góry jej amputowanej nodze. Na dwóch kwadratach pojawiają się dodatkowe rekwizyty – główki kapusty i kalafiora, które z czerwonego tła formułują kształt krzyża i półksiężyca. Praca miała być komentarzem do wojny na Bałkanach. Czy te główki to głowy ofiar? A może na takim polu kapusty gwałcono kobiety?
Wielkie symbole, naruszanie tabu, egzystencjalny ciężar i artyści, którzy się zajeżdżają: weszliśmy na teren sztuki krytycznej. „Lubię przeginać pałę, iść na total, eksploatować się do końca” – to Kozyra, na początku swojej kariery, w wywiadzie dla „Czerei”.
*
Spacer pomiędzy zawieszonymi obiektami wciąga, ale i wymusza czujność. Po paru krokach wystawa gęstnieje i trzeba uważać, żeby nie zaplątać się w żyłki. Z nich zwisają liczne rekwizyty, które, zestawione obok siebie, nie pasują i przez to trochę śmieszą. (Ekspozycja wygląda dość nierealnie, może te latające grzybki są halucynogenne). W sali jest spokojnie – ktoś wcisnął pauzę, czas nie leci, można sobie popatrzeć. Przy każdym kolejnym obchodzie wpadają w oko nowe przedmioty.
Katarzyna Kozyra, „Świat wzorcowy”
Instytut Wzornictwa Przemysłowego, 5–23.05.2021, Warszawa
„Świat wzorcowy” – wystawa prac Katarzyny Kozyry – to odejście od retrospektywy jako chronologicznego łańcucha prac, który zawsze w podobny sposób ciągnie się przez białe ściany muzeum. Kiedy zbliżamy się do końca wystawy, przedmioty (wszystkie stanowiące wcześniej elementy projektów wykonanych przez Kozyrę od początku lat 90.) stają się coraz mniejsze, ale jest ich coraz więcej. Zagęszcza się. W tle zdjęcie Katarzyny Kozyry. Ma szeroko otwarte usta. Patrzę z boku, wszystko staje się jasne. Ta cała sala, te wszystkie prace – to z niej. To jej krzyk, wyrzyg, upór, siła woli, fragmenty jej samej, jej różne wcielenia i fazy.
Przypomina mi się pewne zdanie (zupełnie niezwiązane z tematem, z opisu jakiegoś amerykańskiego sędziego): „Odprowadza gościa do poczekalni swojej osobowości, gdzie ten siedzi, uśpiony nijaką atmosferą tego miejsca, aż przyjdzie czas na morderstwo”. „Świat wzorcowy” nie jest nijaki, wręcz przeciwnie, ale jest poczekalnią do osobowości artystki. W takiej formule prace Kozyry tracą element drażniący, który tak niezawodnie działał kiedyś na krytyków sztuki, np. Andrzeja Osękę. Sztuczne penisy i materiałowe waginy, odłączone od ciał, które je nosiły, znaczeń, które miały rozmontowywać, i przestrzeni, które miały naruszyć (jak w „Łaźni męskiej”), stają się neutralne. Wiszą niegroźnie obok kwiatków, tiary, peruk, chorągiewek „The Midget Gallery”.
Na wystawie ktoś robi sobie fotkę z tiarą, inna kobieta prosi mnie o zrobienie jej zdjęcia. To bardzo „instagramowa” scenografia, nadaje się na selfie. Nawet układ wystawy, pomysł z zastygnięciem, jest trochę jak z popularnego parę lat temu w mediach społecznościowych trendu „Mannequin challenge” (który polegał na tym, że grupa ludzi zastygała na filmiku w bezruchu). To nie jest zarzut, po prostu obserwacja. Poza tym „ostateczny obiekt – praca dyplomowa – jest jednak estetyczny, nadaje się do oglądania” – pisała Katarzyna Kozyra o „Piramidzie zwierząt”. Rzeczy są, więc i wyglądają. (A niektóre fajnie wyglądają na zdjęciach).
„Świat wzorcowy” jest produktem pandemii – ma swój wymiar stacjonarny i cyfrowy. Organizatorzy odsyłają na stronę artystki, gdzie można przeczytać obszerniejsze opisy i obejrzeć jej prace. W dokumentacji wideo „Olimpii” oglądamy Kozyrę przyzwyczajoną do tego, że jej chore ciało nie należy tylko do niej, ale też do pielęgniarek i lekarzy. Kiedy pielęgniarka próbuje znaleźć żyłę, a potem zakłada jej kroplówkę, Kozyra mówi: „O, ta krewka ładna”. Coś się zmienia w odbiorze sztuki, kiedy seans z galeryjnego staje się domowy i intymny. Kozyra z poczekalni, zamiast zapraszać na salony (i je następnie profanować), wchodzi do naszego pokoju. „Boli, boli” mówione cicho i bez protestu jakoś trudniej rozpływa się wtedy w powietrzu.
Katarzyna Kozyra, jedna z centralnych postaci nurtu sztuki krytycznej, dziś już nie oburza. Więc, bez niepotrzebnej atmosfery skandalu, zerknijmy jeszcze raz za siebie. Z dzisiejszej perspektywy niektóre problemy z lat 90. były jak forpoczta tego, w czym tkwimy teraz. Kiedy wróciłam do lektur o sztuce krytycznej, zaskoczyło mnie, jak często nienazwanym bohaterem tego czy innego „skandalu” była nieumiejętność, a może po prostu niechęć do skomunikowania się różnych grup. Płomienne listy w sprawie nieszczęsnej „Piramidy zwierząt” były pisane obok siebie, jakby o zupełnie innych pracach. Z łatwością mogę wyobrazić sobie te listy jako łańcuch komentarzy na Facebooku.
Na ulotce do wystawy „Antyciała” – gdzie pierwotnie pokazano „Więzy krwi” – umieszczono ostrzeżenie zapisane drukowanymi literami: „Wystawa przedstawia sprawy ciała ludzkiego, również w sposób, który może budzić sprzeciw zwiedzających, szczególnie rodziców, którym towarzyszą dzieci, prosimy o wzięcie tego pod uwagę”. Parę lat później AMS zdecydował się ocenzurować – zakleić białymi pasami – plakaty z „Więzami krwi” w strategicznych miejscach, w których widać kobiece ciało. Nawet oskarżenia są ciągle podobne – o obrazę Kościoła, brak szacunku dla wartości, zapatrzenie w importowane dyskursy. Martwimy się, że w naszej kulturze, pozamykanej w nieprzenikających się bańkach, odzwyczajamy się od obcowania ze sprzeciwem i odmiennym zdaniem. Chyba jednak mamy w tym dłuższy trening.
fot. Anna Zagrodzka, Archiwum Zachęty
W nigdy niewydrukowanym liście do „Gazety Wyborczej” Kozyra, tłumacząc powody stojące za stworzeniem „Piramidy zwierząt”, każe traktować się poważnie. Pisze: „świadomie wystawiłam się na tę próbę”. Przez łatkę „skandalistki” stała się, mówiąc dzisiejszym językiem, obiektem hejtu. Zastanawiam się, na ile ta niechęć miała zabarwienie płciowe. Ona sama od swojej płci nie uciekała, ale też się do niej nie przywiązywała oraz, wydaje się, szukała czasem jakiegoś uniwersalizmu. Irytując się na atmosferę skandalu wokół „Więzów krwi”, powiedziała Dorocie Jareckiej: „To nie są nagie kobiety. To ludzie po prostu”. (Ciekawe zresztą, jak jej stosunek do feminizmu się rozwijał, teraz przecież prowadzi fundację, której jednym z celów jest wspieranie twórczości kobiecej).
Karol Sienkiewicz pisał, że jeden z młodych zdolnych krytyków sztuki lat 90. uważał, że Libera stał się gwiazdą polskiej sztuki zasłużenie, a Kozyra – nie. Czasy się zmieniły, pewnie już by tak nie powiedział. Oraz Kozyra rzeczywiście osiągnęła pozycję gwiazdy, więc nie chodzi tu o prosty podział na mężczyznę, który zrobił karierę, i kobietę, która przez seksizm sukcesu nie osiągnęła. Zresztą Zbigniew Libera czy Artur Żmijewski też drażnili opinię publiczną. Ale pytanie nadal jest zasadne: kto zasługuje na miano bezkompromisowego, a kto pozostaje skandalist(k)ą?
Korzystałam z książki Karola Sienkiewicza „Zatańczą ci, co drżeli. Polska sztuka krytyczna” oraz z Archiwum Kowalni Muzeum Sztuki Nowoczesnej.