JOANNA RUSZCZYK: Na wernisażu wystawy „Spojrzenia” w „Zachęcie” Aldona wyglądała na bardzo szczęśliwą. Pokazywałeś tam dwie części filmu o niej, tę z 2007 roku, i tę nową o operacji zmiany płci.
PIOTR WYSOCKI: Spełniło się jej marzenie. Czekała tak długo, że już przestała wierzyć, że się uda. Dwanaście lat! Przez dwanaście lat brała hormony. Bardzo chciała w pełni zmienić płeć, ale nie miała pieniędzy, ani żadnego innego wsparcia. W Polsce takie operacje traktowane są jako jakieś „widzimisię”, a dla ludzi transseksualnych bycie uwięzionym w ciele, którego się nie akceptuje, jest naprawdę koszmarem. Do tego stopnia, że często popełniają samobójstwa. Druga sprawa: osoby transseksualne są u nas praktycznie poza prawem. Żeby zmienić płeć w dowodzie, trzeba zaskarżyć swoich rodziców, pozwać ich do sądu. No i wysyłają cię na różnego rodzaju badania... Aldona to wszystko przeszła, poświęciła dwa albo trzy lata, żeby zmienić tożsamość w dowodzie, żeby mieć czystą sytuację prawną. Wiele razy mi tłumaczyła, że jak ktoś ją zaczepiał – a często była atakowana i wyśmiewana – to mogła pokazać w dowodzie, że jest kobietą. Teraz nie musi nic udowadniać. Nie musi nowym znajomym tłumaczyć, że jest w 76% kobietą, jak to orzekł po badaniach seksuolog, i że jest przed operacją zmiany płci. Teraz nazywa siebie 100% kobietą.
Pamiętam, jak zbierałeś pieniądze na jej operację przy okazji pokazów pierwszej części filmu.
Zbierałem, ale z tych akcji charytatywnych udało się zgromadzić bardzo niewiele, w zasadzie tylko kilka osób dało większe sumy, za co im, przy okazji, dziękuję. Szybko zrozumiałem, że to nie ma sensu, że ludzie nie chcą dawać kasy na takie inicjatywy. Gdy dowiedziałem się, że jestem nominowany do konkursu „Spojrzenia”, od razu wiedziałem, że budżet na pracę w ramach wystawy konkursowej przeznaczę na zabieg Aldony. Operację sfinansowała więc głównie Zachęta.
PIOTR WYSOCKI
ur. w 1976 w Dębnie Lubuskim, mieszka i pracuje w Warszawie. Artysta wizualny, absolwent warszawskiej ASP (dyplom w Pracowni Malarstwa prof. Jarosława Modzelewskiego, oraz w Pracowni Przestrzeni Audiowizualnej prof. Grzegorza Kowalskiego). Tworzy filmy dokumentalne, instalacje wideo i malarstwo. Organizuje akcje w przestrzeni publicznej i warsztaty artystyczne z różnymi grupami społecznymi. Wielokrotnie nominowany i wyróżniany w najważniejszych konkursach, m.in. laureat Samsung Art Master (2006) i finalista Spojrzeń (2011) . W 2008 r. nominowany do „Paszportów” Polityki. Ma na koncie wiele wystaw zbiorowych i indywidualnych, w tym pokaz filmu „Aldona” w Zachęcie (2007).
To brzmi wręcz niewiarygodnie, że Narodowa Galeria Sztuki dała pieniądze na operację zmiany płci. Sztuka działa! Myślisz, że ma też realny wpływ na społeczeństwo, że twój film nauczy ludzi większej tolerancji?
Udało mi się wyjść poza hermetyczny świat instytucji sztuki i radykalnie przesunąć tę przestrzeń w stronę problemu społecznego. To dla mnie ważne. Ale moim celem nie jest robienie filmów edukacyjnych, bo takich powstało już sporo. Bardziej interesowało mnie samo przekraczanie granicy. Te filmy są o poszukiwaniu tożsamości, własnej drogi, o zmaganiach ludzi ze sferą seksualną. Są też o tym, a raczej testują to, na ile jesteśmy otwarci na drugiego człowieka, ile możemy zaakceptować tej „inności”. Pierwsza część filmu dzieje się w mieszkaniu chłopaka Aldony w małym miasteczku, gdzie stworzyli sobie normalny dom. Są tam sceny z życia przeciętnego Polaka: Aldona smaży schabowego itp. Problem w tym, że oni ukrywali swój związek, bo ujawnienie się groziło napiętnowaniem.
Przez ostatnie lata dużo się zmieniło w życiu Aldony, dlatego zrobiłem drugą część – to już konfrontacja z rzeczywistością, wyjście z zamknięcia. Część zdjęć została zrobiona w szpitalu, część w klubie na wyborach Miss Trans. To są dwa bieguny: cierpienie, ból i karnawał, zabawa. Czy to jest lekcja tolerancji? Tak, też, ale dość specyficzna. Wsadzam palec w oko.
Komu?
Byłem świadkiem, jak jakiś chłopak wyszedł z Zachęty wzburzony, jak można w galerii promować homoseksualistów, jak można pokazywać taki film?! Ludzie mogą mieć z nim problem. Pokazuję to, co drażni, niepokoi, może nawet budzi wśród niektórych strach. Pierwsza część „Aldony” kończy się przecież sceną z dresiarzem, który zaatakował nas i musieliśmy uciekać. Agresja tego człowieka była ogromna! To pokazuje i przypomina każdemu, jak łatwo jest skreślić czyjś świat, ten niby „inny”. A ten świat przecież istnieje i jest piękny! Aldona jest autentyczna, szczera, bezpretensjonalna. Nie ocenia innych, nie ma pretensji do ludzi, mimo że przeszła naprawdę ciężką drogę. Nikomu bym nie życzył takich doświadczeń. O tym też jest ten film: o odwadze, o indywidualności. Bo, może tak naprawdę, to wcale nie jest „inność”?
Kadr z filmu „Aldona” / dzięki uprzejmości artysty
Jak się poznaliście z Aldoną?
Miałem przyjaciółkę, która pracowała w jakimś piśmie kobiecym. Aldona zadzwoniła do redakcji, żeby opowiedzieć o swojej sytuacji, zwrócić na siebie uwagę. Ale nikt nie był zainteresowany tym typem kobiecości. Wziąłem od koleżanki numer i sam do niej zadzwoniłem, a potem pojechałem ją odwiedzić do Tarczyna. Raz, drugi. Ostatecznie zapytałem, czy nie chciałaby, żebym zrobił o niej film. Chciała.
To ile się już znacie?
Pięć, może sześć lat.
Mieliście przez ten cały czas ze sobą kontakt?
Tak, jesteśmy dobrymi znajomymi. Spotykamy się regularnie. Dużo ze sobą gadamy. Mam całe godziny nagranych rozmów z Aldoną, nawet się zastanawiałem, czy nie pokazać tych materiałów na wystawie.
„ALDONA”
Fabularyzowany, dwuczęściowy dokument Piotra Wysockiego, pokazujący życie transseksualisty, Aldony Wiśniewskiej. Druga część pracy powstała w czasie operacji zmiany płci, której po 12 latach terapii hormonalnej poddała się bohaterka. Naturalistyczne, szpitalne sceny artysta przeplata z karnawałowymi obrazami nakręconymi podczas wyborów Misstrans w jednym z warszawskim klubów.
Waszą bliską relację czuje się w tym filmie: on jest osobisty, intymny, kamera jest bardzo blisko Aldony, chyba bliżej już się nie da. Nie masz problemu z tym, że prywatnie jesteś tak blisko z drugą osobą, a jednocześnie robisz o niej sztukę? Wystawiasz ją, obnażasz.
Nie mam z tym problemu, bo Aldona nie ma z tym problemu. Ja nie namawiałem Aldony do niczego. Razem stworzyliśmy ten film, on jest w dużym stopniu wyreżyserowany, nie jest typowym dokumentem. Rozmawialiśmy, co i jak będziemy filmować, ona dodawała swoje pomysły. Np. kiedy spóźnialiśmy się do szpitala, sama dzwoniła i nas poganiała, bo zaraz miała być wizyta lekarska, a ona chciała, żebyśmy to też nakręcili.
Pomyślałam teraz, że może ten film jest tylko „efektem ubocznym”, a sztuką jest sama operacja i szczęście Aldony.
Tak, myślę że można tak powiedzieć. W filmie nie można wszystkiego zmieścić, tracisz bardzo dużo z tego, co się wydarzyło. To, co jest pomiędzy tymi filmami, jest dla mnie o wiele ważniejsze. Oboje włożyliśmy bardzo dużo w naszą znajomość, dlatego Aldona nie ma poczucia, że jest podglądana, czy wykorzystywana.
A co z krwawymi – dosłownie – scenami z operacji? Kto zadecydował, że one wejdą do filmu? Testujesz nie tylko tolerancję, ale i wytrzymałość widzów.
Można by metaforycznie powiedzieć, że film jest o podróży w jedną stronę. Nie ma już powrotu z tej drogi. Te sceny podkreślają, ile Aldona musiała przejść.
Wspomniałeś o kolejnych zmianach w życiu Aldony.
Tak, po tych kilku latach dotarło do Aldony, że mężczyzna nie jest dla niej odpowiednim partnerem. Na początku filmu mówi nawet, że poczuła wstręt do mężczyzn. Może ta scena z dresikiem z pierwszej części jest odpowiedzią. Świat męski jest brutalny, osoby transseksualne nie są tolerowane głównie przez mężczyzn, bo są wcieleniem kompleksu kastracji, zagrożeniem dla świata patriarchalnego. Aldona mówi teraz, że jest lesbijką, mężczyźni przestali ją interesować. I nie jest to nic niezwykłego, to niemal kliniczny przypadek. Osoby transseksualne, gdy zaczynają określać się jako „trans”, szukają partnera w relacji hetero, żeby spełnić rolę społeczną, kulturową. Tak było i w przypadku Aldony: chciała być kobietą, więc szukała mężczyzny. I znalazła go – o związku z Darkiem była pierwsza część mojej pracy. Ale trans to coś pomiędzy, transseksualiści to osoby – przynajmniej dla mnie – wyjątkowe, bo mimo wszystko są jedną nogą tu, drugą tam. Są kobietą i mężczyzną jednocześnie. Różne są przypadki: jedni wybierają życie heteroseksualne jak większość za oknem i często są nieszczęśliwi, a inni decydują się na zmianę. I Aldona jest w tej drugiej grupie.
Kadr z filmu „Aldona” / dzięki uprzejmości artysty
Ma dziewczynę?
Szuka. Jestem ciekaw, jak to jej życie będzie wyglądało. Teraz jest internet, ci ludzie nie żyją już w takiej izolacji, są społeczności transseksualne, np. stowarzyszenie „Transfuzja”. Spotykają się, rozmawiają, opowiadają o swoich doświadczeniach.
Planujesz trzecią część „Aldony” ?
Tak. Chcę, żeby powstał z naszego spotkania projekt dziejący się w czasie, totalny.
A w międzyczasie poznasz pewnie kolejną osobę. Jak szukasz swoich bohaterów?
Z tymi ludźmi jest tak, że nasze energie po prostu się przyciągają. Robię sztukę o ludziach, ale też z ludźmi, oni są współuczestnikami, współtwórcami. Zauważ, że wszyscy moi bohaterowie to osoby, które same coś tworzą. Skończyłem Akademię Sztuk Pięknych w pracowni Grzegorza Kowalskiego, jestem wykształconym artystą mieszkającym w Warszawie, ale wiele w życiu widziałem i widziałem, jak dużo ludzi ma talent, którego nie potrafi, czy nie może wykorzystać albo tworzy niszowo, na prowincji. Ich potencjał jest często marnowany. Ja go uruchamiam. Na różne sposoby, robię też np. warsztaty.
Na czym polegają?
Ostatnio zostaliśmy z Dominikiem Jałowińskim zaproszeni przez Mazowieckie Centrum Kultury, żeby zrobić projekt o Radomiu. Zaczęliśmy grzebać w internecie. Przewijały się dwie informacje: „dzieci rzucają kamieniami w policjantów” albo „zadyma na Stadionie Radomiaka” itp., bo tam jest Główna Komenda na Mazowsze, a w związku z tym bardzo dużo policji. I druga: Radom ma silną ekipę parkourowców. Postanowiliśmy skonfrontować te grupy.
Parkourowcy to tacy, co odbijają się od wszystkich powierzchni ?
Tak, parkour jest niczym latanie. Piruety, akrobacje powietrzne to dla tych chłopaków sposób na oderwanie się od codzienności, poszukiwanie wolności. Zderzyliśmy ich dynamiczność ze statycznym, „ciężkim” plutonem prewencyjnym policji. Przygotowywaliśmy to prawie rok. Na początku policjanci nie rozumieli, o co nam chodzi, ale potem się zaangażowali. A chłopaki od razu chcieli się z nimi spotkać. Wreszcie spotkać się, a nie uciekać! U nas parkourowcy są ścigani jak przestępcy, a np. w Norwegii współpracują z architektami przy projektowaniu budynków, wspólnie ustalają, czy murek ma być bardziej w prawo, czy wyżej, żeby mogli trenować!
I jak wypadło to spotkanie?
Mamy film z tych warsztatów, „Run Free”. Było porozumienie, wymiana doświadczeń. Zatarliśmy – przynajmniej na chwilę – granice ról społecznych, zburzyliśmy hierarchie. Powstały ciekawe układy choreograficzne, chłopaki odbijali się nawet od policyjnych tarcz. Cała moja twórczość to właśnie spotkania z ludźmi, w życiu czy w sztuce. Np. dyplom na Akademii zrobiłem z Ireną Zielińską – znajomą poetką. Pokazaliśmy jej poezję za pomocą wideo-instalacji zrealizowanej w nieczynnym już warszawskim kinie Relax. Ostatnio pracowałem też z zaangażowanym filmowcem – amatorem, Mieczysławem Zielińskim. Zbieżność nazwisk przypadkowa.
dzieki uprzejmosci artystyPoznaliście się pod Pałacem Prezydenckim w czasie trwania żałoby.
Tak, poszedłem pod pałac zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Byłem ciekawy. Zacząłem filmować. W pewnym momencie podszedł do mnie starszy pan w mundurze harcerza i poprosił o numer telefonu, bo chciał, żebym mu wysłał moje materiały. Ja mu na to, że on przecież też filmował. On do mnie, że miałem lepszy kąt. A ja na to, że miał ten sam. I tak się licytowaliśmy, w końcu powiedział, że mam lepszą kamerę i się poddałem. Wymieniliśmy się numerami telefonów, opowiedział o sobie, że rejestruje amatorsko wydarzenia o charakterze patriotycznym. Potem to przemyślałem i zaproponowałem mu wyjazd do Krakowa na uroczystości na Wawelu i zrobienie razem filmu. Jego mundur harcerski był przepustką wszędzie. Załatwiał wejścia tam, gdzie nikt nie miał dostępu, nawet media.
A co z filmem?
Ostatecznie powstała rzeźba w formie krzyża złożona z 14 specjalnie zaprojektowanych monitorów. Ma 2,5 metra wysokości, jest majestatyczna. Krótkie filmy Mieczysława są równolegle wyświetlane na tych monitorach. To 11-minutowy seans. Są momenty wzniosłe, ale i szaleństwo tłumu, gonitwa za trumną, okrzyki antysemickie, nienawiść wobec Rosjan. Cały ten spektakl. Starałem się spojrzeć na Polskę okiem antropologa. Ale przyznam, że ten krzyż mnie przeraża. Ma w sobie zło. Ale Mieczysław nie widzi tego zła. Nie zobaczyła go też radna w Białymstoku, gdy pokazywałem tam tę pracę. Kobieta, która robiła już wiele zadym na wystawach strzegąc wartości religijnych, siedziała 15 minut pod tym krzyżem, po czym cicho wyszła.
Warszawa, styczeń 2012
JOANNA RUSZCZYK, dziennikarka, stała współpracowniczka tygodnika „Newsweek
Polska”, publikowała w „Twórczości”. Popularyzatorka sztuki, absolwentka
Podyplomowych Muzealniczych Studiów Kuratorskich na UJ, współzałożycielka Fundacji Sztucznej i związanej z nią galerii Sztucznej.