Moja Facebookowa wrażliwość

Moja Facebookowa wrażliwość

Karolina Plinta

Chciałabym, aby siła internetu i portali społecznościowych zmusiła krytyków do przeformułowania swojej roli – najwyższa pora zejść z piedestałów i nastawić się na dialog z publicznością

Jeszcze 2 minuty czytania

Czy krytyka artystyczna – która jest od dawna gatunkiem na wymarciu – będzie musiała niedługo zmierzyć się z kolejnym swoim wrogiem, czyli krytyką społecznościową na Facebooku? Tak przynajmniej sugeruje Łukasz Gorczyca w swoim ostatnim felietonie „Fejsbuk mówi nie”. I złowróżbnie dodaje, że może być to koniec krytyki artystycznej, tej starej i dobrej, wyczuwającej niuanse, będącej indywidualną wypowiedzią jednego, kompetentnego autora. Ciekawa teza, ale jak zwykle przy tego typu katastroficznych wypowiedziach (nawet jeśli są podane w tak lekkiej, niezobowiązującej formie), mam ochotę ziewnąć i odpowiedzieć: jasne, krytyka artystyczna zniknie tak samo jak radio (wyparte przez telewizję), książka (wyparta przez internet i telewizję), czy wreszcie telewizja (wyparta przez internet). Ale zaraz, czy którekolwiek z tych mediów faktycznie przestało istnieć?

Uwagi Gorczycy zachęciły mnie do drążenia kwestii przemiany tej lekko skostniałej dyscypliny, jaką jest dziś krytyka artystyczna.
Tak, właśnie skostniałej! A dowodzą tego wypowiedzi takie, jak choćby felieton Gorczycy. Wyczułam w nim ton tęsknoty za „starymi dobrymi czasami” oraz niepewność, czy to, co nadchodzi, nie jest przypadkiem końcem szlachetnego zawodu, który sam uprawia od lat.

Podpisy pod obrazami w MOCAK-uSwoje obawy Gorczyca podpiera zdystansowaną krytyką facebookowej grupy „Podpisy pod obrazkami w MOCAK-u”. Przy okazji broni samych podpisów, twierdząc że część z nich została oparta na ciekawych skrótach myślowych. Cóż, nie będę się wykłócać, czy są one mądre czy nie, wydaje mi się jednak, że nie stworzyli ich wybitni poeci, lecz młodzi absolwenci (lub jeszcze studenci) krakowskich uczelni. Ich „dzieła” zostały skrytykowane przez to samo środowisko – młodych i wykształconych ludzi, którzy potrafią rozpoznać, co jest interesującą metaforą, a co banałem „jak w życiu”. Poza tym taka grupa na Facebooku nie powstałaby, gdyby sam MOCAK był w środowisku krakowskim postrzegany pozytywnie. Tak niestety nie jest, ze względu na politykę, jaką instytucja prowadzi.

Facebookowa grupa jest więc nie tylko środkiem do walki z niezbyt przemyślanymi komentarzami, ale także wyrazem negatywnych emocji, jakie nagromadziły się wokół MOCAK-u w Krakowie. Racja, zapewne wiele wypowiedzi członków tej grupy było nieprzemyślanych i pochopnych, jednak ich zmasowany nacisk spowodował, że muzeum przemówiło do swojej widowni. I to chyba jest tutaj najważniejsze.

Czy sukces takich grup jak „Napisy pod obrazkami w MOCAK-u”, „Podziwiam sztukę nowoczesną dla beki” czy „Sztuka. Podpalacze i strażacy” oznacza, że bardziej wnikliwa krytyka artystyczna traci na znaczeniu? Uważam raczej, że oba te modele wypowiedzi powinny współistnieć i dopełniać się wzajemnie. Chciałabym, aby siła internetu i portali społecznościowych zmusiła krytyków do przeformułowania swojej roli – najwyższa pora zejść z piedestałów i nastawić się na dialog z publicznością.

Właśnie tego zabrakło mi w programie warsztatów z krytyki artystycznej, organizowanych przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Zajęcia oparte są na formule spotkania mistrza z młodymi adeptami, którzy z respektem wysłuchują jego opinii. Po namyśle zdecydowałam się w nich nie uczestniczyć. Bo w czym tak naprawdę by mi pomogły? Czy dałyby mi coś więcej, niż tylko możliwość porównywania własnych osądów z tekstami renomowanych krytyków, co mogę robić (i co robię) codziennie? Co gorsza (dla owych mistrzów i autorytetów), najbardziej interesuje mnie język młodzieży i sposoby komunikacji w internecie. Zamiast więc iść na warsztaty, buszuję po blogach, Facebooku i 4chanie. Czego tam szukam? Języka i inspiracji.



Oprócz całej rzeszy twittujących i facebookujących krytyków refleksja nad społeczną aktywnością artystyczną w internecie kiełkuje także wśród samych artystów.
Szczególnie interesujące są działania Brada Troemela, nowojorskiego krytyka i artysty, który dostrzega możliwość nowego odczytania estetyki relacyjnej w kontekście relacji artystów na 4chanie i innych portalach tego typu. Jego poszukiwania są kolejną próbą odpowiedzi na pytanie, jak współcześnie docierać do ludzi i wpływać na ich poglądy. Trzeba posługiwać się ICH językiem i umiejętnie operować ICH sposobami komunikacji (np. retoryką). Oczywiście, nie wystarczy zostać użytkownikiem Facebooka, Twittera czy 4chana – rolą artystów, krytyków i kuratorów jest w końcu analiza zjawisk, z jakimi stykają się codziennie.

Łukasz Gorczyca słusznie zauważył, że przycisk „like” na Facebooku bywa powodem wielu paradoksalnych sytuacji, jak na przykład podczas podania wiadomości o śmierci Wisławy Szymborskiej. Nieco naiwny wydaje mi się jednak osąd, że przycisk „like” umożliwia wypowiedzenie nam swojej opinii na temat tej czy innej sprawy – jest to raczej urządzenie umożliwiające nam NIEwypowiadanie swojego zdania. „Zalajkować” coś jest łatwo, nie trzeba przy tym niczego argumentować. Wszelkie wypowiedzi krytyczne czy „nielubiące” nie są wpisane w politykę Facebooka i raczej nie należy się spodziewać, że przycisk „dislike” kiedykolwiek powstanie. Tu właśnie zaczyna się pole dla krytyków świadomych różnorodnych strategii internetowych korporacji. Bo Facebook to poprostu jedna z wielu korporacji ukierunkowanych na zyski, a nie na wolność wypowiedzi. Zarówno krytycy, jak i artyści powinni być ponad polityką „cichego populizmu”, propagowanego przez podobne portale społecznościowe. Jak zauważył Gorczyca: krytyk to ten, który nie lubi – i tak powinno pozostać.

Bycie ponad nie oznacza jednak bycia poza – i tu zaczyna się niekończąca się dyskusja, jak opowiadać o sztuce ludziom, dla których internet jest naturalnym przedłużeniem rzeczywistości fizycznej. I znowu, nie jest to dyskusja, która spada na nas z nieba w 2012 roku, lecz trwa na świecie od dobrych kilku lat, omijając jednak szerokim łukiem polskie środowisko artystyczne. Istnieje wielu fantastycznych artystów net.artowych (m.in. Jeremy Bailey, Jimmy Joe Roche, Constant Dullart, Ben Vickers, Marisa Olson, Petra Cortright, Tobias Leingruber, Paolo Cirio, Alessandro Ludovico), którzy produkują sztukę lekką i zabawną, ale zarazem poddającą krytycznej refleksji funkcjonowanie człowieka w sieci.

Wśród krytyków najciekawszym przykładem jest Hennesy Youngman, autor słynnego cyklu filmów „ART THOUGHTZ” , poświęconego analizie twórczości wybranych artystów lub zjawisk. Swoje klipy Youngmann publikuje na YouTube. Są one zresztą tworzone w konwencji „wypowiedzi do kamerki internetowej”, tak powszechnej wśród użytkowników tego portalu. Styl Youngmanna wyróżnia pewna dosadność wypowiedzi, dodatkowo ubarwiona obrazkami rodem z 4chana.



Moje narzekania na bierność krytyków i artystów w Polsce są przesadzone wystarczy spojrzeć na działalność twórców Billy Gallery, Pawła Sysiaka i Tymka Borowskiego.
 Wynikają one ze zmęczenia pseudonaukowym (laboratoryjnym?) dyskursem, który obowiązuje w środowisku rodzimych krytyków i kuratorów, badających sztukę nowych mediów. Nieustanne poszukiwania „granicy pomiędzy artystą a naukowcem-inżynierem” zupełnie odwróciły uwagę badaczy od faktu, że artysta nowych mediów może być także zwykłym człowiekiem, dla którego surfowanie po internecie jest równie interesujące, co spacer po zatłoczonej ulicy. Gdybym miała porównywać dzisiejszy net.art. do jakiejś innej dziedziny sztuki, byłby to street art i wszelkie inne działania w przestrzeni publicznej.



Warto poświęcić tym zjawiskom więcej uwagi, choćby po to, by uniknąć katastroficznych wizji końca krytyki artystycznej, powtarzanych od wielu lat jak mantra. Kiedyś baliśmy się rynku, teraz internetu. Tego typu obawy wyjątkowo mnie dziwią u Łukasza Gorczycy, współtwórcy świetnego „Rastra”, który stawiał na współczesny, potoczny język i zaangażowanie w codzienność. Co więcej „Raster” był także pierwszym polskim pismem o sztuce w... internecie. Sam internet był bowiem bardzo ważnym medium dla Kaczyńskiego i Gorczycy już na początku lat 2000. Udało im się wtedy stworzyć niezwykle opiniotwórczą platformę komunikacji w polskim obiegu artystycznym. Skąd więc nagle taki pesymizm? Może to już ten moment, kiedy starsze pokolenie przestaje akceptować kulturowe nowinki, które wzbudzają zachwyt w młodszym (moim) pokoleniu. Trudno. Rozumiem, że czasem niełatwo jest zrozumieć naszą dziwną fejsbukową wrażliwość.