Odkopać ciotkę
fot. Adelina Cimochowicz

10 minut czytania

/ Teatr

Odkopać ciotkę

Karolina Plinta

Spektakl Cimochowicz i Nauman nawiązuje do czasów, kiedy codzienność była również podszyta niepokojem, tyle że atomowym

Jeszcze 3 minuty czytania

Komuna Warszawa postanowiła rozpocząć sezon jesienny, komunikując wyraziście, że czas letniej beztroski definitywnie się skończył. Wrześniowy repertuar zdominowały premiery interdyscyplinarnego programu rezydencyjnego, zatytułowanego przez kuratora Markusa Öhrna nad wyraz wymownie: „Hello darkness, my old friend”. Zaproszone do tegorocznej odsłony programu artystki i artyści zaproponowały/li fikcję katastroficzną (Antonia Nowacka), refleksję nad przemocą i jej reprodukcją (Michał Kmiecik) i komediodramat polityczny w formie stand-upu (Jana Shostak). Na tym tle dość niejednoznacznie przedstawia się spektakl ostatnich rezydentek, Adeliny Cimochowicz i Alki Nauman, którego tytuł pobrzmiewa komiczną patetycznością: „Za tobą, moja zimna ciotko”.

Cimochowicz to artystka wizualna, którą najbardziej kojarzę z jej kucharsko-ogrodniczych aktywności, Nauman to tancerka i choreografka, która lubi pracować z nieoczywistymi przedmiotami: czasem są to moherowe berety, czasem skarby mokotowskich śmietników lub kuchenny okap zamieniony w fantastyczny bauhausowski kapelusz. Także w spektaklu dla Komuny Warszawa dużą rolę odgrywa obiekt – rozpięta na całą wysokość i szerokość sceny kurtyna, będąca patchworkiem różnych tkanin i obficie nasączona czekoladą i kakao. Jego pył i zapach towarzyszył performerkom i publiczności przez cały spektakl, oczywiście tym osobom, które wpadły na to, by wysunąć nos zza maseczki. Dosyć perwersyjna sytuacja w kontekście zbliżającej się czwartej fali pandemii, a jeśli dodamy do tego, że spektakl traktował o przekraczaniu cielesnych granic i płynności doświadczenia ciała, całe przedsięwzięcie szło na przekór epidemicznej praktyce bezpiecznej, higienicznej izolacji. Kto się boi wirusa, na tym spektaklu mógł się trochę zdenerwować.

Lekka nerwowość była tu zresztą nawet wskazana. Spektakl Cimochowicz i Nauman nawiązywał do czasów, kiedy codzienność była również podszyta niepokojem, tyle że atomowym. Punktem wyjścia była dla artystek praktyka pary czechosłowackich psychoterapeutów, Jiriny i Ferdinanda Knoblochów, uznawanych za pionierów psychoterapii zintegrowanej i terapii ruchem, określanej jako psychogimnastyka, w której istotny jest element improwizacji. Ich działalność miała paradoksalny charakter: Knoblochowie z jednej strony podkreślali wielowymiarowość cielesnego doświadczenia i uważali, że skóra nie jest granicą naszego ciała, a z drugiej strony funkcjonowali w Europie podzielonej żelazną kurtyną, w której granice państw były barierami często nie do pokonania.

Cimochowicz i Nauman rozgrywały tę dwuznaczność od samego początku spektaklu. Kurtyna odgrywała tu rolę tła i narzędzia dla trzech performerek, przebranych w biomorficzne kostiumy z nylonowych rajstop (za które odpowiedzialna jest Julita Goździk, pracująca również nad scenografią). Praca z kurtyną zaczęła się zresztą na długo przed spektaklem, dziewczyny zabierały ją na wycieczki, kąpały w rzece, budowały konstrukcje na plaży, w końcu zaczęły brudzić ją gorzką czekoladą i kakao. Nie była więc eleganckim elementem scenicznej aranżacji, a raczej brudną wielką ścierą, która w zestawieniu z kostiumami budziła skojarzenia z biologicznością i fekaliami. Kolejną istotną dla artystek referencją, choć z mojej perspektywy nie tak oczywistą, są nawiązania do socjalistycznej codzienności – nylonowe rajstopy były wszak najbardziej pożądanym towarem w PRL, obiektem marzeń naszych matek, babek i ciotek; czekolada – to niedostępne dobro, o którym marzyły niegdyś dzieci, zadowalając się co najwyżej produktami czekoladopodobnymi; kurtyna zaś powstała w dużej mierze z tkanin wintydżowych, pamiętających czasy przedtransformacyjne lub stylizowanych na takie.

Dramaturgia spektaklu rosła stopniowo, rozpoczynając się od medytacyjnej sekwencji ruchowo-wokalnej. Dwie performerki (Edka Jarząb i Julita Goździk), siedząc naprzeciw siebie, dotykały się, wiły, jakby przekomarzały, mrucząc coś pod nosami. W pewnym momencie ich pomruk przeszedł w ledwie słyszalny śpiew, a jeśli ktoś jest dobry w odczytywaniu kodów kulturowych, złapał w tej piosence melodię i słowa Moniuszkowskiej „Prząśniczki”. W piosence, której słowa ułożył Jan Czeczot, nić kręcąca się na wrzecionie jest symbolem wierności. W przypadku spektaklu Cimochowicz i Nauman zdaje się przede wszystkim odsyłać do kostiumów, których nylonową teksturą bawią się performerki, i materialności samej kurtyny. Ludyczny i trącący infantylnością tekst piosenki kojarzy się też ze staromodnymi przyśpiewkami nuconymi pod nosem przez osoby ze starszego pokolenia czy socjalistyczną odmianą chłopomanii, będącą częścią państwowotwórczej narracji PRL. „Prząśniczki” śpiewane były choćby przez zespół Mazowsze czy Irenę Santor, której wykonanie z 1973 roku dla TVP można dziś obejrzeć na YouTubie.

fot. Adelina Cimochowiczfot. Adelina Cimochowicz

Kolejną sekwencją spektaklu było działanie Alki Nauman z kurtyną. Początkowo ukryta za tkaniną, performerka zaczęła ją opluwać, dotykać, tańczyć z nią i trzepać, wzbijając tym samym w powietrze kakaowy pył. W myśl Knoblochowskiej idei przekroczenia jasnych granic wewnętrzne/zewnętrzne Nauman i Cimochowicz wykorzystały kilka zabiegów, by przekroczyć granicę oddzielającą scenę od publiczności i nadać spektaklowi charakter wielozmysłowego doświadczenia. Kakaowy pył nie tylko był źródłem zapachu, ale też materią ogarniającą całą przestrzeń sceny i widowni. Niejednoznaczny status kurtyny został wyeksponowany w projekcji wideo przedstawiającej zbliżenia na jej fragmenty, które z takiej perspektywy przypominały nieodgadnione biologiczne formy. Działaniu Nauman i projekcji towarzyszyła dźwiękowa kompozycja Edki Jarząb, zaczynająca się od performowanego na żywo oddechu i przechodząca w donośne basy, puszczane z głośników ukrytych pod siedzeniami. Dzięki temu dźwięk nie tylko był słyszalny, ale też fizycznie odczuwalny jako drgania poruszające ciałami publiczności.

Idea syntezy sztuk, której efektem ma być pochłaniające wszystkie zmysły dzieło totalne, ma w historii sztuki rozbudowaną tradycję, a badania i praktyka Knoblochów zdają się świetnie ją uzupełniać. Tym jednak, co najbardziej zastanawia w spektaklu „Za tobą, moja zimna ciotko”, jest odniesienie tego doświadczenia do problemu nostalgii za PRL. W jednej z końcowych sekwencji tej pracy Nauman owija się kurtyną i wciela w Violettę Villas, śpiewającą piosenkę „Ja jestem już taka”. Villas, która w latach 60. święciła swoje największe triumfy i występowała w Vegas, jest jedną z ikon PRL-owskiej popkultury. Jednak jej ekscentryczna kreacja oraz dramatyczne losy – Villas zmagała się z uzależnieniem i zaburzeniami psychicznymi, zmarła w nędzy, otoczona sforą psów i kotów – nadają jej postaci dwuznaczność. Była fascynująca, ale i odpychająca, śmieszna; jej spektakularna fryzura, niby piękna, mogła obrzydzać. To chyba ona, diwa ery atomowej, jest tytułową zimną ciotką. Jej widok budzi zażenowanie, odpycha, a ciotka śpiewa:

Nigdy się już nie zmienię
Bo jestem już taka i taka już jestem
I nigdy się wam nie zmienię
(…)
Jest źle, jest źle, jest źle
Wszystko jest źle
To wszystko, co ja zrobię
Jak chodzę, jak mówię, jak śpiewam, z kim śpię
No i to, co mam na głowie.

fot. Adelina CimochowiczDeklarowaną w tytule spektaklu wierność zimnej ciotce rozumiem jako gotowość, by pochylić się nad tym, co niechciane i wstydliwe. Taka jest przecież historia PRL, ciągle funkcjonująca w pamięci zbiorowej przede wszystkim jako okres totalitaryzmu i zacofania względem Zachodu. Przypomina się słynny wywód Andrzeja Ledera o tym, dlaczego nowocześni, wielkomiejscy Polacy od pierogów i leniwych wolą sushi, jak jedzenie azjatyckich przysmaków odzwierciedla ich aspiracje i czemu świadczy o tożsamościowym wyparciu. W tym kontekście Cimochowicz i Nauman opowiadają się za pierogami i leniwymi oraz całą resztą zawstydzającego bogactwa PRL. Wykorzystanie codziennych przedmiotów, charakterystycznych dla tamtych czasów, oraz próba wielopoziomowego oddziaływania na publiczność to zabiegi, które mają przywrócić nam pamięć o naszej zimnej ciotce, pochowanej dawno temu na cmentarzu krindżu. Artystki wzywają, że czas ją odkopać i zmierzyć się z trudną spuścizną, przyjąć ją jako swoją.

Za tobą, moja zimna ciotko

reż. Alka Nauman, Adelina Cimochowicz, Komuna Warszawa, premiera: 17 września 2021

Takie odzyskiwanie PRL w polskiej kulturze ma oczywiście miejsce, z reguły jest jednak przefiltrowane przez nostalgię i duchologiczne wzruszenia, a wiadomo – nostalgia fetyszyzuje, historię zamienia w estetykę. W przypadku tej pracy jest to jednak estetyka brudu – w jednej z końcowych sekwencji, swoją drogą estetycznie niezwykle udanej, performerki upychają materiał kurtyny w rajstopy, tworząc z niej kształty podobne trochę do jelit wypełnionych szczelnie brunatnym farszem. Fetyszystyczny obiekt staje się czymś pomiędzy swojską kiełbą i kupą, którą dumnie demonstrują performerki. Zamiast romantycznego wzruszenia są ironia i groteska; na zakończenie dziewczyny wybuchają śmiechem, a publiczność razem z nimi. Czy to akt oczyszczenia?

fot. Adelina Cimochowiczfot. Adelina Cimochowicz

„Za tobą...” to praca, która nie wydaje się oferować gotowych diagnoz, może być też różnorako odczytana. Ponoć pracując nad spektaklem, dziewczyny umówiły się, że „nie robią teatru”. Zdaję sobie sprawę, że wytyczanie granic pomiędzy teatrem i sztuką to karkołomne zadanie, w pracy Cimochowicz i Nauman widać jednak pewne starania, żeby tę granicę zakłócać. Nie ma tu w końcu klasycznej akcji i ról, są raczej sekwencje i działania, wypracowane poprzez wcześniejszą improwizację. Zamiast narracji otrzymujemy obrazy, dźwięki i zapach, połączone bardzo intuicyjnie i niekoniecznie łatwe do wytłumaczenia. Podczas oglądania tego spektaklu czułam narastającą dezorientację, ale jest to chyba nieuchronna konsekwencja metody obranej przez artystki, które podczas wspólnej pracy pozwoliły sobie na nierozumienie. Być może więc jedną ze stawek jest wyrwanie się z normatywnych formuł myślenia i podążenie za tym, co dziwne i konfundujące. Za zimną ciotką.