Po co chodzić do galerii?

15 minut czytania

/ Sztuka

Po co chodzić do galerii?

Karolina Plinta

A może czas już definitywnie odłożyć na bok bajeczki o benjaminowskiej aurze dzieła sztuki, wartości spotkania z oryginałem, fetyszystycznym niuchaniu schnących obrazów albo macaniu (oczywiście, gdy nikt nie widzi) połyskujących rzeźb?

Jeszcze 4 minuty czytania

Co robią krytyczki i krytycy sztuki podczas kwarantanny? Jeśli chodzi o mnie, od kilku tygodni fantazjuję o pójściu w ślady prezydenta Dudy i zostaniu wziętą tiktokerką. W tym celu przydałby mi się co prawda tiktokowy przewodnik dla millenialsów-boomerów, nie zmienia to jednak faktu, że TikTokiem zarazić się można równie łatwo jak wirusem COVID-19, a i sam wirus jest na nim dużym tematem. W swoim przeżywaniu epidemii na TikToku nie jestem więc sama i podobnie jak milionom ludzi, ten czas będzie mi się już zawsze kojarzył z tiktokowym hitem „La Cumbia Del Coronavirus”. Stąd na postawione mi przez redakcję „Dwutygodnika” pytanie o krytykę w czasach pandemii najchętniej odpowiedziałabym właśnie tiktokiem.

Na przykład takim z serii charakterologicznej, na którym, niczym bohaterowie z gier komputerowych, pojawiają się typy krytyków sztuki podczas kwarantanny: taki, co tęskni za wernisażami (z tanim winkiem, plotkujący do lustra), taki, co nakurwia wszystkie premiery online (wpatrzony w monitor), i taki, co już od dawna ma dosyć sztuki i teraz przeżywa moment swojego malutkiego Schadenfreude (w masce trolla). Krytyka sztuki ma jednak to do siebie, że przynajmniej w założeniach powinna dotykać różnych problemów głębiej i nie ulegać łatwym, choć atrakcyjnym rozwiązaniom. Gdy w Polsce rozpoczynała się kwarantanna, nie było mi wcale do śmiechu, więcej – byłam przerażona. Może nie samym wirusem, ale sytuacją ograniczenia obywatelskiej wolności i możliwości zawodowego funkcjonowania. I jak wielu ludzi kultury, musiałam zadać sobie pytanie o przyszłość, taką najbliższą i po wirusie. Czy będzie w niej miejsce dla krytyki? A jeśli, to jakiej, czego?

Gdy piszę ten tekst, rząd Morawieckiego ogłosił już plan wycofywania zakazów epidemiologicznych w czterech etapach. Galerie sztuki zostaną otwarte w drugim – komunikat pocieszający, choć dokładnej daty ciągle nie ma. Wiadomo także, że wirus nie zniknie w przeciągu dwóch–trzech tygodni, nie nastawiałabym się więc na szybki powrót wernisaży, pokazów performatywnych, tłumnych premier w teatrach czy tak wytęsknionych przez wielu imprez w klubach. Ja sama od ponad miesiąca siedzę w domu rodzinnym w Szczecinie, a kontakt ze środowiskiem artystycznym utrzymuję tylko przez internet. Na pocieszenie zostają mi wycieczki do pobliskiego lasu, jeszcze chwilę temu nielegalne. Są to rzadkie momenty wyciszenia – dla mnie kwarantanna niekoniecznie oznacza zanurzenie się w bezczynności i nudzie. Magazyn „Szum”, w którym jestem redaktorką, przecież ciągle funkcjonuje, nasz zespół redakcyjny pracuje teraz nad numerem specjalnym, w którym – to zapewne łatwo przewidzieć – recenzji nie będzie. Co prawda krytyka artystyczna bez wystaw może wydawać się kulawym tworem, ale baza tego systemu – czyli twórczynie i twórcy, ludzie kultury, instytucje sztuki i galerie – ciągle istnieje, i gorączkowo stara się o sobie przypominać.

Jak wielu ludzi, pracuję więc zdalnie, a ponieważ nigdy nie doświadczyłam luksusu posiadania fizycznej siedziby redakcji, jest to dla mnie właściwie norma. Na swój sposób czuję nawet satysfakcję, obserwując, jak cały świat przechodzi na pracę zdalną i poznaje jej specyfikę. I ile z tego powodu narzekań! Praca zdalna wcale nie jest taka przyjemna i komfortowa, jak się wydaje, co nie? A teraz, gdy nie mamy zbyt wielu alternatyw dla siedzenia w domu i patrzenia w monitory, uciążliwość funkcjonowania w rzeczywistości cyfrowej tym bardziej się uwidacznia. Sytuacja zamknięcia sprzyja informacyjnemu przebodźcowaniu – świat w końcu wcale nie zwolnił, on po prostu przeniósł się jeszcze bardziej do internetu.

Także sektor kultury i sztuki przestawił się w ostatnich tygodniach na działania online, udostępniając widowni darmowe rejestracje spektakli, nagrania oprowadzań po wystawach, a nawet, jak to zrobiła warszawska Zachęta, wirtualny spacer po swoich wnętrzach. Na łamach „Dwutygodnika” Piotr Morawski dosyć trzeźwo zauważył, że ten masowy zryw to przede wszystkim bitwa o widzialność i pozycję wśród instytucji kultury – pojawia się więc pytanie, na ile działania online potrzebne są im, a na ile nam, odbiorcom sztuki. Jest to także problem, z którym w najbliższych miesiącach będzie musiało zmierzyć się wielu beneficjentów ministerialnych grantów na działania w sieci – to jest bowiem główny pomysł MKiDN na pomoc twórcom w czasach pandemii. Z socjalnego punktu widzenia raczej nie najlepszy (wydaje mi się, że bardziej konstruktywne działania pomocowe zaproponowało Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej), mimochodem jest też zapowiedzią artystycznych trendów na rok 2020. Może więc wizyty w wirtualnych galeriach i oglądanie otwarć na streamingu staną się nową normą, do której powinniśmy się przyzwyczaić? Może takie wydarzenia przyjdzie krytyce komentować w najbliższym czasie?

xxxxWidok wystawy „Orzeł w koronie. Pandemiczne kichnięcie sztuki”

A co na to same artystki i artyści? Dominika Olszowy na Facebooku sprawę komentuje krótko: „Sronline”. Onlajnowa ironia zdaje się także pobrzmiewać na najnowszej wystawie „Orzeł w koronie. Pandemiczne kichnięcie sztuki. Nie uciekajcie”, przygotowanej przez galerię WY w czterech pokojach wirtualnej galerii stworzonej na platformie artsteps.com. Prace czwórki artystów (Damiana Ciszka, Marcina Kosakowskiego, Kacpra Szaleckiego i Oli Zielińskiej) komentują na gorąco sytuację zarazy w Polsce. Na początku zwiedzania gości wystawy wita lewitujące hasło pozostawione przez Ciszka: „Enjoy your epidemic”. Obok zainstalowane fikuśnie obrazy i mural, niby po kliknięciu na prace powinny pokazać się ich zbliżenia i opisy, ale nic takiego się nie dzieje (Celowo? Czy może to jakiś techniczny fuck up?). W pokoiku obok urządzono salkę disco – w środku miga grafika z uproszczonym konturem orła, w który kolażowo zostały wstawione zdjęcia Tadeusza Rydzyka, jego rozmodlonych wiernych i przekształcone logo Biedronki, układające się w napis „Biedka”. Po ścianach pokoju wiją się kolorowe gąsienice – nie wiem, co dokładnie ma to oznaczać, a że przewodników w tym opuszczonym miejscu brak, idę dalej. Kolejna sala dedykowana jest wakacjom, na które w tym roku pewnie nie wyjedziemy – z wirtualnych ścian prężą się w moim kierunku wizerunki mięśniaków w maseczkach, pozujących na tle Pałacu Kultury, wodospadu Niagara, egzotycznych plaż czy ikonicznego zielonego wzgórza z pulpitu Windowsa. W kolejnej sali wisi kluczowe dzisiaj pytanie: „Czy napisałeś/napisałaś już projekt wniosku na kulturę online do MKiDN?”. Ja bym dodała do niego kolejne, mianowicie: jak wiele onlajnowych wystaw będziemy jeszcze musieli, i chcieli, zobaczyć? Wystawa stworzona przez galerię WY broni się o tyle, że sam jej format – lekko toporny i uciążliwy w obsłudze – można potraktować jako metakomentarz do zbliżającej się fali działań internetowych. Biorąc pod uwagę, że wszystkie wysyłane do MKiDN projekty są pisane na kolanie, już teraz zaczynam obawiać się efektów ministerialnego wsparcia dla kultury.

Oczywiście nie oznacza to, że wystawa w internecie jest z góry skazana na porażkę. Format wystawy VR nie jest w końcu jedynym, jaki oferuje bezdenna przestrzeń sieci. Są rozwiązania prostsze, i często dające więcej uciechy. Groszowe Sprawy, wierne idei biedainstytucji, zapraszają ostatnio na aukcję dziwacznych przedmiotów na OLX. Duet Oleg & Kaśka zaprezentował swoją nową, apokaliptyczną wystawę „Ashes to Ashes” w galerii Skala, posiłkując się platformą Tumblr. Zdjęcia i film dokumentujący wystawę w zasadzie w pełni wystarczą, żeby zrozumieć przesłanie pokazu, więcej – pokazują jego lepszą, już odpowiednio obrobioną graficznie stronę. Nie wykluczam, że wizyta w fizycznej galerii mogłaby to wrażenie popsuć.

Przy okazji takich pokazów pojawia się więc pytanie, czy sztuce materialność faktycznie jest niezbędna. A może czas już definitywnie odłożyć na bok bajeczki o benjaminowskiej aurze dzieła sztuki, wartości spotkania z oryginałem, fetyszystycznym niuchaniu schnących obrazów albo macaniu (oczywiście, gdy nikt nie widzi) połyskujących rzeźb? Sztuka postinternetowa kilka lat temu wyczerpująco przerobiła ten temat, pokazując, że najważniejszy jest obraz, a stojąca za nim materialność to tylko podpórka z kartonu.

Groszowe SprawyGroszowe Sprawy na OLX 

Sztuka współczesna wydaje się zresztą operować wystarczającym arsenałem środków, żeby poradzić sobie w sytuacji kryzysu – może być przecież praktycznie wszystkim. Jana Shostak, która swego czasu zabłysła dzięki medialnej akcji „nowacy”, określonej przez nią jako projekt artystyczny, obecnie organizuje wystawę w postaci facebookowego łańcuszka, który ma za zadanie promować sztukę żyjących artystek (można go szukać pod hasztagiem #zyweartystki). Paweł Żukowski nie spowalnia w kartonowym artywizmie i roznosi, niczym wirus, swoje prace po balkonach warszawiaków. Niewykluczone, że artyści i artystki w czasach pandemii postawią na bardziej konceptualne działania, ku uciesze wyznawców strategii postartystycznych. Czy krytyka będzie miała z tym problem? Mam nadzieję, że tak, w końcu po to powstała.

I choć inba o to, co jest sztuką, a co nie, kręci się od dawna, życie ciągle podsuwa nam zaskakujące case studies. Przykładem niech będzie tu Piotr Bernatowicz, dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, który postanowił ostatnio zabłysnąć jako artysta i przerobił wideo rezydentów instytucji, którą zarządza (a konkretnie Karoliny Grzywnowicz, Kuby Rudzińskiego, Ivana Svitlychnyiego i Daniela Ploegera). Przygotowane z okazji kwarantannowego protestu przeciwko projektowi Kai Godek wideo zmieniło swój wydźwięk i dzięki Bernatowiczowi stało się dość koślawą, opartą na zmanipulowanych informacjach, afirmacją życia nienarodzonego. W środowiskowych internetach, podgrzana przez Karola Sienkiewicza, rozgorzała zaś dyskusja, czy Bernatowicz może przerabiać prace innych artystów i czy wypada im z tego tytułu dopominać się o prawa autorskie. A może lepiej naparzać się dalej z dyrektorem? Po głębszym przemyśleniu sprawy mam ochotę temu pomysłowi przytaknąć: dalsze podjudzanie Bernatowicza do artystycznych działań niechybnie doprowadzi do jego ostatecznej kompromitacji jako dyrektora i kto wie, może doczekamy się z tej okazji fajerwerków większych niż przy Miziołku. Osobiście chętnie coś takiego obejrzę i nie wątpię, że Bernatowicz jako dyrektor-artysta byłby jedną z ciekawszych propozycji postartystycznych tego sezonu. Może nawet wpisałoby się to w performatywne tradycje CSW?

W kontekście zarazy i nieograniczonych możliwości sztuki dość ciekawie przedstawiają się te projekty, które biorą na warsztat ograniczenia wynikające z obowiązkowej kwarantanny. Od czasu do czasu przeglądam więc kolejne produkcje przygotowywane w ramach„Projektu Kwarantanna” (organizowanego wspólnie przez Komunę Warszawa i Teatr Studio), w którym twórczynie i twórcy środowiska performatywnego problematyzują moment zamknięcia – teatrów, instytucji artystycznych, samych siebie w domach.

W sztukach wizualnych porównywalne działanie podjęła Galeria Dawid Radziszewski, która kolejne odcinki „Wystawy w twoim mieszkaniu” publikuje na Instagramie. Sam tytuł można rozumieć dwojako: jest to wystawa, którą możemy obejrzeć w swoim mieszkaniu, ale na dobrą sprawę moglibyśmy bez trudu otworzyć ją we własnych czterech ścianach. Głównym bohaterem jest sam zamknięty w mieszkaniu galerzysta, który prezentuje nam prosty instruktaż domowej ekspozycji DIY: Wojciecha Bąkowskiego prosi o przeczytanie przez telefon swoich wierszy, a równocześnie przez projektor rzuca jego rysunki na ścianę salonu; Hanna Krzysztofiak, artystka mieszkająca po sąsiedzku z Radziszewskim, pokazuje mu swój obraz, stojąc w ogródku – galerzysta rejestruje tę scenę przez szkło powiększające ze swojego balkonu. Film Reby Maybury o pracy seksualnej oglądamy przy stole – na ekranie widać odbicie Radziszewskiego, który spokojnie je obiad. Marzy wam się w domu rzeźba Katarzyny Przezwańskiej albo Tomasza Mroza czy rekonstrukcja pracy Igora Krenza? Galeria Dawid Radziszewski podpowiada, jak zrobić je samemu w domu. Materiały i technika wykonania nie są skomplikowane, a efekt może ucieszyć. „Wystawa w twoim mieszkaniu” to wydarzenie raczej lekkiego formatu i dzięki temu też bezpretensjonalne, ale można pomyśleć o niej jako wyrazie określonego rozumienia sztuki, czy może raczej sposobów, w jaki powinno się jej doświadczać. Osobiście, intymnie, w domu, najlepiej bezpośrednio. Powidok obrazu widzianego przez lupę staje się tu cenniejszy niż jego zdjęcie na ekranie laptopa. Przywiązanie do materialności oczywiście nie dziwi u prywatnego galerzysty, który po prostu potrzebuje fizycznych obiektów, bo to je najłatwiej sprzedawać. Możemy jednak pomyśleć o tym problemie szerzej, w kontekście zasadniczej celowości sztuki. Do czego nam ona służy? Po co chodziliśmy i – mam nadzieję – będziemy wkrótce znowu chodzić do galerii, skoro wszystko dziś można obejrzeć w internecie?

 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 

Post udostępniony przez Dawid Radziszewski Gallery (@dawidradziszewskigallery)


Odpowiedź jest oczywiście prosta, choć trudna do realizacji: po to, żeby choć trochę w nim nie być. Dać sobie, a także komuś lub czemuś, co chce do nas przemówić poprzez sztukę, zupełnie inną przestrzeń. Taką, w której nie możesz co i rusz otwierać nowych stron i zostawiać ich w zakładkach do przeczytania na później. Człowiek to także zwierzę stadne, lubi przebywać w tłumie i w tłumie łatwiej mu się pewne sytuacje przeżywa. Pewne wrażenia są odczuwalne tylko wtedy, kiedy masz obok siebie drugiego człowieka. Spektakl czy performans online to jednak radykalnie inne doświadczenie niż oglądanie na żywo, z kolei wystawy online wydają się tak kuszącym konceptem, że pewnie wielu z nas na nie nigdy nie dotrze. Problematyczne wydaje się także uwikłanie internetu w politykę, rosnąca zgoda na stosowane w nim mechanizmy nadzoru i inwigilacji, co – jak to katastroficznie wieszczył ostatnio Jarosław Lipszyc na łamach magazynu „Noizz” – staje się naszą nową normalnością. Specyfiką tej normalności jest to, że oczywiście trudno się na nią nie zgodzić, ucieczka z internetu łączy się po prostu z wykluczeniem. W końcu nawet sąsiedzkiemu pokazowi dzieł sztuki oglądanych z balkonu musi towarzyszyć oko kamerki w telefonie lub komputerze, żeby dana sytuacja artystyczna w ogóle zaistniała. Kto wie, może odgrywa ono dzisiaj ważniejszą rolę w definiowaniu sztuki niż mitologiczny white cube, który z powodu epidemii został zamknięty. Rosnąca zależność sztuki od internetu w obecnej sytuacji wydaje się nową normalnością sceny artystycznej, z którą będziemy musieli się zmierzyć w rzeczywistości po COVID-19. Jeśli chodzi o mnie, oczywiście czekam, aż sztuka przeniesie się na TikToka.