Od miesiąca ani jednej

13 minut czytania

/ Literatura

Od miesiąca ani jednej

Olga Wróbel

Na początku lockdown wydawał się wymarzoną sytuacją dla miłośników i miłośniczek książek. Ale książka to nie tylko intelektualny fetysz lub atrakcyjny element tła w tle zdalnej konwersacji. To też produkt, wokół którego kręci się cały rynek

Jeszcze 3 minuty czytania

Na początku pandemia i związany z nią lockdown wydawały się wymarzoną sytuacją dla miłośników i miłośniczek książek: wczesną wiosną dostaliśmy niespodziewaną przesyłkę z krainy jesieniar. Zostań w domu, czytaj książki, wróć do ulubionych lektur, delektuj się, likwiduj stosy wstydu, nadrabiaj zaległości, znajdzie się też czas na wydawnicze nowalijki i kubek aromatycznej kawy. Wspaniale. No, może nie aż tak. Po pierwszej fali hasztagów entuzjazm jakby oklapł.

Na poziomie osobniczym nietrudno zauważyć, że pandemiczne dystansowanie nie sprzyja koncentracji. Część osób pracuje zdalnie i nadal ma obowiązki. Inni zostali na lodzie i w takiej sytuacji naprawdę trudno z entuzjazmem pogrążyć się w lekturze. Jeszcze inni mają na głowie dzieci, ich edukację, niespożytą energię oraz nieoczekiwaną bliskość z rozmaitymi członkami rodziny. Nie mieszkamy w olbrzymich mieszkaniach, w których każdy ma własną przestrzeń pracy, relaksu i ucieczki. Zamknięci w małych przestrzeniach działamy sobie na nerwy. Ze wszystkich stron spływają do mnie narzekania znajomych z szeroko pojętych kręgów okołoksiążkowych: „Od miesiąca ani jednej”, „Ratunku”, „Powiedzcie, że wy też nie czytacie”.

Książka to jednak nie tylko intelektualny fetysz lub atrakcyjny element tła w tle zdalnej konwersacji. To oczywiście produkt, wokół którego kręci się rynek wydawniczo-czytelniczy. Jako właścicielka Kurzojadów jestem zadowolona z możliwości przekopania zbiorów walających się po całym domu. Blogerzy i blogerki od dawna narzekają, że wydaje się za dużo – nawet intensywnie czytająca osoba nie ma szans nadążyć za interesującymi nowościami, a co dopiero za ogółem oferty (ja na dodatek lubię też nowości niedobre, żeby wiedzieć, co w literaturze piszczy i skrzeczy). Jako prowadząca spotkania autorskie i recenzentka wewnętrzna wydawnictw jestem natomiast zaniepokojona wizją utraty dochodów. Nie odbył się marcowy London Book Fair, nie będzie majowych Warszawskich Targów Książki, pod znakiem zapytania stoją letnie festiwale w dotychczasowej formule (Apostrof, Big Book Festiwal, Non-Fiction w Krakowie, Literacki Sopot, Festiwal Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, Góry Literatury w Nowej Rudzie i okolicach).

Książka jest specyficznym produktem rynkowym i trudno ją wypromować bez targów, festiwali, promocji w sieciowych księgarniach. Ale przecież niewypromowane książki nie znikają. Bez spotkania autorskiego nadal są zrozumiałe. Można kupić je przez internet w postaci papierowej lub elektronicznej, co więcej, dalej otwarte są księgarnie kameralne, z czego mało osób zdaje sobie chyba sprawę. Wybieram się do warszawskich Korekt, rowerem (dystans) oraz w maseczce (rozsądek oraz solidarność społeczna). Na wejściu płyn do dezynfekcji rąk, foliowe rękawiczki. Można zamówić kawę na wynos. Kupuję nową książkę Sørena Gaugera, po czym przepytuję Katarzynę Daniluk z obserwacji pandemiczno-księgarskich.

Księgarnia Korekty, jak większość podobnych, znalazła się w nowej rzeczywistości. Na początku klienci robili duże zakupy na zapas, więc nie odczułyśmy gwałtownie zmian w przychodach. Z każdym dniem jednak to się zmieniało. Zmuszone byłyśmy zamknąć część kawiarnianą, kawę wydajemy tylko na wynos, ale rzadko to się zdarza. Klientów przychodzi w tej chwili niewielu, często wcześniej zamawiają książki telefonicznie lub przez Facebooka, żeby ograniczyć kontakt. Dysponujemy wszystkimi środkami bezpieczeństwa; przy drzwiach umieszczony jest preparat do dezynfekcji rąk, toaleta dostępna jest dla każdego. Odkażamy po każdym kliencie terminal, same pracujemy w rękawiczkach jednorazowych. Nasza uwaga w tej chwili skoncentrowana jest w dużej mierze na realizacji zamówień telefonicznych, mailowych i za pośrednictwem Facebooka, choć cieszy nas każdy przychodzący człowiek, bo to zawsze przebłysk normalności. Przystąpiłyśmy do fantastycznej akcji Książka na telefon, książki wysyłamy kurierem lub dowozimy rowerem. Chętnie doradzamy w wyborze lektury, staramy się zachować kontakt ze stałymi klientami, na Facebooku pokazujemy nowości, informujemy o tym, co dzieje się w księgarni.

Odczuwamy wsparcie zaprzyjaźnionych z nami pisarzy i dziennikarzy: Grzegorz Piątek, Julia Fiedorczuk, Justyna Sobolewska, Paweł Sołtys polecają nas, odwiedzają, żeby podpisać swoje książki, które potem są chętnie kupowane, sami kupują. Dzięki temu uda się przetrwać, być może. No i stali klienci. Niektórzy wpadają tylko za próg, choćby po to, żeby nam pomachać, życzyć zdrowia.

Idąc tropem kameralności, zaczepiam na Facebooku Anitę Musioł, szefową Wydawnictwa Pauza, które wyróżnia się całkowicie autorskim doborem wydawanych książek – jest to bez wyjątku literatura piękna zagraniczna, czyli podobno jeden z najtrudniejszych segmentów rynku.

Prowadzę Wydawnictwo Pauza od ponad dwóch lat, pod koniec 2019 roku zaczęłam zarabiać, byłam z tego bardzo dumna, bo ten moment nadszedł wcześniej, niż to przewidywałam w biznes planie. To, co się teraz dzieje, oczywiście mocno uderza w rozwój firmy. Bardzo martwi mnie odwołanie i przesunięcie targów książki w Warszawie i Gdańsku, odwołanie festiwalu Apostrof, na którym mieli gościć dwaj autorzy Pauzy, odwołanie spotkania autorskiego trzeciego autora, debiutanta na polskim rynku. Te trzy premiery, planowane na maj, muszę przenieść na inne terminy. Kolejni autorzy mają przyjechać na festiwale odbywające się w wakacje, a potem na Festiwal Conrada jesienią. Czy przyjadą? Tego nie wie nikt, chociażby dlatego, że pochodzą z różnych krajów, które mogą być w tym czasie na innych etapach epidemii niż Polska. I co z tamtymi premierami, gdyby mieli nie przyjechać? Wydawać, przesuwać? Dla małego wydawcy wsparcie promocyjne takich festiwalowych wizyt jest nie do przecenienia.

Prowadzę Pauzę od 2018 roku, a już udało mi się stracić pieniądze w pewnej hurtowni, która zbankrutowała. Rynek książki nigdy nie był stabilny, niestety, a brak terminowych płatności jest zmorą polskiego biznesu, nie tylko książkowego. Nie prowadzę sprzedaży bezpośredniej, oznacza to, że jestem całkowicie uzależniona od moich dystrybutorów i tego, czy opłacą faktury w terminie czy nie. Terminy płatności to nieraz ponad 60 dni. Większość wydawców spodziewa się w marcu i kwietniu zapłaty za faktury wystawiane w styczniu, kiedy była rozliczana świetna przedświąteczna sprzedaż grudniowa. Czy starczy pieniędzy dla wszystkich, skoro hurtownie nie zarabiają teraz tak jak zazwyczaj, a większość sklepów i księgarń nie działa?

Pauza to wydawnictwo niszowe (lub, jak określają to niektórzy, „butikowe”). Zastanawiam się jednak, w jaki sposób zamknięcie księgarni i ograniczenie możliwości promocji wpływają na większe krajowe wydawnictwa, z rozpoznawalną marką i porządną listą tytułów. Dobrym materiałem do badań wydaje się Czarne, które wykorzystuje niesłabnącą miłość Polaków do literatury non fiction. Przepytuję Zofię Dimitrijević:

Byliśmy zmuszeni odwołać kilkadziesiąt spotkań autorskich, które miały się odbyć wiosną. Staramy się to nadrabiać, organizując wydarzenia w internecie. Oferta takich spotkań jest w tej chwili bardzo bogata, ale udaje nam się przygotować atrakcyjne propozycje (na przykład przedpremierowe czytanie nowej powieści przez Andrzeja Stasiuka – premiera zaplanowana jest na jesień tego roku – cieszyło się ogromnym zainteresowaniem).

Co do premier, w przeciwieństwie do wielu innych wydawnictw zdecydowaliśmy się nie rezygnować z wprowadzania nowości na rynek, choć w nieco mniejszej liczbie niż w normalnym okresie. W przypadku kilku tytułów postanowiliśmy zacząć od udostępnienia e-booka, a dopiero po paru tygodniach wypuścić książkę papierową, wyjątkowe czasy wymagają nietypowych rozwiązań. Nie wszystkie książki da się jednak dobrze sprzedawać przez internet, z niektórymi tytułami, które planowaliśmy wydać wiosną, wolimy zaczekać na wznowienie pracy w normalnym wymiarze przez tradycyjne księgarnie. Jak można było przewidzieć, to jest główna zmiana – bardzo wzrosła sprzedaż e-booków i znacznie więcej osób korzysta ze sklepów internetowych. Naszą stronę odwiedziło przez ostatnie półtora miesiąca wielu nowych czytelników – mamy nadzieję, że nie były to jednorazowe wizyty.

Kolejny aspekt pandemicznych rozwiązań trenuję na własnej skórze. Empik zleca mi zdalne prowadzenie dwóch spotkań: z Sylwią Chutnik, której przepadła teatralna premiera „Cwaniar” (ale zostało wznowienie książki), i z Jackiem Piekarą, wydającym kolejną część cyklu o inkwizytorze. Jestem cała zjeżona, bo wydaje mi się, że spotkania z autorami zasadzają się na sprzężeniu pisarz/pisarka–prowadzący/prowadząca–publiczność. W spotkaniu zdalnym chemii nie będzie.

Oba spotkania mają dobrą frekwencję, powyżej dwustu osób (i 21 tys. wyświetleń po dwóch tygodniach). Ale dla mnie, jako prowadzącej, najciekawsza jest opcja zbadania reakcji publiczności. Ponieważ głównym kanałem transmisji jest Facebook, ludzie mogą komentować spotkanie na żywo. Widownia Sylwii Chutnik jest zadowolona i spokojna: przesyła pozdrowienia, zadaje stonowane pytania, docenia obecność Bernarda Kinowa, tłumacza języka migowego, i troskę o poszerzenie dostępności odbioru. Za to z piekła rodem okazuje się fandom Jacka Piekary, który ku mojemu zaskoczeniu prezentuje się jako rozmówca ciekawy i nieskłonny do wygłaszania bredni jak z Twittera. Rozmawiamy dużo o warsztacie, o dyscyplinie twórczej, oczekiwaniach czytelników – ale obecnych online to nie interesuje, chcą tylko wiedzieć, czy Katarzyna jest aniołem, kiedy będzie ...nasty tom ...nastego cyklu Piekary, co Mortimer zjadł na śniadanie na stronie 215 i dlaczego ja prowadzę to spotkanie, a nie oni. Po raz pierwszy widzę tak wyraźnie autora, który jest poniekąd zakładnikiem czytelników, całkowicie ignorujących twórcę, za to fanatycznie przywiązanych do wykreowanego przez niego świata. Czat kończy się złorzeczeniami, że cenne uwagi fandomu nie zostały przekazane autorowi i dlaczego w ogóle rozmawialiśmy o pandemii, skoro i tak tyle o niej w mediach.

Sylwia Chutnik wspomina podczas rozmowy o Stowarzyszeniu Unia Literacka, w którym przewodniczy komisji socjalnej. Sprawdzam na stronie internetowej Stowarzyszenia, jakiej pomocy może udzielić Unia ponoszącym finansowe konsekwencje pandemii członkom i członkiniom. Osoby, które prześlą podanie i udowodnią, że straciły dochody z powodu odwołanych spotkań autorskich i zawieszonych premier, mogą liczyć na jednorazową zapomogę w wysokości 1000 złotych.

Odwołana premiera to nieciekawa sprawa. Pracujesz nad książką latami, nanosisz poprawki, walczysz z redaktorami, a potem pandemia odbiera ci zasłużone pięć minut chwały. Pytam o samopoczucie Julię Fiedorczuk, której powieść „Pod słońcem” trafia z premierą prosto w środek lockdownu.

Moja książka wyszła tuż przed wielkim zamknięciem wszystkiego. Nie miałam ani jednego spotkania autorskiego w realu, tylko kilka transmisji on-line. To dziwne uczucie. Nie wiedziałam, że tak bardzo potrzebuję energii ludzi, którzy zechcą przyjść i spotkać się z autorką – brakuje mi bardzo realnego ludzkiego odzewu, choć odzew w sieci jest dobry. Z tego, co wiem, rynek książki skurczył się do jakichś 20–30% swojej normalnej wielkości, więc przypuszczam, że ze sprzedażą też jest słabo. Nie pamiętam, kto powiedział, że napisanie wiersza jest jak wetknięcie listu do butelki, którą wrzucasz do morza – nie wiadomo, kto i kiedy to przeczyta. Trochę właśnie tak się czuję, jakbym do wirtualnej butli zapakowała gruby list. A co dalej, nie wiadomo.

Po zebraniu tych opinii orientuję się, że brakuje mi głosu najistotniejszego – czytelników i czytelniczek. Przebywając głównie w domu, przeniosłam życie na Facebooka, który roi się i migocze od ofert okołoliterackich rozrywek. W grupie Books and Boobs czytamy sobie do snu – każda nagrywa kwadrans ulubionej książki, koordynatorka umieszcza plik w chmurze. Łukasz Orbitowski i Szczepan Twardoch piszą powieść w odcinkach. Coraz więcej wydawnictw zapędza swoich autorów i autorki do lektury na żywo. Książkowe kluby dyskusyjne spotykają się na Zoomie. Mnożą się listy izolacyjnych must-read. Ale jednak – siedzę w bańce. A czy komuś spoza niej brakuje festiwali? Czy czytelnicy marzą o oglądaniu swoich idoli i idolek na żywo? A może są całkiem zadowoleni, że wreszcie nie trzeba plątać się po mieście i siadać na niewygodnych krzesełkach w dziwnych lokalizacjach? Czy tęsknią za księgarniami, czy może odkryli Bonito i mają w głębokim poważaniu cenę okładkową? Tymczasem łapanie ludzi na ulicy i zadawanie im niedyskretnych pytań o czytelnicze upodobania zza woalu maseczki chwilowo nie wchodzi w grę.