Senna rewolucja

Olga Wróbel

Nikt w tym roku nie opowiedział tak ładnie i zwięźle o tęsknocie, o samotności, o codzienności, z której nie bardzo jest dokąd uciec – o debiucie Katarzyny Pochmary-Balcer

Senna rewolucja

Jeszcze 2 minuty czytania

Senna rewolucja

Wydawnictwo Nisza odkryło chyba tajny bunkier zdolnych debiutantów. Na początku roku ambitne i świeże „Fragmenty dziennika SI” Łukasza Zawady (nominacja do Paszportu „Polityki”), latem „Tłuczki” Katarzyny Wiśniewskiej, również znakomicie przyjęte przez odbiorców i pion recenzencki, teraz „Lekcje kwitnienia” Katarzyny Pochmary-Balcer, które pewnie znajdą się w niejednym podsumowaniu literackiego roku. Wszystkie trzy książki świetnie napisane, przemyślane, dopracowane (także pod względem edytorskim) i – krótkie. Sto stron zamiast lania wody w twardą oprawę. Mocny cios i powrót do narożnika, żeby ocenić sytuację i planować kolejne uderzenie. Może to jest recepta na niedomagania polskiej prozy? 

Dominika, copywriterka przerobiona na matkę dwójki zasmarkanych dzieci w wieku przedszkolnym, jest samotna w rodzinnym kieracie – pan domu ciężko pracuje na dobrobyt rodziny z klasy średniej. Adam, który chciał być malarzem, teraz lubi milczeć i zalewać alkoholem traumy pracy policyjnego rysownika, ku przerażeniu partnerki. Tomasz, niedoszły filozof, został przekierowanany przez kochającą mamę na kierownika zmiany w markecie. Sandor przeprowadza się z Budapesztu na Tarchomin, by sprawniej obcować z duchem zmarłej po zaledwie sześciu latach małżeństwa Beaty. Cztery przeplecione ze sobą głosy opowiadają o czasie spędzonym pod przewodnictwem Elizy, przywódczyni ekologiczno-medytacyjnej grupy. W ewolucji widzi „historię upadku”, a za najdoskonalsze byty uważa rośliny, bezinteresownie produkujące tlen i zdobiące ziemię. Gromadzi wokół siebie grupę, która ma przeżyć odrodzenie.

Katarzyna Pochmara-Balcer, „Lekcje kwitnienia”. Nisza, 112 stron, w księgarniach od listopada 2018

Co to właściwie znaczy i jak ma się dokonać? Tego nikt do końca nie wie, ale jak to w porządnej sekcie bywa, mglistość założeń nie wpływa deprymująco na członków kultu, którzy realizują w grupie wybrańców własne potrzeby. Tomasz kupuje polecanego przez Elizę Ciorana (zauważając pragmatycznie, że wydania osiągają nieprzyzwoite wręcz ceny) i przeżywa intelektualny renesans, widząc w sobie zastępcę przywódczyni, który wprowadza lekko otępiałych współwyznawców w arkana kultu roślin. Dominika, wreszcie wyzwolona z macierzyńskiego krzątactwa, odzyskuje właściwą sobie perspektywę ironicznej dziewczyny z wielkiego miasta – trochę drwi z Tomasza („Wydawało mu się, że skoro znalazł na ulicznym straganie zapleśniały tom Eliadego, to odkryła się przed nim tajemnica świata”), trochę adoruje Elizę, trochę podoba jej się melancholijny Węgier, który potrafi wyjaśnić, o co chodzi w „Dziewczynie o perłowych włosach” i łapie aluzje do polskiego rocka. Adam szuka ucieczki od banału codziennego, bezmyślnego picia – potrzebuje kogoś, kto powie mu, że jest „zajebisty, tylko trochę leniwy” i zaproponuje drugą szansę, złoty bilet do fabryki czekolady i przejażdżkę pociągiem do Hogwartu. Sandor natomiast chce wierzyć, że świat nie jest taki, na jaki wygląda, że pod powierzchnią jest ognista lawa. A poza tym, chociaż zna polski, chciałby jednak rozmawiać za pośrednictwem tłumacza, żeby potem nie było niejasności i niepotrzebnych problemów.

Rozmawiać z kim? No właśnie. Bohaterów słyszymy nie na gorąco, nie w ferworze chlorofilowej rewolucji – są zdystansowani, poukładali i zinterpretowali już starannie to, co im się przydarzyło, mogą z kontrolowanym poczuciem wstydu opowiedzieć o Elizie i swojej naiwności. Komu? Tego nie zdradzę, ale nie jest trudno zgadnąć, gdzie kończą zazwyczaj członkowie sekty. Głosu Elizy nie usłyszymy, nie powie niczego o sobie Paulina, która pojawia się w życiu grupy późno i wprowadza zamęt swoją efemeryczną obecnością.

Autorka precyzyjnie operuje literacką materią. Na przestrzeni stu stron buduje niesamowicie przekonujące postaci bohaterów – utkane ze szczegółów, specyficznego języka, drobnych przyzwyczajeń.  Nie widać w jej rzemiośle śladu podsłuchiwania ulicy – które wciąż nie wychodzi (niestety) w literaturze z mody – nie znajdziemy tu środowiskowego żargonu, chwytliwych fraz z mediów społecznościowych. „Lekcje kwitnienia” nie udają parującego jeszcze realnością zapisu naszych zbiorowych emocji i bolączek, relacja Pochmary-Balcer jest elegancka, wyważona, przefiltrowana. Dominika, Sandor, Tomasz i Adam opowiadają o przeżyciach melancholijnie i jakby bez przekonania – nie ma już w nich zapału, który wzbudzała Eliza, zielone miraże się rozwiały, została – znowu – nijaka codzienność, w której trzeba coś jeść, robić zakupy i pamiętać, kiedy wypada handlowa niedziela. Poza tym, po co o tym wszystkim gadać?

Nikt nie potrafi właściwie powiedzieć, o co chodziło w ich wspólnocie. Tomasz ukrywa to pod religijnymi metaforami, inni ironicznie dystansują się do chodzenia nago po lesie i przytulania drzew. Tak, robili to, mówili o ranach zadanych przez cywilizację i o uzdrawiającej mocy przyrody, ale przecież to była konwencja, nikt nie wierzył, że jego żyły wypełnią się sokiem, że stopy wrosną w ziemię. To byłoby głupie, no nie? Co w takim razie znaczył dla nich epizod w sekcie Elizy, dlaczego tak silnie go przeżyli i dlaczego teraz chowają urazy za starannie wyuczoną opowieścią o kontrolowanym szaleństwie?

Nikt w tym roku nie opowiedział mi tak ładnie i zwięźle o tęsknocie, o samotności, o codzienności, z której nie bardzo jest dokąd uciec. Bo kiedy zrzucimy z siebie maski, nałożone przez cywilizację i społeczeństwo, możemy niechcący odkryć, że nie mamy pod spodem nic ciekawego i wartego pielęgnowania. Jesteśmy trochę jak – przepraszam za porównanie – rzeżucha, która podlana i dogrzana rośnie błyskawicznie, a potem marnieje gdzieś na parapecie, bo nikomu te zielone listki nie są potrzebne, radość kończy się na skłonieniu ich do szybkiego, nieopanowanego kiełkowania. Pochmara-Balcer pokazuje, że można stworzyć historię o współczesnych trzydziestolatkach bez popadania w dźwiękonaśladowczy banał i pławienia się w naturalistycznych opisach tego, co wszyscy znamy aż za dobrze.

Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem Nagrody Conrada za debiut literacki, przyznawanej w ramach programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.

Nagroda Conrada

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).