Komiks to staw
archiwum autora

11 minut czytania

/ Literatura

Komiks to staw

Rozmowa z Marcinem Podolcem

Jak podobno powiedział Daniel Clowes, bycie jednym z najsłynniejszych komiksiarzy to jak bycie najsłynniejszym badmintonistą. Trochę długie na tatuaż, ale rozważam

Jeszcze 3 minuty czytania

OLGA WRÓBEL: „Bajka na końcu świata” właśnie się skończyła. Narysowałeś osiem tomów, od chwili wydania pierwszego minęło sześć lat. Czy wiedziałeś, że to będzie tak długie przedsięwzięcie? A może tobie ten czas płynął inaczej?
MARCIN PODOLEC: Pierwszy tom to był impuls. Usłyszałem utwór Scattle „Flatline” i w jeden wieczór wymyśliłem te światełka na niebie, dziewczynkę i psa, poszukiwanie rodziców, koniec świata. Absolutnie nie miałem wtedy pojęcia, w co się pakuję. Oprócz wspomnianych przez ciebie ośmiu tomów powstał jeszcze spin-off „Bajka i jej gang” oraz pilot serialu animowanego, przy którym też było sporo pracy. Na szczęście udało mi się utrzymać ekscytację związaną z tym, że realizuję marzenie z dzieciństwa – własną serię komiksową. Nigdy nie zmęczyłem się „Bajką...”, ale po kilku latach poczułem, że zasiedziałem się z tym projektem. Zniknąłem jako autor powieści graficznych. Postanowiłem domknąć serię i otworzyć się na nowe historie.

No właśnie. Zacząłeś komiksową karierę bardzo wcześnie. Analogicznym młodym talentem był chyba tylko Mikołaj Tkacz. On poszedł w całkowitą alternatywę, ty spędziłeś sześć lat nad komiksem dla dzieci. Czy zmęczyło cię bycie dorosłym twórcą?
Z początku próbowałem sił w komiksie internetowym, ale nie wychodziło mi ciągnięcie jednej historii. W końcu 15 marca 2007 roku założyłem bloga, który dał mi dużą swobodę – wrzucałem szkice, plansze, zdjęcia, luźne rysunki. Prowadzenie bloga motywowało do regularnej pracy. Tam zacząłem wrzucać odcinki „Kapitana Sheera”, jednoplanszowe historie, które w 2010 roku wydała w jednym tomie Kultura Gniewu. Kiedy sześć lat później, mając na koncie siedem albumów, skręciłem w komiks dziecięcy, poczułem ulgę i radość. Jakbym nagle nie musiał nikomu niczego udowadniać. To był powrót do dzieciństwa, do czystej frajdy. Przypomniało mi się przedszkole i rysowanie żółwi ninja w niepodpisanym zeszycie ze 101 dalmatyńczykami (który to zeszyt przywłaszczył sobie zazdrosny kolega Mateusz K. – to była pierwsza lekcja pilnowania swoich prac i zarazem pierwsze uznanie dla moich komiksów).

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy, która w roku 2023 jest partnerem działu literackiego w „Dwutygodniku”, to jedna z największych nagród literackich w Polsce. Nagrody przyznawane są w pięciu kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca, książka o tematyce warszawskiej oraz komiks i powieść graficzna. W przypadku literatury dziecięcej, a także komiksu i powieści graficznej nagradzani są również ilustratorzy i ilustratorki. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. zł otrzymują także nominowani we wszystkich kategoriach.

Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa. 

W „Bajce” od początku miałeś zaplanowaną całą linię fabularną czy zmieniałeś ją w miarę rozwoju postaci?
Szybko opracowałem sobie główne założenia fabuły, wiedziałem, dokąd zmierza akcja. Reszta była improwizacją. Na przykład Ćmę wymyśliła w czasie warsztatów w Krakowie kilkuletnia czytelniczka serii. Czemu by z tego nie skorzystać? Przeniosłem do skali serii metodę, którą stosuję w czasie pracy nad pojedynczą stroną: mam zaplanowane, co powinienem na niej przekazać, ale kiedy włączam Photoshopa, nie mam jeszcze pojęcia, jak to osiągnę. Formę, rytmy, puenty, melodię dialogów ustalam na bieżąco. Uwielbiam tę niewiedzę, korzystanie z aury danego dnia. Kryje się w tym też wiara, że Marcin Podolec z przyszłości będzie mądrzejszym twórcą od Marcina Podolca teraz. Zostawiam mu więc sporo wolności.

Przeglądając twoje komiksowe CV, pomyślałam, że chyba lubisz współprace – od „Serca” i „Kapitana Sheera”, poprzez „Martwy sezon” („Morze po kolana”), wywiad rzekę z Pawłem Sołtysem, po „Podgląd”. Prowadzisz też studio animacji. Animacja wydaje mi się par excellence pracą kolektywną. Nie jesteś samotnym wilkiem?
Faktycznie, często inicjuję różne współprace. To ciekawość, ale też chyba tęsknota za nawiązaniem twórczej, żarliwej przyjaźni, którą świetnie pokazuje film „Miłość” Filipa Dzierżawskiego. W ogóle otwartość na innych uważam za jedną z moich największych zalet. Pozwoliła mi zrealizować wiele projektów, pomaga w prowadzeniu studia animacji, a nawet zajęć dla studentów.


A na czym polega dla ciebie dobra współpraca? I jakich nie lubisz? Bo ja „Miłość” zapamiętałam raczej gorzko: że wszyscy najpierw byli biedni i zdolni, a potem weszło życie i kariery.

„Miłość” to taka broszurka rozdawana twórcom na targach pracy: patrzcie, możecie wybrać taką, taką lub taką drogę. I ja sobie czasami odpalam ten film, żeby sprawdzić, gdzie w danym momencie jestem. Poza tym to dla mnie taka dawka inspiracji, że po seansie chodzę po ścianach. Jest tam mowa o rzeczach, które mogę jeden do jednego przenieść na swój warsztat rysownika. W pracy z innymi ważne są dla mnie energia i dobra komunikacja. Te moje współprace jak dotąd zawsze kończyły się dobrze. Po prostu nie było się o co pokłócić. Kariera? W komiksie? Jak podobno powiedział Daniel Clowes, bycie jednym z najsłynniejszych komiksiarzy to jak bycie najsłynniejszym badmintonistą. Trochę długie na tatuaż, ale rozważam.

Marcin Podolec, Bajka na końcu świata 8. Otwarte drzwiMarcin Podolec, „Bajka na końcu świata”. 8. „Otwarte drzwi”. Kultura Gniewu, 64 strony, w księgarniach od marca 2023Boisz się końca świata? I co by on dla ciebie oznaczał? Koniec życia ludzi, koniec zwierząt, koniec elektryczności?
Czasami śni mi się, że ktoś wbija nam na chatę i robi nam krzywdę, robi, co mu się podoba, a ja jestem bezsilny i wiem, że nie spotka go za to żadna kara, że zaraz pójdzie do kolejnego mieszkania. Nie ma komu się poskarżyć, nie ma już żadnych reguł. Brzmi jak wojna, brzmi jak koniec świata.

A pandemia? Jak wspominasz ten czas twórczo i osobiście?
Miałem pracę, a przez to mityczne „więcej czasu” odkryłem kilka pięknych miejsc pod Łodzią, które odwiedzam do dziś. Pandemia przedstawiana jako apokalipsa pomogła nawet w sprzedaży „Bajki na końcu świata”. Rodzice szukali pomysłu, jak w bezpieczny i kontrolowany sposób oswoić dzieci z tą narracją. Dziś nie jestem w stanie objąć umysłem zmian, które się we mnie odbyły przez ostatnie lata. Na pewno więcej rzeczy mnie stresuje, trudniej mi odpocząć. Na nowo uczę się patrzenia w oczy rozmówcom i spontanicznego wychodzenia do ludzi.

No właśnie, w twoim postapo nie ma ludzi. Czy świadomie pozbyłeś się ich z pejzażu? W zasadzie jedyną przedstawicielką naszego gatunku została Wiktoria, ale i ona jest specyficzna. Rozmawia ze zwierzętami, a może to zwierzęta rozmawiają z nią.
Po co mi ludzie, skoro zamiast nich mogłem rysować wielką ćmę, tapira i niesporczaki?

rys. Marcin Podolec


Płeć bohaterki była dla ciebie ważna, czy dziewczynka narysowała się
sama?
Była ważna, bo główna bohaterka jest wzorowana na mojej żonie, Wiktorii, najdzielniejszej osobie, jaką znam. Jeśli ktoś miałby dać sobie radę na końcu świata, to właśnie ona.

Jak skonstruowałeś ten świat? Wizji apokalipsy jest cała masa, jakie elementy były dla ciebie ważne?
Przyczyna końca świata w tej serii miała dla mnie od początku drugorzędne znaczenie. Rozrzucałem tropy, ale unikałem konkretu. Nie chciałem, żeby scenografia wskazywała palcem na wojnę albo katastrofę ekologiczną. Bardzo lubię, a w Łodzi mamy tego sporo, opuszczone budynki, gruzowiska, które przejmuje przyroda. Dużą satysfakcję dawało mi wpuszczanie w kadry lokalnie podpatrzonych elementów. Dorzuciłem do tego nieustannie lecący z nieba pył i tajemnicze wyziewy. Ważna była też dla mnie kolorystyka. Skąd wzięła mi się taka, a nie inna wizja – nie mam pojęcia. Pierwszy rysunek, który zarazem jest kadrem otwierającym pierwszy tom, określił zasady dla całej serii. Ważny w postapo wydaje mi się też element nadziei, jakieś światełko. U mnie jest to dosłownie światełko na nocnym niebie.

rys. Marcin Podolecrys. Marcin Podolec

Masz jakieś ulubione książki, filmy, komiksy postapo?
Na początku studiów czytałem Cormaca McCarthy’ego: „W ciemność”, „Dziecię boże”, „Strażnika sadu”. Uwielbiałem jego styl. W końcu trafiłem na „Drogę” i tak wyszło, że stała się moją ulubioną powieścią, czytałem ją pewnie trzy lub cztery razy. Koniec świata według Cormaca musiał silnie wpłynąć na „Bajkę...”. Zastanawiałem się, jak by to było, gdyby w „Drodze” nie było postaci ojca. Kto mógłby iść z dzieckiem, jeśli nie dorosły? Inne dziecko? A może pies...? Pewnie jakoś tak wyglądały początki mojego komiksu.

Musisz mieć w sercu specjalne miejsce dla zwierząt. Kapitan Sheer, Bajka, nawet twoje studio animacji reprezentuje tapir.
Uważam, że natura jest niesamowita i potężna, ale jednocześnie nie boję się jej. Mam dla niej dużo czułości. Kiedy uświadamiam sobie, że jestem jej częścią, ogarnia mnie spokój. Przy żadnym serialu czy komiksie nie odpoczywam tak jak nad Grabią, dokąd jeździmy na spacery z Bajką. Jest tam najszczęśliwsza, non stop zajęta eksploracją i zabawą. Jakby poza miastem wstępował w nią jakiś, nie wiem, duch lasu. Jest w tym coś, co mnie fascynuje i inspiruje. Pewnie dlatego oddaję przyrodzie dużo miejsca w moim życiu, również zawodowym.

Czy komiks jest dla ciebie jeszcze wyzwaniem, czy jest w tej formie coś, czego nie zgłębiłeś, jakieś ambitne marzenie?
Marzeniem była seria. Ambicje porzuciłem, bo uznałem, że mi nie służą. Komiks to przede wszystkim moja strefa komfortu, rysowanie albumów to forma odpoczynku. Wyzwaniem jest dla mnie ochrona tej strefy. Od lat nie przyjmuję zleceń na komiksy, odmawiam miastom, instytucjom, firmom. To miejsce zarezerwowane dla autorskich projektów. Wyzwaniem artystycznym pozostaje animacja. Fascynuje mnie praca z dźwiękiem i muzyką. Do tego animacja ma i będzie mieć przede mną wiele technologicznych tajemnic. No i ta praca w zespole... Komiks to staw, animacja – rwąca rzeka.

Jak widzisz przyszłość komiksu?
Obecność komiksu w nagrodach literackich to miłe zaskoczenie. Dużo dobrego robią też rodzime serie dla najmłodszych, które przebijają się do dzieci i rodziców niemających wcześniej do czynienia z tym medium. Forsujemy szklany sufit, nakłady rosną. Otrzepujemy się powoli z peerelowskiego pyłu i budujemy nową tożsamość polskiego komiksu. Jest progres. I wierzę, że będzie tylko piękniej, ale nie sądzę, żebyśmy mieli powody do nadmiernej ekscytacji. Kibicuję z wypiekami na twarzy i kilometrowym dystansem.

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.