Kwestia tężca

Olga Wróbel

„Rado Boy”, debiut Doroty Jaworskiej, to powieść o ludziach, którzy nienawidzą wszelkiej odmienności, i o ponurych tego konsekwencjach. Czy taki cel wart jest przymknięcia oczu na stylistyczne kiksy?

Kwestia tężca

Jeszcze 2 minuty czytania

Kwestia tężca

Wydawnictwo Krytyki Politycznej radzi sobie na polu ambitnej prozy dla młodzieży całkiem nieźle: wypromowało Natalię Osińską i Annę Cieplak, które następnie (ciekawa prawidłowość) przeniosły się do mainstreamowych gigantów, Agory i Znaku. Ale młodzież to nadal słabo zagospodarowane przez polskich autorów i autorki terytorium czytelnicze. Po znakomitych seriach tworzonych dla nastolatków w PRL-u zostały tylko rozpadające się egzemplarze na półkach bibliotecznych i Małgorzata Musierowicz. Dlatego do lektury „Rado Boy” Doroty Jaworskiej przystąpiłam z zapałem i nadzieją.

„Rado Boy” zaczyna się jak „Fanfik” Osińskiej – w szkole, która jest dla nastolatków przestrzenią cierpienia. Ubrany w wąskie spodnie, krótką kurtkę i turkusowy szalik maturzysta Kamil Rado udaje się na lekcję polskiego, rutynowo dręczony w windzie przez Jakuba Rokosza, szkolnego osiłka, gwiazdę drużyny koszykarskiej. Wrażliwy Rado cierpi, ale wie także, że to ostatnie takie chwile: za kilka miesięcy skończy liceum i wyjedzie na studia do większego miasta, gdzie będzie żył tak, jak chce. Z rodzinną miejscowością nie łączy go nic. Nie ma przyjaciół, ojciec zniknął trzynaście lat temu, matki nigdy nie ma, chłopak spędza większość czasu w mieszkaniu zimnej i tajemniczej babci Alicji. Jednak ten dzień w szkole jest wyjątkowy: maturzystów odwiedza Wojciech Gierdoń, charyzmatyczny poeta. Kamil wpada mu w oko. Wkrótce potem obaj zaczynają spotykać się w… szpitalach. Niezidentyfikowana szajka katuje na ulicach młodych mężczyzn. Sprawą interesuje się policja. Śledztwo inspektora Lasockiego wykurzy z szafy wiele szkieletów – dosłownie i w przenośni.

Dorota Jaworska, „Rado Boy”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 292 strony, w księgarniach od kwietnia 2019

Tak streszczona fabuła brzmi nawet intrygująco. Niestety, po piętnastu stronach „Rado Boy” zaczęłam podejrzewać, że Dorota Jaworska nie potrafi pisać i nikt w redakcji Krytyki Politycznej nie miał odwagi jej o tym powiedzieć. A może uznano, że cel uświęca środki i skierowana do młodzieży powieść o ludziach, którzy nienawidzą wszelkiej odmienności, i o ponurych tego konsekwencjach warta jest przymknięcia oczu na upiorne kiksy stylistyczne i brak pomysłu na prowadzenie akcji?

„Rado Boy” kipi wydarzeniami: gang oprawców, ucieczka Kamila i Jakuba z domów, dramatyczne losy poety Gierdonia, jego siostry Joanny i jej dziewczyny Romy, mroczne sekrety w rodzinie Rado, terroryzowanej przez demoniczną babcię Alicję, przeszczep nerki, zamknięte na strychu skrzypce Stradivariusa, włoski policjant Antonio i jego dzielny owczarek Botoks, trener Zając namawiający podopiecznych do złego… Jednak wszystkie elementy składają się w całość tak niedorzeczną, że uwielbiane przeze mnie powieści milicyjne wydawane w PRL-u wydają się przy „Rado Boy” twardymi traktatami logicznymi.

Wspominam o tym gatunku, ponieważ zafascynowała mnie rola, jaką w „Rado Boy” odgrywa inspektor Lasocki, bez reszty angażujący się w śledztwo i rodzinne sprawy poszkodowanych. Jeździ po Polsce, przesłuchuje świadków, werbuje dla sprawy swoją narzeczoną psycholożkę i znajomych. Nie istnieje dla niego tajemnica służbowa, nie obowiązuje ona też lekarzy i psychologów pojawiających się obficie na kartach książki i radośnie zdradzających wszystko, co wiedzą lub podejrzewają, zupełnie przypadkowym osobom. Wszystko, byle tylko uratować wrażliwego chłopaka.

Jest to tyleż urocze, co kuriozalne – Lasocki miał tylko wyjaśnić sprawę pobić. W tak zwanym realnym świecie zapewne nie wstałby nawet od biurka, a po tygodniu nie pamiętałby o istnieniu Kamila Rado. Nie ma żadnego przełożonego, który by nad tym panował, podobnie jak nikt nie panuje nad autorką, mnożącą nieprawdopodobne wypadki rodzinne rodem z brazylijskiej telenoweli, okraszone dziwacznymi detalami świata przedstawionego. Czy w Polsce są jeszcze budki telefoniczne, z których można dzwonić i intrygować? Czy na ulicy można nadal zobaczyć dużego fiata? Jakim cudem Kamil zaraża się tężcem, na który powinien być przecież zaszczepiony? Nawet jeżeli nie, w Polsce na tężec choruje kilkanaście osób rocznie, i są to głównie starsi rolnicy, a nie nastolatkowie przypalający się papierosami. A skoro już się do tężca przyczepiłam, dodam, że jest chorobą bardzo niebezpieczną, jeżeli już ktoś się nim zaraził, ma znakomitą szansę umrzeć. Tymczasem Kamil ze swoim tężcem spokojnie przechodzi przeszczep nerki (!) i nie wydaje się mieć z tej okazji większych problemów. Sam przeszczep także jest rutynowym niemalże zabiegiem, po którym Kamil natychmiast wraca do idealnego zdrowia.

Można powiedzieć, że czepiam się złośliwie szczegółów, a przecież chodzi o sprawę – o młodych ludzi, którzy boją się przyznać do homoseksualizmu, są bici na ulicach, wyśmiewani w szkołach, wyrzucani z domu przez konserwatywnych rodziców. Chodzi o ich prawo do miłości, do normalności. No taaak. Ale te wątki są u Jaworskiej prowadzone w sposób niezamierzenie śmieszny. Chłopcy non stop mają łzy w oczach, łzy na rzęsach i erekcję w spodniach. Przemawiają sztucznym językiem, co jest zresztą dla tej prozy symptomatyczne – w „Rado Boy” nikt ze sobą nie rozmawia, bohaterowie wygłaszają Zdania, koturnowe i napuszone, streszczające ich życie i inne kwestie, których autorka inaczej nie umie opowiedzieć.

Nie znajdziemy tu naturalnego Tośka czy Julii i Oliwii z debiutanckiej powieści Cieplak. Chłopakom Jaworskiej bliżej do postaci kreowanych przez Musierowicz. Pokasłujący krwią poeta Gierdoń (czy ta aliteracja tylko mi kojarzy się z „Biedroń”?) i Kamil wymieniają trzy spojrzenia, pięć zdań – i już wiedzą, że to miłość na całe życie, niczym Józef Pałys i Dorota Rumianek. Kryptogej Jakub, bijący zniewieściałych mężczyzn na ulicach, w rzeczywistości jest tkliwy, wrażliwy i tak bardzo chce oddać kochanemu w tajemnicy Kamilowi nerkę, że wszyscy jakby zapominają o tym, jak prawie zlikwidował jego i kilka innych osób (scena, w której próbuje się zabić, udaje się więc na tory, masturbuje się i dochodzi właśnie wtedy, kiedy za plecami słyszy gwizd pociągu, to małe arcydzieło grafomanii). Marnotrawni ojcowie rozumieją swoje błędy i nawiązują poprawne kontakty z synami, którzy im wybaczają. Złe kobiety spotyka kara. Wszystko kończy się wspaniale, tylko nie wiadomo, jaki z tego wniosek.

„Rado Boy” to książka idealnie dla nikogo. Jest źle skonstruowana, źle napisana (zdanie „zwymiotowała pod przerośniętym berberysem” na długo zostanie mi w pamięci), jak na powieść młodzieżową przerażająco dużo miejsca dostają przemądrzali, gadający bez końca dorośli. Autorka i wydawnictwo solidarnie polegli na poligonie słusznej sprawy, niech tam trochę poleżą i zastanowią się, czy cel uświęca środki.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).