Film o Polsce nakręcony w Rumunii
„Niefortunny numerek albo szalone porno”, reż. Radu Jude

10 minut czytania

/ Film

Film o Polsce nakręcony w Rumunii

Agnieszka Jakimiak

Radu Jude doskonale zdawał sobie sprawę, co wyniknie z umieszczenia pornograficznej miniaturki jeszcze przed napisami początkowymi. Jego film to prowokacja w najlepszym możliwym znaczeniu tego słowa

Jeszcze 3 minuty czytania

Nikt nie robi filmów o Polsce tak jak Radu Jude. Nie ma cienia wątpliwości, że gdyby w „Niefortunnym numerku albo szalonym porno” podmienić rumuńskie dialogi na polskie, większość widowni w kraju oglądałaby nowy film Judego jako bezwzględną i krytyczną produkcję o własnym podwórku. Każdy krajobraz zatłoczonego Bukaresztu, stojącego na przełęczy między patodeweloperką a klasyczną elegancją, między szyldozą a pragnieniem europejskości, znajduje swoje lustrzane odbicie w łódzkim rynku Zieleniaku upstrzonym fontanienką stojącą obok budy z kotletami schabowymi, w chińskim markecie w Opolu, w warszawskich przejściach pod Dworcem Centralnym, w krakowskich nadrukach na szmatach zakrywających remonty elewacji. Dziwnie się to ogląda – jest tak, jakby na ziemi funkcjonowały światy równoległe, bliźniacze rzeczywistości, w których ktoś jedynie dla żartu podmienił szczegóły. Zamiast rozmowy o celebrytach i szczepionkach w rumuńskiej aptece słychać dyskusję o celebrytach i transplantacjach, zamiast fordami focusami chodniki są zastawione jeepami i minivanami, zamiast „chuj ci w dupę” na ulicy słychać „wyliż mi rowa”. Wśród źle zaparkowanych aut i nisko latających wyzwisk krąży Emi (Katia Pascariu), nauczycielka historii, której amatorskie porno właśnie wyciekło do sieci.

Czy był to tylko niefortunny numerek czy szalone porno? Tytułowy dylemat szybko zostaje rozstrzygnięty: pierwsza scena filmu pokazuje raczej nakręconą z premedytacją frywolną pornografię niż nieszczęśliwą erotyczną błahostkę pozbawioną happy endu. Mąż Emi uwiecznia na kamerze pełny stosunek, z sobą i żoną w rolach głównych, i być może ich film nie jest do końca profesjonalny, ale jest zrobiony z dużą wprawą. Jedyne, co zakłóca akt seksualny, to ktoś wołający bohaterkę zza drzwi (babcia? mama? opiekunka?), więc można założyć, że to raczej nagranie do domowego archiwum niż dla szerokiej publiczności. Jednak, razem z kilkudziesięcioma osobami w kinie, oglądam to chałupnicze porno od początku do końca i chociaż cieszy mnie jego zwyczajność i bezpretensjonalność, to trochę krępuję się towarzystwem obcych osób w obserwowaniu prywatnego performansu.

Radu Jude doskonale zdawał sobie sprawę, jaki efekt wyniknie z umieszczenia pornograficznej miniaturki jeszcze przed napisami początkowymi: jego film to prowokacja w najlepszym możliwym znaczeniu tego słowa. Na samym starcie niewinność i nieświadomość widza wędrują na ławkę rezerwowych, już w piątej minucie filmu każdy z nas może zająć stanowisko w kluczowej dla filmu sprawie. Czy nauczycielka, której porno krąży po sieci, powinna być nauczycielką? Kto ma o tym decydować? Jakie są ramy etyki i moralności? Kto je ustala? Kto może je przekraczać? To niezwykle sprytny zabieg: zanim „Niefortunny numerek” zacznie się na dobre, zanim poznamy cały kontekst incydentu, jesteśmy skłonni do ferowania opinii. Swoje zobaczyliśmy, a polska (i rumuńska najwyraźniej też) tradycja mówi, że skoro się nie znamy, to musimy się wypowiedzieć. Jude mówił w wywiadach, że temat filmu wybrał jego, a nie na odwrót – zawsze, kiedy opowiadał znajomym o pomyśle z sekstaśmą nauczycielki, wybuchały gorące dyskusje, w których uczestnicy od razu zajmowali skrajne stanowiska. Nie można było nie wykorzystać takiej szansy – w rozmowie o seksie ogniskują się wszystkie społeczne fobie i zabobony, nikt nie pozostaje obojętny, a granica między intymnym a publicznym obraca się w popiół.

Sekstaśma otwiera film i w tym miejscu mogłaby zacząć się konwencjonalna fabuła, ale nie na tym polega zabawa kinem, którą uprawia Radu Jude. Może „Niefortunny numerek” to najlepszy film o Polsce, jaki powstał od co najmniej dekady, ale wciąż nie jest to polski film. Jude ma o wiele więcej reżyserskiej odwagi i dezynwoltury niż autorzy dużych polskich produkcji, nie jest mu po drodze z linearną opowieścią i gwiżdże na narracyjne schematy. Jego najnowszy film, zwycięzca Złotego Niedźwiedzia na Berlinale, to przewrotny tryptyk, którego segmenty wzajemnie się oświetlają i kwestionują. Jednocześnie „Numerek” daje prztyczka w nos tej części widowni, która twierdzi, że formalne wyrafinowanie nie może iść w parze z grubiańską groteską i ostrym poczuciem humoru. Film Judego ma za patronów Waltera Benjamina i Jeana-Luca Godarda, ale dowcipy pisali mu raczej twórcy „Family Guya”.


„Niefortunny numerek albo szalone porno”, reż. Radu Jude

Pierwsza część – „Ulica jednokierunkowa” – to współczesna i przewrotna impresja na temat flagowego dzieła Waltera Benjamina. Berliński filozof opisywał ulice, witryny, sklepy i dziwa metropolii z początku XX wieku, Radu Jude podszywa się pod cinéma-vérité, wędrując ulicami Bukaresztu z początku XXI wieku. Kamera podąża za Emi, która idzie do mieszkania dyrektorki i prosi o pomoc w sprawie grożącego jej zawieszenia w obowiązkach nauczycielskich, krąży po salonie gier, gdzie jest ciszej niż na ulicy, żeby odebrać telefon od męża, trafia do apteki i próbuje przekonać farmaceutkę, żeby sprzedała jej xanax bez recepty. Jej podróż i sprawunki stopniowo przesuwają się na drugi plan. Pierwsze skrzypce gra miasto, głośne, brutalne i ostentacyjne, tonące w smogu i remontach, obwieszone reklamami, które szczują cycem. Mieszkańcy stolicy dobrze wpisują się w klimat betonowej dżungli – są chamscy i egoistyczni, a kiedy tylko otwierają usta, wylewa się z nich stos seksualnie nacechowanych przekleństw i obelg. „Wezwę policję” – krzyczy Emi do kierowcy, który zaparkował na środku chodnika. „Ciekawe, kogo wezwiesz, jak będę ci matkę posuwał” – odpowiada mężczyzna. Nie jesteśmy wśród przedstawicieli troskliwego społeczeństwa w opiekuńczym państwie – to tor wyścigowy, z którego wypadną najsłabsi, a zwycięzcy wyjdą cało dzięki bezczelności, bucowatym odzywkom i „będziesz pan wisiał” rzuconym zaraz po „szczęść boże”.

Druga część to słownik pojęć, inspirowany „Atlasem Mnemosyne” Aby’ego Warburga. Niemiecki historyk sztuki w latach dwudziestych ubiegłego wieku stworzył atlas motywów i symboli obecnych w sztuce i kosmologii i otworzył furtkę dla ikonologii i nowatorskich teorii reprezentacji. Sto lat później Radu Jude ma do dyspozycji brutalny nadmiar wizualności i wie, że wobec natłoku obrazów pozostajemy bezsilne. Znaczenia wylewają się na ulicę, seks staje się nie tyle towarem, ile zaprojektowaną dźwignią handlu, która usprawiedliwia każde uprzedmiotowienie, zmasowane obrazy okrucieństwa znieczulają na realną przemoc zadawaną umierającej planecie i jej mieszkańcom. Słowem: żyjemy w piekle wypełnionym plastikowym badziewiem i świętoszkowatością, która przykrywa obojętność. Atlas stworzony przez Judego składa się z filmików z YouTube’a, wycinków z kronik filmowych, cytatów z filozofów i poetów, z aforyzmów, fragmentów dialogów, zestawionych z tak zwanymi złymi obrazami – „łachmanami albo skrawkami, AVI albo JPEG”, jak pisała artystka Hito Steyerl. To kolaż o Rumunii, jej przaśnych fascynacjach i historycznych uwikłaniach, o paradoksach jej kultury wizualnej i społecznych sprzecznościach. Jude podkreśla w wywiadach, że w myśleniu o polityczności sztuki najbliżej mu do Brechta – dlatego jego film ma (czasami zbyt wyraźne) dydaktyczne zacięcie, ale jednocześnie wysoko postawioną polityczną stawkę. Jude nie wiąże też wiele nadziei ze skrajnie szowinistycznym społeczeństwem, zniszczonym przez dyktaturę i dobitym przez najbardziej brutalną wersję kapitalizmu.

„Niefortunny numerek albo szalone porno”, reż. Radu Jude „Niefortunny numerek albo szalone porno”, reż. Radu Jude. Rumunia, Chorwacja, Czechy 2021, w kinach od 24 września 2021Tu tkwi i największa siła, i największa słabość „Niefortunnego numerku”. Trzecia część – groteskowy sąd przeprowadzony przez rodziców nad Emi – nie jest zniuansowanym portretem społeczności szarganej klasowymi konfliktami, naznaczonej widmem wojny kulturowej i internalizującej rasizm. Finałowy akt filmu jest poprowadzony grubą kreską: na pandemicznej wywiadówce zasiadają ksiądz w masce z napisem „I can’t breathe”, stary człowiek w wojskowym mundurze, państwowy urzędnik, hippiska i dewotka. Wszystko jest tu trochę przesadzone, stereotypowe, rubaszne i lekko obleśne. To język charakterystyczny dla farsy, która nie przepada za półśrodkami i wyrafinowaniem, ale lubuje się w uproszczeniach i typizacjach. Słyszałam opinie, że przez to wychodzi trochę „dziadersko” – i trudno mi się z tym kłócić. Mam jednak niezbywalne przeczucie, że ta wada jest w przypadku filmu Judego również zaletą: jego bezwzględne ostrze krytyczne może nie wikła się w niuanse, ale skutecznie przecina to, co jest widoczne na powierzchni. Jude w umiejętny sposób flirtuje z niesmakiem i złym gustem, bo jego celem nie jest wnikanie w lewicowe dylematy, ale atak na to, co widać na plakacie i co krzyczy z ekranu. Przy okazji rehabilituje tytułowe porno, zadając pytanie: Czy w obscenicznym społeczeństwie pornografia nie jest przypadkiem jedną ze szlachetniejszych form wyrazu? Pornografia nie ukrywa swoich intencji i ma jasno określone granice, jest przeznaczona dla bardzo określonej grupy odbiorczyń i odbiorców, nie kryptonimuje zawartych w niej treści, nie udaje czegoś, czym nie jest.

„Niefortunny numerek albo szalone porno” to przewrotny i śmieszny do bólu traktat o normalizowaniu przemocy. Radu Jude w swoim gorączkowym, pełnym wizualnego nadmiaru filmie, opowiedzianym za pomocą „nędznych obrazów”, czasem trafia w samo sedno. Kino służy mu do powiedzenia, że społeczeństwo jest bardzo niemiłe i mocno spotworniałe. Bywa, że trzeba zdać sobie z tego sprawę, żeby móc ruszyć przed siebie.