Minęło może dziesięć minut od rozpoczęcia „Czterech córek”, a już przez moją głowę przeszła myśl: Nie ma drugiego takiego filmu. Kwadrans przed końcem pojawiła się jeszcze inna: Jest tak wiele takich rodzin. Gdyby tylko chciały przejrzeć się w filmie Kaouther Ben Hani.
To historia rodzinna. Olfa Hamrouni jest matką czterech córek. Chociaż wszystkie żyją, to dwie z nich straciła, zapewne na zawsze. W 2015 roku Ghofrane i Rahma z dnia na dzień opuściły rodzinny dom, ucięły kontakt z bliskimi i zerwały więzi z dotychczasowym życiem. Miały wtedy 15 i 16 lat. Dwie młodsze – Eya i Tayssir – zostały z matką w Tunezji. Ben Hania wkracza ze swoim filmem w pustkę powstałą po zniknięciu starszych sióstr. W „Czterech córkach” ich miejsce zajmują aktorki: Ichraq Matar i Nour Karoui, które pomagają odegrać sceny kluczowe dla opowieści o rozpadzie rodziny Hamrouni. W trudniejszych i najbardziej bolesnych scenach Olfę zastępuje profesjonalna aktorka, Hend Sabri.
Kaouther Ben Hania w „Czterech córkach” korzysta z formuły, która ma swoje znakomite poprzedniczki i poprzedników. Robi dokument, ale grają w nim aktorki profesjonalne i nieprofesjonalne – uczestniczki wydarzeń. Żeby zrozumieć, co się stało, reżyserka inscenizuje poszczególne sytuacje, pozwala bohaterkom komentować je i kwestionować przebieg scen balansuje między dokumentalną relacją a fabułą. W jej filmowym stylu słychać echa filmów Chloe Zhao, w których mieszkanki rezerwatu i jeźdźcy rodeo odgrywali własne fabularyzowane historie. Widać fascynację kinem Godarda i jego próbami dekonstrukcji zmediatyzowanych politycznych narracji. „Cztery córki” przeglądają się też w innym szalonym i radykalnym eksperymencie filmowym, czyli w „Próbie generalnej” Nathana Fieldera – serialu produkcji HBO, w którym Fielder zatrudniał aktorów i aktorki do imitowania prawdziwych osób i umożliwiał chętnym „przepróbowanie” trudnych wyznań i życiowych sytuacji w filmowym studiu. Kamera służyła tam jako szklana kula, w której można dostrzec odłamki przyszłości.
Bohaterki „Czterech córek” patrzą przede wszystkim w niedaleką przeszłość, w której kryje się tajemnica zerwania rodzinnego przymierza. Minęło kilka lat od odejścia Ghofrane i Rahmy. Olfa, Eya i Tayssir budują swoje narracje ze wspomnień, z powidoków emocji, które targały nimi w momencie zniknięcia sióstr, ale także z wniosków osiągniętych dzięki terapiom, na których przepracowywały traumę. Historia sióstr była w Tunezji głośna – Olfa, w przeciwieństwie do tysięcy matek, których córki spotkał podobny los, poszła ze sprawą do mediów i publicznie oskarżała władze o bezczynność i ignorancję. Winiła (słusznie) politykę i funkcjonariuszy publicznych. Kaouther Ben Hania wybiera inną soczewkę do opowiedzenia historii Olfy: przygląda się nie tylko politycznemu kontekstowi i temu, jak doszło do zniknięcia jej córek, ale też szuka momentu, w którym tak naprawdę się to stało. Dla Olfy jest oczywiste, że straciła Ghofrane i Rahmę, kiedy obie wyjechały do Libii i dołączyły do Państwa Islamskiego. Dla Ben Hani ta decyzja jest konsekwencją serii wydarzeń, wpisanych nie tylko w wielką politykę i Arabską Wiosnę, lecz także rozgrywających się w mikrohistorii rodzinnej.
To historia o matce pełnej sprzeczności i paradoksów. Olfa chodzi w spodniach, ale cieszyła się, kiedy jej córki przywdziały hidżaby i ukrywały swoje ciała pod metrami czarnego materiału. W noc poślubną pogoniła swojego męża i rozwaliła mu nos, kiedy próbował się do niej zbliżyć, ale twierdzi, że ciało kobiety jest wyłączną własnością jej małżonka. Najbardziej boi się, że ktoś naruszy granice jej córek, ale nie zwracała uwagi, kiedy robił to jej kochanek.
To historia o przemocy w rodzinie. W „Czterech córkach” ideologiczna manipulacja stosowana przez członków ISIS, która doprowadziła do tego, że tysiące młodych ludzi dołączyło do organizacji terrorystycznej, schodzi na dalszy plan. Na pierwszy wybija się powód, dla którego dwie siostry muszą uciekać z domu i uwolnić się od rodzinnych więzi. Olfa biła swoje dzieci, zdarzało się, że gumowym wężem, bywało, że do nieprzytomności. Reagowała fizyczną przemocą na każdą pogłoskę o ich domniemanej niemoralności, na wieść o tym, że noszą gotycki makijaż, na informację, że spotykają się z chłopakami. Ben Hania sugeruje, że Olfa straciła swoje córki o wiele wcześniej, niż się jej wydaje – w pewnym sensie odeszły na zawsze, kiedy po raz pierwszy podniosła na nie rękę.
Na ekranie widać, że między aktorkami grającymi starsze siostry a Eyą i Tayssir zawiązuje się coś na kształt bliskości i porozumienia. Kamera Farouka Laâridha pokazuje je, gdy razem śpiewają piosenki, robią wspólne rozgrzewki wokalne do scen, ale też kiedy wylegują się na łóżku i wspominają swój pierwszy okres. Czasem Eya i Tayssir powiedzą coś, co wzbudza gwałtowną reakcję w stojącej obok Olfie; w ułamku sekundy matka jest gotowa do nich podbiec i zamknąć im usta. W tych momentach coś w „Czterech córkach” gwałtownie się zmienia. Nagle widać, że to nie my – anonimowe widzki – jesteśmy prawdziwymi adresatkami filmu. W rzeczywistości córki Olfy opowiadają tę historię własnej matce, która być może w filmie wreszcie wysłucha je do końca. Eya i Tayssir wiedzą, że gdy tylko zgasną światła na planie filmowym, Olfa prędzej rzuci się na nie z pięściami, niż pozwoli im otwarcie mówić o dojrzewaniu, seksualności i władzy nad własnym ciałem.
„Cztery córki”, reż. Kaouther Ben Hania. Tunezja, Francja 2023, w kinach od marca 2024W trakcie filmu zmienia się też rola przypisana Hend Sabri, odgrywającej Olfę. Najpierw miała brać udział w sekwencjach, które Olfie przysporzyłyby zbyt wiele cierpienia, ale szybko ta zasada zostaje złamana. Kiedy Sabri próbuje improwizować w tragikomicznej scenie nocy poślubnej, Olfa jej przerywa i zaczyna ją reżyserować. Kiedy w innej scenie Olfa wybucha z wyrzutem na córki, Sabri ją powstrzymuje i gani. Aktorka staje się rozjemczynią w sporach, obrończynią sióstr, a także ich tłumaczką. „Mówią, co je boli, a ty tego nie słyszysz” – przerywa Olfie, kiedy ta po raz kolejny oskarża córki o jakąś głupotę. Pozwala matce zobaczyć na własne oczy ogrom spowodowanego przez nią cierpienia, łańcuchy nieporozumień, jej zaślepienie, upór, a w końcu – jej przemoc.
„Cztery córki” nie pławią się w traumie, ale pracują na jej przezwyciężenie. Film Ben Hani nie zatrzymuje się na reprodukowaniu scen przemocy. Wprost przeciwnie, szuka ścieżek, które pozwalają na zerwanie z toksycznym matriarchalnym i patriarchalnym wzorcem. Reżyserka i jej bohaterki bezustannie rozładowują napięcie, dają upust łzom i wybuchają śmiechem w najmniej oczekiwanych momentach. W tym niezwykłym filmie manifestuje się jeszcze coś: niezachwiane przekonanie, że kino może uzupełnić czyjś brak, stworzyć relację, która wypełni pustkę po cudzej nieobecności, powołać obraz, który pomoże poradzić sobie ze stratą. Nie ma drugiego takiego filmu, choć takich rodzin jest tak wiele.