Justine (Garance Mallier) właśnie dostała się do szkoły weterynaryjnej. Jest młoda i nieśmiała, liczy na to, że starsza siostra Alexia (Ella Rumpf) pomoże jej zaaklimatyzować się na kampusie i bezproblemowo przejść przez inaugurację. Do tej pory zawsze mieszkała z rodzicami, nigdy nie była tak daleko sama, nigdy nie dzieliła mieszkania z chłopakiem, nigdy nie uprawiała seksu, nigdy nie jadła mięsa. Wygląda też na to, że nie spodziewała się, że na początku pierwszego roku zamiast ciężkiej pracy umysłowej i stopniowego zawierania znajomości spotka ją wojskowa fala.
Alexia nie jest największym wsparciem dla młodszej siostry; uczy ją głównie, żeby zaciskała zęby i nie okazywała słabości, bo wykluczenie ze studenckiej wspólnoty jest znacznie gorsze niż znoszenie upokorzeń. Z jakiegoś powodu ma ona na studiach autorytet i cieszy się powszechnym szacunkiem, chociaż nie widać, żeby była szczególnie oddana nauce. To siostra inna od tej, którą znała Justine – zahartowana, pewna siebie, bezczelna i silna. Nowa Alexia, której Justine niemal nie poznaje, własnymi rękoma wpycha do ust siostry surową króliczą nerkę. Rodzinna wegetariańska tradycja zostaje przerwana – za rogiem czyha już nowy zwyczaj, który może ją z powodzeniem zastąpić.
„Mięso” opowiada o inicjacji – seksualnej i społecznej, kobiecej i męskiej – i o stawianiu zdecydowanego oporu wobec przyjętych norm zachowania. Jeśli to film o siostrzeństwie, to o innym, niż zwykliśmy je rozumieć, jeśli to opowieść o seksualności, to w tak nieujarzmionej i wywrotowej formie jeszcze jej nie oglądaliśmy. Trudno pisać o filmie Julii Ducournau bez zdradzania kolejnych zwrotów akcji i fabularnych korytarzy, ale przede wszystkim trudno o nim mówić, bo słowa nie zastępują wizualnej przyjemności obcowania z wysmakowanym estetycznie i wyrafinowanym etycznie filmem.
Pod wieloma względami „Mięso” okazuje się inicjacyjną przygodą również dla widzów – mogłoby się wydawać, że akurat konsumpcyjne metafory dojrzewania na kinowym ekranie trącą myszką, ale francuska reżyserka potrafi tchnąć w nie nowe życie i skierować na nieoczywiste tory. Można dostrzec w filmie opowieść o inicjacji także na kolejnym poziomie. To pierwszy pełnometrażowy film 33-letniej Julii Ducournau i pierwszy film, w którym 19-letnia Garance Mallier gra dużą rolę. Nieprzypadkowo tematem jest inauguracja roku akademickiego, w trakcie której studenci są sprawdzani pod względem społecznej wytrzymałości i zawodowych predyspozycji. Brutalne rozgrywki między studentami starszych lat a pierwszakami oraz szybki kurs szkolnej hierarchii stają się w kontekście debiutu Ducournau autoironicznym komentarzem.
Od pierwszego filmu powinno wymagać się przecież warsztatu i dyscypliny (nie wspominając już o tym, że zazwyczaj horrory reżyserują mężczyźni), a „Mięso” pod względem fabularnym i wizualnym jest opowieścią o ucieczce od musztry, o niepodleganiu społecznym normom i przekornej emancypacji, a przede wszystkim o tym, czego w kinie nie wolno. Szybko okazuje się zresztą, że zjadanie mięsa w najróżniejszej formie nie jest najbardziej wstrząsającym elementem filmu – znacznie trudniej przejść obojętnie wobec tego, jak reżyserka pokazuje proces tresowania kobiecego ciała.
„Mięso”, reż. Julia Ducournau.
Francja, Belgia 2016, w kinach od 22 września 2017Paradoksalnie, Julia Ducournau pozwala sobie na prawdziwe wizualne szaleństwo nie wtedy, kiedy na warsztat bierze krwawe uczty, ale w momentach, w których pokazuje, jak obrzydliwa i bolesna jest depilacja albo jak wygląda swędzące ciało z alergiczną wysypką. Jeśli „Mięso” to body horror, to największy horror kryje się w tych obrazach ciała, które są nam najbliższe, ale zazwyczaj wolimy nie patrzeć na nie z bliska. Ducournau zrobiła film także o tym, że kobiecość bywa agresywna i odpychająca, a kino stanowi wymarzony dom dla nieoswojonych obrazów. Nie znaczy to, że „Mięso” jest celowo „źle” zrobione albo lubuje się w paskudztwach – wprost przeciwnie, w filmie Ducournau nawet to, co na początku mogłoby zostać uznane za wstrętne, po chwili wygląda aż za dobrze.
Chociaż wieść gminna głosi, że na pokazie w Göteborgu kino opuściło 30 osób, a dwie zemdlały, to „Mięso” jest dalekie od epatowania obrzydliwościami. Wydaje się, że zamiast strategii szoku, Ducournau zastosowała taktykę oswajania: jeśli nie odrzucimy jej opowieści w ciągu pół godziny, to szybko zaczniemy czerpać z niej wielką przyjemność, kibicować jej i składać na nowo. Ze względu na tę potrzebę ponownego strukturyzowania filmowej materii „Mięsa” w percepcji widza uważam film Julii Ducournau także za jedną z najlepiej opowiedzianych historii o przepracowywaniu traumy.
Powołując się na Lacanowską definicję, traumę można określić jako ten moment, w którym historia, którą podmiot opowiada sam sobie, przestaje mieć sens. Gwałtowne i bolesne wdarcie się w ramy podmiotu i zniszczenie jego narracji na własny temat sprawia, że podmiot – jak ujmuje to Renata Salecl – postrzega siebie jako „stertę kości obleczoną mięsem”. Właśnie to mogłoby się przytrafić bohaterce „Mięsa”, gdyby w wyniku traumy straciła odwagę w tworzeniu nowej historii o sobie – opowieści, która jest wbrew społecznym zakazom i nakazom, na przekór rodzinie i tradycji, i którą Justine zaczyna snuć w imię prawa do tworzenia i zachowania indywidualnej tożsamości.