Mosze Waks, polski książę
„Książę i dybuk”

12 minut czytania

/ Film

Mosze Waks, polski książę

Rozmowa z Elwirą Niewierą i Piotrem Rosołowskim

Michał Waszyński – gwiazda przedwojennego kina, gej, Żyd, który zrobił swój najważniejszy film w jidysz – łączy bardzo wiele wątków, które są częścią naszej kultury, choć pozornie zdają się od niej odległe

Jeszcze 3 minuty czytania

ALDONA KOPKIEWICZ: Czy moglibyście przedstawić bohatera waszego dokumentu?
ELWIRA NIEWIERA: Michał Waszyński urodził się w biednej żydowskiej rodzinie w Kowlu, a zmarł w Madrycie jako książę Michael Waszyński, arystokrata. W swoim życiu wykreował wiele tożsamości, bo nie mógł być naprawdę sobą. Dźwiganie swojej własnej historii było ponad jego siły. Maski pozwalały mu łatwiej funkcjonować, jednak pod koniec życia to wszystko, co ukrywał, powracało do niego i nie dawało mu spokoju. Przeszłość, nawet głęboko pogrzebana gdzieś w człowieku, zostaje. Wspomnienia nie znikają, tylko zostają zepchnięte do podświadomości.

PIOTR ROSOŁOWSKI: Jako filmowców zafascynowało nas to, że ów proces zmian tożsamości połączył się z jego podejściem do sztuki filmowej, do filmu, który polega też na tym, że ktoś się wciela w jakąś rolę albo ktoś staje się kimś innym. Obejrzeliśmy wszystkie filmy, które zrobił przed wojną, i bardzo często wykorzystuje się tam taki zabieg, że książę zamienia się w kierowcę albo kierowca w księcia, albo ktoś traci pamięć, ktoś zaczyna coś od nowa. To go naprawdę fascynowało i to samo także zrobił ze swoim życiem. Zmieniał je kilka razy i robił to bardzo konsekwentnie, starał się całkowicie odciąć od przeszłości. A przecież film „Dybuk”, najbardziej osobisty film, który nakręcił i który wprost czerpie z kultury żydowskiej, w której się wychował, pozostał jego obsesją.

Skąd to przeświadczenie, że to właśnie ta odcięta żydowska przeszłość do niego wracała?
EN: Zrobiliśmy film o człowieku, który zmarł pięćdziesiąt lat temu, a wiele faktów dotyczących swojego życia trzymał w tajemnicy. Naturalnie prawda i przypuszczenia się przenikają. Część tej prawdy, którą próbowaliśmy zrozumieć, pochodzi z dzienników Waszyńskiego. I nie powracała do niego tylko przeszłość żydowska, ale i miłość z młodości, bo to o niej właśnie pisze w listach. Głos kogoś, kogo kochał, kogo ciągle słyszał, nie dawał mu spokoju. To były te ślady, które pomogły nam go zrozumieć.

ElwiraElwira Niewiera i Piotr RosołowskiPR: Waszyński wychował się w małej żydowskiej społeczności i mamy wiele przesłanek, by sądzić, że musiał skonfrontować się z faktem, że nie pasuje do tego środowiska. Odkrycie w sobie homoseksualizmu nie pasowało do tej konserwatywnej wspólnoty. Ale problem polega na tym, że nawet po jej opuszczeniu zawsze miał ze sobą bagaż, który go gdzieś blokował. Nie pasował do większości ówczesnych środowisk i dlatego wytworzył sobie taki mechanizm, by zawsze być gdzieś na szczycie, błyszczeć, bo takim ludziom można więcej wybaczyć. Mają trochę większe przyzwolenie, by być takimi, jakimi są. Oczywiście jednak w przypadku tak złożonej postaci, która na dodatek tak dawno temu zmarła, trudno powiedzieć, kim naprawdę był.

EN: Spotkaliśmy kilka osób, które go znało. Na przykład jego kierowca opowiadał nam, że jeździł w nocy po Rzymie, szukając kopii „Dybuka”, nie tylko dlatego, że chciał zobaczyć ten świat, który już zniknął z powierzchni ziemi, ale dlatego, że „Dybuk” opowiada o niespełnionej miłości, o miłości, dla której nie było miejsca, a jego miłość do chłopaka, w którym się zakochał w sztetlu, była rzeczywiście taką historią.

Elwira Niewiera i Piotr Rosołowski

Niewiera pracowała jako researcherka przy wielu filmach dokumentalnych. Rosołowski z wykształcenia jest operatorem filmowym. Ich pierwszy wspólny film, „Efekt domina”, nagradzany był na wielu festiwalach filmowych. Dokument „Książę i dybuk”, pokazywany premierowo na festiwalu filmowym w Wenecji, wyjechał z niego z nagrodą dla  najlepszego dokumentu o kinie.

Jak w takim razie wyglądała praca dokumentalna? Wygląda na to, że wasze poszukiwania były żmudne i trudne, skoro pozostało tak niewielu świadków i dokumentów.
EN: To było naprawdę ogromne wyzwanie. Waszyński wiele energii włożył w to, by zatrzeć wszelkie ślady po sobie. Odgrzebywanie tego było strasznie mozolne. Przez pierwszy rok nie byliśmy pewni, czy zrobienie o nim filmu jest w ogóle możliwe. Przedzieranie się przez te ścieżki trwało długo, przeglądaliśmy mnóstwo tyłówek jego filmów i większość wymienionych na nich ludzi albo zmarła, albo ma demencję, albo mówi, że owszem, piła z Waszyńskim kawę codziennie, ale nie potrafi o nim nic istotnego powiedzieć. Dopiero spotkanie jego przybranej rodziny we Włoszech okazało się przełomowe. Dzięki nim znaleźliśmy kontakty do różnych ludzi. Poza tym droga Waszyńskiego wiodła przez Ukrainę, Polskę, Rosję, Włochy, Hiszpanię, jego prawdziwa rodzina mieszka dziś w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych. Prowadziliśmy poszukiwania w każdym z tych krajów i trwały one do końca montażu. Zwykle jest czas na dokumentację, czas na zdjęcia, na montaż – tu wszystkie etapy się przenikały, pracowaliśmy równolegle. Opowiadana przez nas historia łączy zdjęcia współczesne z dużą ilością materiałów archiwalnych, bo dzieje się zarówno kiedyś, jak i teraz. W kwestii materiałów archiwalnych sprawa jest dziś ułatwiona, bo prawie każda duża instytucja ma swój kanał na YouTube, więc siedząc w montażowni, na bieżąco szukaliśmy ujęć. Z tych wszystkich elementów powstał film, który w strukturze przypomina mozaikę.


PR: W jego życiu było dużo luk i wpłynęło to na formułę tego filmu. Wiele rzeczy pozostało niedopowiedzianych, niektóre nie do końca się ze sobą zgadzają. Chcieliśmy, by widz poczuł, że sam także musi odbyć własną drogę przez pełen luk życiorys Waszyńskiego.

Czy ktoś ze świadków odmówił? A może był ktoś, kto mógł zdradzić tajemnice Waszyńskiego, ale nie dało się do niego dotrzeć?
PR: Na pewno dużo mógłby o nim powiedzieć jego partner w dziedzinie produkcji filmowej Samuel Bronston, bo miał wiele wspólnego z Waszyńskim. Też urodził się na rubieżach carskiej Rosji w Besarabii, jako Szlomo Bronstein. Wyjechał na studia do Paryża i zaczął w Stanach Zjednoczonych działać jako producent. Zmienił także wówczas nazwisko. Spotkał się z Waszyńskim w Rzymie po wojnie i nic dziwnego, że świetnie się rozumieli. Świadkowie opowiadali nam, że obydwaj często rozmawiali ze sobą po rosyjsku. Jestem pewien, że on wiedział o nim bardzo dużo. W naszym filmie jego syn, William Bronston, mówi, że Waszyński był takim trochę alter ego jego ojca. Oczywiście Bronston aż tak bardzo nie ukrywał swojej przeszłości, Waszyński zmienił swoją tożsamość bardziej spektakularnie. Bronston zmarł w latach 80. Wtedy też żyli jeszcze niektórzy aktorzy z „Dybuka”. Gdybyśmy mogli zrobić ten film wtedy, wyglądałby zupełnie inaczej.

EN: Długo mieliśmy przeświadczenie, że jesteśmy za późno, i trudno było nam się z tego poczucia wyzwolić. Waszyński miał także dwóch bliskich przyjaciół, był to Giorgio Dickmann z rodziny Dickmannów, która była jego przybraną rodziną we Włoszech oraz John Drake Moore, także gej, scenograf dużych hollywoodzkich produkcji, od którego mamy zresztą fragmenty dzienników. To on był taką osobą, przed którą w którymś momencie pod koniec swojego życia Waszyński musiał się otworzyć. Obaj już jednak nie żyją. Pamiętam też ciekawą rozmowę z Normą Barzman. W biografii Waszyńskiego wypowiada się o nim dość krytycznie, ale nam powiedziała, że ma już 94 lata i postanowiła nie mówić już nic złego o żadnej osobie z przeszłości. Uszanowaliśmy oczywiście jej postawę. Było też sporo takich rozmów, które nie weszły do filmu, ponieważ potwierdzały jedynie, że z czasem nie chce się pamiętać tego, co się nie podobało, chcemy pamiętać rzeczy pozytywne.

„Książę i dybuk”


PR: Obraz człowieka po tylu latach bardzo się zaciera, zostają po nim już tylko niewyraźne plamy. Na samym początku pracy, podczas wywiadów z kamerą, zdarzały nam się chwile kryzysu. Sądziliśmy, że może jednak powinniśmy zrobić film o tym, jak już nie da się zrobić o tym człowieku filmu. Mieliśmy na przykład wiele spotkań we Włoszech z osobami, które, zdawało się, powinny były go znać, powinny były coś wiedzieć, ale poza tymi kilkoma zdaniami, które zawsze padały, że był bardzo elegancki, robił piorunujące wrażenie i że, jak to powiedział syn Bronstona, miał booming voice, bardzo niski głos, nie pojawiały się żadne inne wspomnienia. Takie spotkania były frustrujące, czuliśmy, że stoimy w miejscu.

To ile ostatecznie pracowaliście nad tym filmem?
EN: W sumie trzy lata, co nie jest aż takim złym wynikiem jak na tego typu projekt. Ważne okazało się dla nas wtedy to, co powiedziała nam kiedyś Jola Dylewska – że nawet jeśli robimy film o kimś, kto już dawno zmarł, to dla niego może to nie być obojętne, jaki robimy o nim film. I kiedy wszyscy opowiadali nam tylko, jaki to Waszyński był świetny, miałam poczucie, że Waszyński tak naprawdę nie chce, byśmy robili film, w którym opowiadamy o wszystkich jego tajemnicach. Ale w którymś momencie nastąpił przełom, zaczęły pojawiać się różne nowe wątki i zupełnie inne opowieści. Wtedy poczułam, że on się jednak przed nami otworzył. Zaczęliśmy docierać głębiej, znajdywać rzeczy, które pozwoliły naprawdę odkrywać jego osobowość.

A dlaczego był on dla was ważną postacią? Dlaczego wybraliście go na bohatera swojego filmu?
PR: Wydaje mi się, że postać Waszyńskiego jest dla polskiej kultury wyjątkowa. Gwiazda przedwojennego kina, gej, Żyd, który zrobił swój najważniejszy film w jidysz. Łączy bardzo wiele wątków, które są wyjątkowe i które są częścią naszej kultury, choć nie kojarzy nam się ona właśnie z nimi. Jest postacią nieoczywistą, w polskiej kulturze natomiast nie ma ich znów tak wiele, a nawet jeśli są, często sprowadza je się do oczywistej roli. Waszyńskiego nie można sprowadzić do oczywistej roli, bo miał tyle różnych wcieleń i unikalną, niejednoznaczną historię. A jednak, mimo że żył w tylu krajach i kulturach, był bardzo z kulturą polską związany. Myśmy się nawet dowiedzieli, że on jako nastolatek w czasie rewolucji październikowej w Rosji był aktywny w teatrze awangardowym w Kijowie, co wypłynęło już na końcu we wspomnieniach jednego rosyjskiego reżysera Grigorija Kozincewa, którego Waszyński spotkał po latach na festiwalu w San Sebastian. Ale mówię to tylko, by podkreślić, że tak niebanalna osoba jest ciągle nieodkryta, ciągle nieznana dla wielu ludzi w Polsce. Ponadto Waszyński to dla nas autentyczne alter ego Leonarda Zeliga z filmu Woody Allena. Mamy zatem nadzieję że wyjątkowa postać Michała Waszyńskiego, człowieka kameleona z małego miasteczka na Wołyniu, stanie się inspiracją dla wielu innych twórców.


EN
: Mnie zafascynowało to, że Waszyński był tak naprawdę tragiczną postacią. To był człowiek, który wyrzekł się samego siebie, bo zbyt trudne okazało się dla niego dźwiganie swojej własnej historii. Waszyński intuicyjnie wiedział, że zdoła przeżyć pod warunkiem, że maksymalnie rozwinie swój talent do metamorfozy. Wymyślił siebie na nowo i zrobił to w tak genialny sposób, że cała włoska artystokracja w to uwierzyła. Dotarliśmy do organizacji, która nadaje tytuły arystokratyczne rodom, które potrafią 200 lat do tyłu udowodnić swoje arystokratyczne pochodzenie. I Waszyńskiemu to się udało. Ktoś o nim także powiedział, jak niesamowite było to, że gdy on się pojawiał w gronie nowych ludzi, miało się wrażenie, że zna ich od dzieciństwa. Czyli tak, jak powiedział Piotr – niesamowity Zelig.

Był aktorem życia, ale nie z czystego kaprysu, lecz jednak z historycznej konieczności.
EN: Tak, grał, żeby przeżyć. Choć z drugiej strony po wojnie nie musiał już tego robić. Wielu Żydów po wojnie mówiło szczerze, kim są. A on wręcz przeciwnie, poszedł dalej, właśnie wtedy zaczął wymyślać swoje książęce pochodzenie.

Cykl tekstów współfinansowany przez:

PISF


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.