Marcin Baran, „Niemal całkowita utrata płynności”

Aldona Kopkiewicz

Banalna porada: lepiej pisać o tym, co się czuje, nawet jeśli trąci to oldskulem. Pomijając kwestie uczciwości, oldskul co jakiś czas wraca do łask, i zawsze znajdą się jacyś zaprzysięgli fani

Jeszcze 1 minuta czytania

Chciałoby się napisać, że Marcin Baran powraca w wielkim stylu albo przynajmniej we własnym, ale niestety, tak dobrze nie ma. Tytuł „Niemal całkowita utrata płynności” okazał się niezbyt pomyślną zapowiedzią, bo między słowami i wierszami brak jest przepływów, poeta za to przepływa między cudzymi poetykami i konwencjami zbyt łatwo, tak jakby ciągle szukał własnego języka.

Marcin Baran, „Niemal całkowita utrata
płynności”
. EMG, Kraków, 88 stron,
w księgarniach od czerwca 2012
Talent Barana od początku przejawiał się bardziej w pojedynczych zdaniach, mocnych fragmentach, zapadających w pamięć puentach niż w jakiejś całości, powiedzmy w stworzeniu spójnego stylu czy sugestywnej wyobraźni, które przywiązują czytelnika i stają się częścią wspólnego języka. Od początku też Baran najlepiej wypadał w wierszach prostych i prywatnych, w których chciał jedynie ukazać dotkliwe doświadczenie, codzienną sytuację czy wymykające się uczucie, i robił to oszczędnie, bez silenia się na wielkie refleksje czy metaforyczne szarże. Niestety, w ostatnim tomiku nie ufa tej prostocie i coraz więcej energii zużywa na awangardowe przymiarki. Żaden z tych niby eksperymentów nie zamienia się, niestety, w nową poetykę, a ich wartość nie jest znów tak wielka, skoro są to chwyty znane skądinąd (zderzanie języków, gry międzytekstowe, cytaty z rzeczywistości). U Barana te strategie nie działają, tak jakby poeta usiłował pisać pod postawangardową koniunkturę (która tak modna już nie jest). Widać, że niezbyt mu to leży. Pewnie też dlatego, że używa tych strategii, by z jednej strony być na bieżąco, z drugiej zaś powyzłośliwiać się trochę na współczesność.

Teraz banalna porada: lepiej pisać o tym, co się czuje, nawet jeśli trąci to oldskulem. Pomijając kwestie uczciwości, oldskul co jakiś czas wraca do łask, i zawsze znajdą się jacyś zaprzysięgli fani.

Najbardziej podobał mi się niepozorny „Pustak”:

Niespodzianka: zostawił po sobie pustkę
pełnowymiarową, dotkliwą i zwyczajną.
Odwrotną stronę pustki, która mnie wypełnia,
gdy mój syn mówi do mnie: Kiedyś
to już nie będziesz ty, bo ciebie
już wtedy nie będzie. 

To zwyczajny wiersz, ale jego wyważona forma pozwala zaistnieć bolesnemu ładunkowi emocjonalnemu w bezpretensjonalny i niepozbawiony refleksyjnego potencjału sposób. I w takich momentach Baran jest dobry, widać zresztą, że najpoważniej traktuje liryczne wiersze, w których wyłapuje momenty przemijania, starzenia się, przeczucia śmierci i opisuje je w konkretnym, codziennym wymiarze. Gorzej, gdy zbyt uogólnia i nazywa. Albo gdy próbuje być ironiczny. Wiersze w tym tomie są pod tym względem nierówne i pozbawione formalnej czy tematycznej dominanty, ale wiele z nich daje nadzieję, że Baran rozwinie jeszcze własny styl wypowiedzi, może w kolejnej książce.

I jeszcze w sprawie nietrafionych ironii: feministyczna wrażliwość wchodzi w stan podwyższonej czujności, bo poeta widzi kobiety cokolwiek przedmiotowo, dużo tu erotycznych stereotypów albo rzekomo empatycznych opowieści o „przekwitających dupach”. Nawet jeśli siebie i swoich kolegów Baran też traktuje z dystansem i brutalnością udającą tak zwaną bolesną prawdę, to jednak kobieca seksualność wypada w jego wierszach bardzo siermiężnie.

Komentowanie okładki książki już sobie daruję. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.