W nowych wierszach Bartosz Sadulski obwieszcza bezpardonowo, że poeta nie pości. To nie jego fach. „Rozpusta pomyliła mu się z odpustem”, a spokój kontemplacji z karnawałem. Niewiele wskazuje na to, że zawróci z raz obranej drogi. „Bas musi łamać żebra a miłość zasady”. Rozpoczyna się mała księga melanżu według Sadulskiego. Posypywanie głowy popiołem, oczekiwanie cudownego objawienia (ktoś powiedział: epifanii?)... Nic z tych rzeczy! Na rozwiązłość sensów i znaczeń pracować trzeba pilnie i w nadgodzinach, kierując wzrok najpierw na to, co pod nogami. Poezja „Postu” już na starcie odpuszcza sobie egzaltowane wycieczki w próżnię sacrum. Nie ten rejestr. Szukać trzeba gdzie indziej, zakładając, że osiągnięcie mety niekoniecznie wiąże się z największą frajdą.
Bartosz Sadulski, „Post”. WBPiCAK, Poznań,
40 stron, w księgarniach od lutego 2012 Już tytuł tomu prowokuje i to w dwójnasób: czy to rozpustny kpiarz umieszcza na okładce termin religijny, by chytrze wywrócić go na nice w kolejnych raczej psotnych niż postnych wierszach? A może zblazowany poetycki mądrala wypycha przed szereg zgrany i mocno już pokiereszowany prefiks „post”, zwodząc czytelnika cokolwiek szyderczo? Sadulski zaczepia: spróbuj mnie przyporządkować, sklasyfikować, ometkować, ale nie zapominaj, że „im więcej słowników tym mniej świata”.
Jako się rzekło, poeta nie zagapia się, nie wodzi wzrokiem za niedostępnym sacrum. Charakteryzuje go coś zgoła odmiennego: łapczywość, łakomstwo i – może przede wszystkim – libido pulsujące w rytmie rejwu, nastawione nie tyle na pochłanianie świata zewnętrznego, co na obróbkę wewnętrznej przestrzeni najbardziej własnego, codziennego doświadczenia. Pytanie tylko, jak wyznaczyć tę sferę prywatną, skoro język, którego z braku lepszego materiału używa poeta, nie jest w najmniejszym stopniu własny.
Można załamywać ręce, lamentując nad zanikiem bezpośredniości czy jednostkowości doświadczenia, ale tę lekcję z naddatkiem odrobili moderniści. Sadulskiego naznaczony melancholią sposób myślenia o języku jako narcystycznym medium nie bardzo obchodzi. Strategia, którą obrał, daleka jest od łzawego hamletyzowania nad problemem reprezentacji. Co zamiast? Dionizyjskie upojenie wytartymi kliszami przede wszystkim kultury popularnej, które, doskonale szczelne, nigdy nie odsyłają poza siebie. Wystarczy?
Język pręży się i wystawia, a sprawny projektant (tudzież spragniony zabawy chłopiec) może do woli składać i zestawiać ze sobą różne jego elementy, frazy, slogany. Sadulski wywodzi utarte znaczenia w pole nowych kontekstów, ustalających się dopiero w drodze od wersu do wersu. Jego wyobraźnia, wykarmiona na popkulturze, kolorowych magazynach i świecie mody, w każdej chwili może wykonać nieoczekiwany zwrot. Z błazeńskim uśmiechem potrafi w jednym ruchu przejść na przykład od bon motu Gary’ego Linekera do wątku egzystencjalnego: „gary lineker powiedział / że piłka nożna to taka gra / w której dwudziestu dwóch mężczyzn biega za piłką / a na końcu i tak wygrywają niemcy // czy gary lineker wiedział że śmierć / jest mistrzem z niemiec? czy wiedział / że niemiec niebieskie ma oko trafi cię celnie? / czy gdyby wiedział powiedziałby inaczej?”.
Zdarzają się więc momenty bardzo serio, gdy na jedno mgnienie oka wygląda spomiędzy wersów śmierć (jak w napisanym w nieco innym niż większość tekstów z tomu rejestrze, intrygującym wierszu „raki”) lub – jeszcze częściej – panoszące się po tym lirycznym światku „nic”. Dialektyczne napięcie pomiędzy nachalnie obecną pustką a pękającymi od nadmiaru znaczeń wierszami wyznacza osobliwą ramę poezji Sadulskiego. Tylko jedna głoska dzieli Goetheańskie „mehr licht” od „mehr nicht”. Poeta pamięta... i bawi się dalej.
Ze swadą podszywa się pod cudze dyskursy, zderzając je ze sobą. Ale nie gubi głosu. Narzuca własny rytm, a frazy tańczą do jego melodii. Temu poetyckiemu samplowaniu towarzyszy wyzwalająco bezczelny brak kompleksu twórczego. Można powiedzieć, że poeta pławi się w nieswoim, gra va banque za cudze, wydaje słowa jak złotówki z karty telefonu („doładuj mi konto to opowiem ci więcej”). Obracając walutą, ryzykuje rozmienienie się na drobne. Fakt, bywa efekciarski, pusty, kokieteryjny... Nie raz i nie dwa inteligencja zagaduje intelekt, gra solo. Stąd moja podstawowa obawa: wisząca nad tą poezją groźba utraty panowania nad językiem, mniej lub bardziej zamierzone oddanie pola walki wiąże się z utratą ostrości. To raczej dmuchanie na zimne. Nie da się przecież ukryć, że wiersze Sadulskiego uwodzą przede wszystkim swoim chłopackim urokiem. A to wymusza też przyjęcie właściwej optyki.
Pełen ironii i dystansu chłopak, bohater liryczny tych wierszy, bynajmniej nie spieszy się, by szybko dojrzeć. Niby po co? Nie musi się deklarować, nie wchodzi w ideologiczne mariaże, nawet jeśli lubi sobie czasem ponarzekać („w naszym kraju głównie wydaje się źle pieniądze / i smutne dziewczyny za niewesołych chłopców / tomiki o strupach i pogodzie / nie znajdą się w dziale aforyzm dużej sieci / księgarsko-kawiarnianej bo w naszych / ciężkich czasach z księgarni prędzej wyjdziesz / z zapasem kolumbijskiej kawy fair trade niż z książką”). Nie bardzo też się przejmuje, kiedy nie starcza pomysłu na wiersz: cóż, takie czasy, że i koniunktura na wszelki „projekt” wygasła. Nie jego wina. Czy coś chciałby zmienić na lepsze? Na pewno wprowadzić legalne torrenty. Chętnie pogada o piłce, ale jeszcze chętniej o dziewczynach. Chłopakowi jak to chłopakowi – wszystko się kojarzy...
Logika głodnego ciała rządzi ekonomią większości tekstów Sadulskiego. „Ważne są tylko dziewczyny których jeszcze nie mamy” – głosi tytuł jednego z wierszy. Poezja jest – jak wiadomo – niezłym miejscem na fantazjowanie. Odbywa się więc karnawał erotycznych wyobrażeń. Raz bohater-supersamiec „chciałby się kochać z agyness deyn”, innym znów razem chwali się w tytule, że „tarmosił małe cycki” (podobnych wyznań jest więcej). Odsłania się tu kolejna cecha chłopaka – skłonność do patrzenia na rzeczywistość jak na przestrzeń pustych znaków, którymi swobodnie można żonglować, nie chcąc, bądź nie potrafiąc dostrzec ich pojedynczości (ta sama zasada rządzi dynamiką języka). Bo niby co miałoby ową jednostkowość gwarantować?
Choć może lepiej byłoby powiedzieć inaczej: podmiotowe jest tylko to, na co pada wzrok bohatera. Zachodzi sprzężenie zwrotne: rzeczy, wyłaniając się z chaosu form, z próżni znaczącego, przejmują na siebie część duchowej konstytucji samego bohatera, uzależniając go tym samym od siebie. Chłopak traci pewność, gdy gubi przedmioty, które go określają. Czuje się obnażony – „możliwość wsypy” prowadzi wprost do stanów histerycznych („trochę się boję że cię stracę ale bardziej / że ktoś mnie znajdzie wśród niemoich rzeczy”). Ot i śmieszny nie-śmieszny tragizm uwikłania w konsumencki ping-pong na miarę czasów.