Yin i yang

Yin i yang

Marek Olszewski

Tomikiem Bonowicza „Echa” rządzi obsesja przestrzenna, co daje o sobie znać w przywiązaniu do symetrii, podstawowej zasady pedantycznie przemyślanej konstrukcji książki

Jeszcze 2 minuty czytania

W nowych wierszach z tomiku „Echa” Wojciecha Bonowicza dwukrotnie słychać płacz kobiet. Po raz pierwszy wówczas, gdy obejmują się wzruszone, rozmawiając o „dziecku które dopiero się narodzi”. Ich emocje wyrażają niechęć do podtrzymywania łańcucha istnienia poddanego prawu cyklicznej reprodukcji. Można ten gest interpretować jako cichy znak protestu przeciwko obojętnej naturze i równie bezwzględnym „strażnikom nieba”, którzy narzucają znak równości między życiem a sacrum („Skrzydła”). Drugi raz kobiece łzy płyną w utworze „Kobieta płacze jak smok (ponieważ jestem poetą)”, cytatowo nawiązującym do wiersza Tomaža Šalamuna, pod wiele w tym kontekście wyjaśniającym tytułem „Gamonie”. Powaga i żart są tylko jednym z bardzo wielu rozpisanych przez poetę biegunowych wariantów, od których wprost roi się w „Echach”.

Tomikiem rządzi obsesja przestrzenna, co daje o sobie znać w przywiązaniu do symetrii,  podstawowej zasady pedantycznie przemyślanej konstrukcji książki. Na dwadzieścia dziewięć zebranych w niej wierszy dziewięć wyróżnia się wyjątkowo ascetyczną formą i charakterystyczną dla Bonowicza zdawkowością – one też wyznaczają sam środek książki. Pozostałe dwadzieścia poeta podzielił na pół i obwarował nimi wybrakowane, kruche i pogrążone w milczeniu centrum. Tym samym utwory zapisane na początku i na końcu „Ech” współgrają z tytułem całości, który można też potraktować jako podpowiedź lekturową. Wiersze przedzielone pasmem ciszy nawołują się z dwóch brzegów, odbijają się w sobie (jak drugi w tomiku utwór „Echa” i przedostatni, „Echa drugie”) albo interferują.

Wojciech Bonowicz, „Echa”. Biuro Literackie, 40 stron,
w księgarniach od października 2013
To upodobanie do paralelizmów, wyrażających adorację ładu i hierarchii, autor odnosi również do pionowej osi, na której rozpięta jest jego wyobraźnia. Pisze: „Chodzę tak w górę / w dół. Góra i dół ciągle istnieją” („Oczywiście”), tak jakby chciał zaprzeczyć diagnozowanym niegdyś przez Czesława Miłosza w „Widzeniach nad Zatoką San Francisco” nowoczesnym zaburzeniom przestrzeni, wydrążonej z ludzkich wyobrażeń o tym, co w górze i co w dole. Treść liryki jest według Bonowicza efektem negocjacji pomiędzy tymi dwoma przedzielonymi sferami, zaś poecie przypada rola medium. Zdarza się więc, że przyjmuje on na siebie rolę proroka (nawet jeśli mało wylewnego), albo – jak chciałby cytowany w jednym z utworów Jan Błoński – działa pod wpływem trudnej do uchwycenia łaski, pozwalającej zobaczyć więcej i jaśniej. Niczym św. Jan na wyspie Patmos, zapisuje własną wersję apokalipsy: „Ziemia podnosi się wchodzi / na niebo. Warczy szamocze się” („Zwiastun”). W utkanej z delikatnych aluzji aurze grozy wiersze Bonowicza przypominają pogłosy wizji, którym trzeba wierzyć na słowo.

A skoro o języku mowa: poecie nie wystarcza powierzchowne prześlizgiwanie się od brzmienia do brzmienia. Będąc świadomym rozłąki między słowem a rzeczą, nie odcina się od uroszczeń języka symbolicznego. Poszukuje przepływów, szczelin i przeplotów, które dawałyby poczucie obcowania z tajemnicą. Bliska jest mu tradycja poezji metafizycznej – tonuje ją jednak, wykreślając wszelkie ślady religijnej deklaratywności i spokoju wyznawcy. Zamiast tego stawia na otwartość. Wyobrażam sobie na przykład buddyjską lekturę tych wierszy, która kontemplowałaby ich surową formę, często zamykającą się w kilku zaledwie wersach, oraz wielokrotnie przez nie zgłaszaną potrzebę odnalezienia wewnętrznej równowagi, wyznaczenia środka ciężkości między dobrem a złem – awersem i rewersem bytu.

Ponad wszystko to również poezja obrazów. Odmalowywane w kilku pozornie niedbałych ruchach języka szkice mają ogromną siłę wyrazu i nie zawdzięczają jej żadnym zewnętrznym uzasadnieniom – bronią się same. Raz będzie to wizja dzieci kroczących do szkoły ścieżką przez niebieskie morze („Echa”), innym razem bardziej przyziemny wizerunek nagiego mężczyzny, który paląc papierosa, kontempluje widok z okna w poniedziałkowy poranek („Poniedziałek”). Przeglądając kolejne takie kadry, trudno nie ulec ich hipnotyzującemu nastrojowi. Jest on zasługą intelektualnej dyscypliny, stawiającej na konsekwencję (widać ją na przykład w częstych powrotach do metaforyki akwatycznej) i surową prostotę obrazu. Dzięki tej wyrazistości poecie udaje się zaszczepić pierwotną intuicję, że w tym, co doczesne, zmienne i chwilowe przeczuwalny jest rys wieczności. Choć w gruncie rzeczy równie dobrze można nie przeczuć nic i pozostać na nie mniej satysfakcjonującym poziomie kontemplacji estetycznej. Na tym właśnie polega otwartość liryki Bonowicza.

Niezwykła jest w „Echach” samodyscyplina twórcza, zwracająca uwagę zwłaszcza umiejętnym przyszpileniem i okiełznaniem wizji, kłębiących się gdzieś w podglebiu słów. Poeta nie pozwala im przejąć kontroli nad przestrzenią wiersza. Pozostawione na kartce papieru obrazy nasącza krwią, ziemią i materią, opowiadając się po stronie najzwyczajniejszego życiowego doświadczenia. Skąd jednak bierze motywację dla swej oszczędnej frazy, niepozwalającej na odpłynięcie ani w rozkochany w sobie wizualny zamęt, ani w pełne pustosłowia pięknoduchostwo? Wymaga tego elementarna uczciwość uważnego obserwatora, który wie, że każdy wers zachwytu, by utrzymać równowagę, musi zostać okupiony echem bólu, grozy i cierpienia.

Podobnie więc jak śmierć zamieszkała Arkadię, tak i cała negatywność przeciwna wektorowi życia, niczym jedna z sił pierwotnego układu yin i yang, wślizguje się w doświadczenie, by dopełnić prawdy obrazu. Kiedy w wierszu „Świąteczne popołudnie” bohater wraca do „szczęśliwych łąk” rodzinnego Oświęcimia, wiemy już, że „bezpieczny dym z domów”, który wywołuje w nim dobre wspomnienie, jednocześnie uruchamia w języku pamięć Zagłady i prowadzi w efekcie do pogrzebania naiwnej jednoznaczności szczęśliwego dzieciństwa. Słowa nie tyle więc odbijają rzeczywistość, ile sprzeniewierzają się jej i komplikują jej prostoduszne oblicze. Wszystko wskazuje na to, że złe nie wyemigrowało z rzeczywistości. Jest i pokazuje język.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.