„Mówię o rzeczach przykrych. I tak ma być”. I jeszcze: „człowiek funkcjonuje nie tylko w rejestrach wysokich, ale i niskich”. To cytaty z rozmowy, bardzo zresztą dobrej, jaką dla „Dużego Formatu” przeprowadziła z Marcinem Świetlickim Katarzyna Kubisiowska.
„Niskie pobudki” – ten prowokujący tytuł wyznacza ton nowej książki poetyckiej Świetlickiego. A może raczej – wskazuje trop, jakim chętnie pójdą czytelnicy. I sięgną po „Wiersz doraźny” („Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała: / całe moje zadanie...”) albo po „Wolę ludu”, gdzie pojawia się „krakowska narzeczona S. Sierakowskiego / (takiego telewizyjnego działacza młodzieżówki / komunistycznej)”, albo po „Przed wyborami 2”, z puentą „I znowu naród / zasmuci ojczyznę!”.
Marcin Świetlicki, „Niskie pobudki”.
Wydawnictwo EMG, Kraków, 66 stron,
w księgarniach od listopada 2009Jest też kunsztownie zrymowany „Vermeer” („Bo bez Vermeera ani rusz, / jakże inaczej można wzrusz- / yć wymagających czytelników?”), a także „Za oknem”. Za krakowskim oknem poety „występuje / Jacek Wójcicki, / polski artysta / światowego formatu”, oczywiście „pod honorowym patronatem / prezydenta miasta, / profesora Jacka / Majchrowskiego” i odbywają się „warsztaty / pod hasłem <Światło i Masło>”. Biskup stepuje, a ktoś (chyba nawet wiemy, kto) pisze „sztukę dramatyczną / na zlecenie Niemców”. Cóż – „niska poezja, niewielkie zadania” (to także z „Wiersza doraźnego”). Trochę jak mantra śpiewnie powtarzana przez handlarza na placu targowym: „Tanio okazja skarpety polecam”.
Świetlicki z samobójczą niemal determinacją stara się zirytować, kogo się tylko da, sprowokować reakcję, którą sam opisał. Wspomniana już narzeczona – relacjonuje narrator „Woli ludu” – „stwierdza, że w ogóle / nie powinienem pisać, że ostatnia książka / a i poprzednie są kompletnie jej / niepotrzebne. Powinienem skończyć / z pisaniem i ze wszystkim, bowiem się skończyłem”.
Wiersze Świetlickiego zacząłem czytać jeszcze przed jego książkowym debiutem, „Zimnymi krajami”, towarzyszą mi od dwudziestu lat i nie dam się nabrać na podobne prowokacje. Zmącenie, zmieszanie tonów jest świadomą grą. Zanurzenie w trywialności, neurotyczny grymas, publicystyczna szarża są w tych wierszach obecne od zawsze. Stanowią trochę maskę buntu prawdziwego, który sięga o wiele głębiej, a trochę tło, na którym tym mocniej wybrzmiewa fantastyczny słuch językowy autora, odkrywczość obrazów rodzących się z niespodziewanego, niepokojącego spotkania słów albo ich przemiany, czasem – okaleczenia. „Nie chcę się rozpisywać. / Wakacje spędzam / jak płód”. „Kręgosłów. / Imię snów”.
Słowne utarczki, kpiny śmieszne, czasem nie bardzo smaczne, dają odpowiedź na świat, gdzie „wszystko jest doraźne / i tylko rani”, a punktem dojścia będzie być może „nic bezpowrotne”. „Nie chcę, / nie wiem, / nie jestem” – czytamy w „Areszcie domowym”. To reakcja obronna, odmowna. Ale w „Niskich pobudkach” znajdziemy też na poły tylko ironiczną próbę rozmowy, dialogu z innymi – w krótkich wierszach, których adresatami są Wojciech Bonowicz, Jerzy Jarniewicz czy nieżyjący już Wincenty Różański.
No i znajdziemy teksty prawdziwie niezwykłe. Jeden z nich niech będzie na koniec. Ma tytuł „Widomy”:
Budzi się widmem.
Widno, dnieje.
Zwid.
A on się wydobywa z wydm
snu na drogę.