Katastrofa wytrąca świat z kolein, jest czymś niepojętym. Próbujemy ją oswoić argumentami natury religijnej, wtedy jednak łatwo o pułapkę. Piękną powieść napisał o tym kiedyś Thornton Wilder, opowiadając historię pięciorga ludzi w osiemnastowiecznym Peru, którzy spadli w przepaść, gdy zerwał się wiszący most na drodze z Limy do Cuzco, i franciszkanina, brata Junipero, który próbował odnaleźć sens ich śmierci i wraz ze swą księgą skończył na stosie.
„Most San Luis Rey” nie jest oczywiście kryminałem i przywołałem go tylko ze względu na okoliczności, w jakich powstawał ten felieton. Czy w czas żałoby wolno oddawać się zajęciom tak trywialnym jak lektura powieści kryminalnych? I jeszcze zachęcać do niej innych? Nie tylko wolno, nawet trzeba. Po pierwsze dlatego, by uwolnić się od presji uczuć nie swoich, od moralnego gwałtu, jakiego dokonują na nas media. Po drugie, by na powrót uwierzyć, że nasze życie daje się na ogół zracjonalizować.
Bo przecież morderstwo w tradycyjnej powieści kryminalnej, choć najpierw zaskakuje, przeraża i zdaje się burzyć zastany porządek, w finale tenże porządek – paradoksalnie – potwierdza. Tak, można było to przewidzieć, tak, sprawca nie był szaleńcem ani nieświadomą ręką Losu. Dlatego w chwilach zamętu warto sięgnąć na przykład do książek Petera Loveseya. Choć i u niego Los płata czasem bohaterom makabryczne figle.
Anglik, rocznik 1936, zaczął w 1970 roku od serii książek historycznych, których bohaterem był wiktoriański detektyw sierżant Cribb – chyba żadnego z ośmiu tytułów u nas nie przetłumaczono. Kolejna seria, tym razem współczesna, z komisarzem Peterem Diamondem, rozpoczęta w 1991 roku, liczy już dziesięć tomów. Po polsku mamy cztery pierwsze.
Diamond nie jest bohaterem idealnym. Nie tylko z powodu nadmiernej tuszy (sam uważa, że jest po prostu dobrze zbudowany), niechęci do nowinek technicznych (nie tylko komputerów, ale nawet elektrycznej maszynki do golenia) i umiejętności dewastowania najbliższego otoczenia (wspomnianą golarkę, pożyczoną przez szeregowego funkcjonariusza, niszczy w ciągu kilku sekund). Także dlatego, że po prostu popełnia błędy.
W pierwszej powieści rozwiązuje zagadkę śmierci kobiety, której nagie ciało wyłowiono z jeziora. W drugiej nie jest już policjantem. Ze służby usunięto go wprawdzie niesłusznie, oskarżając o pobicie podejrzanego, czego wcale nie zrobił, ale z powieści trzeciej dowiadujemy się, że ma na sumieniu grzech znacznie cięższy. Wsadził mianowicie do więzienia za zabójstwo mężczyznę, który – choć nie aniołek – zbrodni nie popełnił. Teraz niesłusznie skazany uciekł z więzienia i wziął za zakładniczkę córkę zastępcy komendanta policji w Bath – tego samego, który wyrzucił Diamonda z pracy.
Wezwany na pomoc, Diamond umie przyznać się do błędu, znajduje sprawcę morderstwa sprzed lat, ratuje też córkę komendanta Totta i wraca do policji. W kolejnej książce – „Detektyw Diamond i zagadka zamkniętego pokoju” – znajdziemy całą kolekcję tradycyjnych motywów. Mamy więc towarzystwo Tropicieli Zbrodni z Bath, którego członkowie stają się ofiarami i świadkami zbrodni najzupełniej prawdziwych, i tytułową (w wersji polskiej, bo nie angielskiej) zagadkę zamkniętego pokoju z powieści Johna Dicksona Carra. Mamy też po raz kolejny Bath – miasto w hrabstwie Somerset wpisane na listę dziedzictwa światowego Unesco.
Sławna pisarka Jane Austen, która w Bath kiedyś mieszkała, pojawia się już w pierwszej powieści z Diamondem. I choć bohater Loveseya nie jest zbyt oczytany, a przy tym wyraża się niepochlebnie o detektywach, którzy piszą wiersze (to pewnie aluzja do inspektora Dalgliesha, kreacji P.D. James), autor świadomie prowadzi dialog z tradycją – zarówno z historią Anglii, jak i z dziejami angielskiej (i nie tylko) literatury detektywistycznej.
Świetnie, że Loveseya zaczęto u nas tłumaczyć, a byłoby świetniej, gdyby tłumaczenia były lepsze. Już w pierwszej książce znalazły się błędy zarówno językowe, jak i dotyczące realiów Bath. No a w „Detektywie Diamondzie i zagadce zamkniętego pokoju” – przypominam, że punktem wyjścia są spotkania miłośników powieści kryminalnej! – czytamy o „Valu McDermidzie” (chodzi o szkocką autorkę krytykowaną za sadyzm przez Iana Rankina, tłumaczoną zresztą na polski) oraz o „pisarzu P.D. James” (bez komentarza). Czy wydawnictwo Amber, któremu chwała za przypomnienie znakomitych powieści Maj Sjöwall i Pera Wahlöö oraz odkrycie Petera Loveseya, nie mogłoby oddać jego książek w bardziej fachowe ręce?
ŚLEDZTWA RUDEGO KOTA:
Bezpieczne morderstwo
Katastrofa jest czymś niepojętym. Próbujemy ją oswoić argumentami natury religijnej, wtedy jednak łatwo o pułapkę. Piękną powieść napisał o tym kiedyś Thornton Wilder
Jeszcze 1 minuta czytania