„W garnku na kuchni gotowała się kura obłożona jędrną czerwoną marchewką, cebulą i wiązką pietruszki, której nać wystawała poza pokrywkę”. Próba pierwszego zdania, którą lubię stosować śladem Jerzego Pilcha, wypada świetnie. Dalej jest równie dobrze, to znaczy wszystko zostaje wywrócone na nice. Komisarz Maigret nie zje pożywnego i smacznego obiadu przygotowanego przez żonę. Zawartość garnka zmieni się w smętną czarną skorupę, mieszkanie wypełni niebieskawy, dławiący dym…
To początek jednej z powieści Georgesa Simenona. Pani Maigret nie mogła wrócić na czas do domu i dokończyć potrawy pozostawionej na przykręconym do minimum gazie, bo przypadkowa znajoma z ławki na skwerze poprosiła ją o popilnowanie przez chwilę dziecka. Chwila trwała blisko trzy godziny. A niemiła przygoda pani Maigret miała związek ze śledztwem prowadzonym przez męża. Anonimowy list doniósł policji, że u pewnego flegmatycznego Flamanda, cenionego introligatora, w piecu centralnego ogrzewania spalono czyjeś zwłoki. I rzeczywiście, policjanci znaleźli w palenisku ludzkie zęby…
Simenon pojawił się u nas po Październiku ’56, razem z Proustem, Kafką, Faulknerem, Hemingwayem, Camusem i Sartre’em, a także Agathą Christie, Raymondem Chandlerem i całą falą zachodniej zgnilizny. W czasach Peerelu przetłumaczono kilkanaście jego książek, pierwszą był w 1957 roku „Maigret i człowiek z ławki”. Były to przede wszystkim powieści o sławnym komisarzu, ale także „Premier” i „Kot”, należące do „poważnych” dzieł Simenona. Poważnych, co nie znaczy – ważniejszych. Nakłady kryminałów sięgały stu tysięcy; wszyscy chcieli poczytać o zbrodniach w Paryżu, wszyscy chcieli odetchnąć powietrzem miasta nad Sekwaną, nawet jeśli chodziło o duszne mieszczańskie saloniki, podejrzane spelunki i pokoje wynajmowane na godziny.
Po 1989 roku Simenona próbowały przypomnieć rozmaite wydawnictwa: Czytelnik, Dolnośląskie, Prószyński i S-ka, a ostatnio Universitas i toruńskie C&T. Jest do czego sięgać, pisarz bowiem był fenomenem produktywności i liczba jego dzieł sięga kilku setek. Ile ich było dokładnie – dane są sprzeczne, zwłaszcza że na początku kariery Simenon publikował mnóstwo powieści w odcinkach pod rozmaitymi pseudonimami.
Wielbiciele komisarza Maigreta, nieznający biografii jego twórcy, mają prawo sądzić, że był on paryżaninem z urodzenia, nieruszającym się z rodzinnego miasta. Tymczasem Simenon był Belgiem, urodzonym w Liège (w piątek 13 lutego 1903 roku!), wiele podróżował, po wojnie zamieszkał w Ameryce, a w 1955 roku wrócił wprawdzie do Europy, ale osiadł w Szwajcarii i zmarł 4 września 1989 w Lozannie. Wkrótce obchodzić będziemy dwudziestolecie tej śmierci.
Oficyna Universitas opublikowała między innymi „Sprawę Saint-Fiacre”, „Maigreta w Vichy” i „Głowę skazańca” w przekładzie Janiny i Krzysztofa Błońskich, a C&T – „Noc na rozdrożu” oraz „Maigreta i sąd przysięgłych” w przekładzie Barbary Kałamackiej. O ile tłumaczenia Błońskich czyta się gładko, o tyle drugi przekład chwilami zgrzyta.
Prostota stylu Simenona bywa zwodnicza… No i we wczesnych powieściach o Maigrecie, „Nocy na rozdrożu” i „Sprawie Saint-Fiacre”, uderza skłonność do melodramatycznych efektów. W pierwszej mamy nie tylko nawiedzony dom, ale i duńskiego arystokratę z czarnym monoklem zakrywającym szklane oko, w drugiej zaś – trupa powstającego z martwych, by zdemaskować mordercę swojej matki. Oczywiście Simenon pozostaje racjonalistą: legenda domu na rozdrożu nie ma żadnego związku ze współczesnymi wydarzeniami, a trup, hrabia de Saint-Fiacre, nie był trupem, bo sam załadował rewolwer ślepymi nabojami.
Moja prywatna przygoda z Simenonem łączy się z przyjaciółmi moich rodziców, Elą i Andrzejem Banachami, którzy stworzyli najpiękniejszą serię wydawniczą w Peerelu. Pisali o Nikiforze, Ociepce, Hasiorze i sztuce fantastycznej. O teatrze, modzie, ilustracji i monetach. O duchu czasu zamkniętym w skromnych, przypadkowych przedmiotach. I o podróżach – na Sycylię, do Japonii, Hiszpanii, Amsterdamu. Ich największą miłością stała się Holandia, ale każda podróż na Zachód – w tamtych czasach niewielu podróżowało tak jak oni – zahaczała o Paryż. Po powrocie były opowieści: o paryskich zabytkach, które minister Malraux kazał wyszorować do białości, o zupie cebulowej w Halach, potem o likwidacji Hal, które kochali.
Oboje namiętnie czytali kryminały. W ich krakowskim mieszkaniu na Mikołajskiej i w drewnianym góralskim domu w Witowie, gdzie spędzali lato, leżały tomiki z Série Noire, i oczywiście także Simenon. Ela lubiła panią Maigret, choć była do niej zupełnie niepodobna. W 1972 roku Simenon przestał pisać powieści, rok później umarła Ela Banachowa. Sentyment do komisarza Maigret zachowałem, ćwicząc swój kulawy francuski lekturą „Le chien jaune” i „Maigret à l’école”.
Czy nasze przywiązanie do Maigreta było snem o Paryżu, czy może raczej tęsknotą za uporządkowanym mieszczańskim światem, który w Polsce nigdy się nie ziścił? Dobra powieść obyczajowa staje się po upływie pewnego czasu świadectwem historycznym. Z Simenonem tak się już zapewne stało. Ale konstruowane przez niego intrygi zachowały atrakcyjność. A książek, które czekają na przekład, jest jeszcze sporo.