ŚLEDZTWA RUDEGO KOTA: Sztokholm trochę inny

Tomasz Fiałkowski

Bracia Morgan zniknęli, Klas zaś, zwany inaczej Klasiem, zabarykadował się w ich mieszkaniu w starej kamienicy przy Hornsgatan w sztokholmskiej dzielnicy Söder

Jeszcze 2 minuty czytania

Czy „Zbrodnia i kara” jest kryminałem? Raczej nie, choć opowiada historię pewnego morderstwa. Z kolei powieści kryminalnych zwykle nie umieszcza się w kontekście literatury wysokiej, nawet gdy – jak książki Chandlera – są literacko lepsze od wielu dzieł uwzględnianych w historyczno-literackich syntezach. Nad kryminałem wciąż wisi klątwa gatunkowego getta, choć granice coraz częściej się zacierają, autorzy zaś coraz chętniej rozbijają „gipsowy gorset konwencji”, o którym pisał przed półwieczem Stanisław Lem, analizując dwa zasadnicze wówczas warianty powieści kryminalnej – europejski i amerykański.

Ostatnio przeżywamy prawdziwy potop kryminałów skandynawskich, na co wpłynął niewątpliwie sukces Henninga Mankella, a potem sensacyjna sama w sobie legenda Stiega Larssona. Zabawnie jest obserwować wysiłki wydawniczych speców od marketingu, którzy intronizują kolejnych „królów” i „królowe” skandynawskiej powieści sensacyjnej. Ruch na owym tronie panuje co najmniej taki, jak w schyłkowych latach cesarstwa rzymskiego, i tak jak w Rzymie niektórzy władcy okazują się niezbyt udani...

Faktem jest jednak, że niektórzy przynajmniej Skandynawowie, od czasów znakomitej, a teraz również przypomnianej pary Maj Sjöwall / Per Wahlöö, uczynili ze skostniałego kiedyś gatunku wehikuł dla – lewicowej z ducha – krytyki społecznej i demaskatorskiej analizy mechanizmów politycznych. „Gipsowy gorset”, jeśli nawet całkiem się nie rozpadł, to jednak został znacznie nadkruszony. Dotyczy to także złożonych motywacji sprawcy i częściowej przynajmniej rezygnacji z autorskiej wszechwiedzy, na którą narzekał Lem, oskarżając przy tym autorów o rezygnację z tego, co w ukazaniu zbrodni najistotniejsze – „z obrazu rzeczywistego, działającego człowieka, z całej owej sypkiej kaszy życiowych okruchów, która sprawia, że każda rekonstrukcja jest dziełem cząstkowym i ułomnym”.

W przypadku „Gentlemanów” Klasa Östergrena (przekł. Anna Topczewska) jest jeszcze inaczej: szkielet powieści sensacyjnej i thrillera politycznego wstawiony został w bogatą i różnorodną materię obyczajową, w pełną anegdot i pobocznych wątków narrację, z której wyłania się obraz lat 60. i 70. Östergren, rocznik 1955, pisarz – jak się dowiadujemy z instruktywnego posłowia Jana Balbierza – płodny i w Szwecji bardzo popularny, opublikował „Gentlemanów” w roku 1980, jest to więc podsumowanie epoki przemian dokonane niemal na gorąco.
A co z kryminałem? Ten wątek pojawia się już w pierwszych zdaniach, które zresztą znalazły się na okładce i od niej należy zaczynać lekturę. Wydawca, czyli DodoEditor (projekt graficzny i typograficzny Zuzanna Łazarewicz), nadał bowiem książce efektowną formę niby-brulionu zszytego czerwoną nicią, bez strony tytułowej i ozdobnego grzbietu. W brulionie tym narrator – nazywa się on, jakżeby inaczej, Klas Östergren – spisuje historię swoich przyjaciół, braci Morgan.

Bracia Morgan zniknęli, Klas zaś, zwany inaczej Klasiem, zabarykadował się w ich mieszkaniu w starej kamienicy przy Hornsgatan w sztokholmskiej dzielnicy Söder. Jest rok 1979, Międzynarodowy Rok Dziecka i rok wyborów, na zewnątrz wiosna, przez szczelnie zasłonięte okna nie wpada jednak światło. „Mam ranę na głowie i wrogów na karku. Każdy ma jakiegoś wroga, tyle że ja swojego dzielę z przyjaciółmi, a moi przyjaciele przepadli. Nigdy nie wskazali go palcem i nie wiem, jak on, ona czy ono wygląda. Mogę się tylko domyślać”.

Zaczyna się więc mocnym akordem – rozczaruje się jednak ten, kto będzie czekał na szybkie rozsupłanie zasygnalizowanej w ten sposób intrygi. Zamiast tego rychło utonie w rozlewnej, niespiesznej i rozchodzącej się w różne strony epickiej opowieści. Z jej nurtów tylko co jakiś czas wyłania się złowróżbny znak przypominający o tajemnicy, nastrój panuje tu raczej humorystyczno-groteskowy. Jan Balbierz wskazuje na wzorce powieści pikarejskiej, dostrzegając w Klasie Sancho Pansę relacjonującego dziwaczne eskapady braci Morgan, choć sam narrator przyrównuje siebie raczej do Jamesa Boswella opisującego żywot doktora Johnsona.

Doktorem Johnsonem jest tu Henry Morgan – uosobienie witalności, jazzman i kompozytor, bokser i obieżyświat. Leo Morgan, poeta, skrajny introwertyk, stanowi przeciwieństwo – czy może dopełnienie? – brata. Ich historia pozwala nakreślić panoramę, w której zmieścił się nie tylko Sztokholm, ale i Kopenhaga, Berlin, Paryż i Londyn. To portret epoki jazzu i rocka, Dylana, Beatlesów i wzorowanych na Woodstocku festiwali w Gärdet, paryskiego Maja ’68 i jego refleksów w Szwecji. „Była wiosna 1968, legendarna wiosna, gdy cały świat się zbuntował, a potężni mężowie stanu, królowie, prezydenci i ministrowie w bezsenne noce zanosili do Boga modlitwy, żeby ukarał tych nieposłusznych studentów”.
Smakowity obraz szwedzkiej wersji rewolty kontrkulturowej, która ogarnęła wówczas świat, pełen jest przy tym odniesień do własnej tradycji autora. Gdy Östergren-narrator wplątany zostaje w kryminalną intrygę, zabiera się właśnie do pisania współczesnej wersji „Czerwonego pokoju” – pierwszej powieści Augusta Strindberga. Zbliża się bowiem stulecie powieściowego debiutu Strindberga, który sportretował ówczesne młode, radykalne elity, spotykające się w „czerwonym pokoju” sztokholmskiej restauracji Berns...

Mamy więc prawdziwą górę owej „sypkiej kaszy życiowych okruchów”, której domagał się Lem. Mamy też zakorzenioną w przeszłości mroczną tajemnicę. Mamy nawet zupełnie już bajkowy wątek poszukiwania skarbów. Ale co ja będę dalej nudził – przeczytajcie „Gentlemanów”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.