Z góry przepraszam za niepoprawny politycznie termin „Cyganie”. Chciałem jednak strawestować tytuł wspaniałej książki Jerzego Ficowskiego, powstałej w czasach, gdy słowa „Rom” jeszcze się u nas nie używało. Poza tym w polskim tłumaczeniu książki, o której piszę, też się używa terminologii niepoprawnej. Jak jest w oryginale – nie mam pojęcia, bo to powieść norweska.
Chodzi o jeden z ośmiu już kryminałów współczesnej gwiazdy gatunku, Jo Nesbø. Pięćdziesięcioletni dziś Nesbø debiutował stosunkowo późno, bo w 1997 roku. Z wykształcenia jest ekonomistą, pracował jako dziennikarz, jest też autorem tekstów i wokalistą rockowej grupy Di Derri. Z ciekawości poszukałem w necie jej nagrań; Nesbø powinien jednak skupić się na pisaniu prozy, idzie mu to zdecydowanie lepiej. No ale nie można mieć wszystkiego.
„Trzeci klucz” to środkowe ogniwo tak zwanej trylogii z Oslo. Główny bohater ten sam co zawsze, Harry Hole bardzo zdolny policjant z wieloma problemami. Po pierwsze – cóż za niespodzianka! – za dużo pije. Szczerze mówiąc, jest po prostu alkoholikiem, zdarza mu się wpadać w ciąg i wtedy urywa mu się film. Bywa to kłopotliwe, zwłaszcza gdy się spędza wieczór z kobietą i nic się z niego nie pamięta, a partnerka okazuje się następnego dnia martwa. Po drugie – no właśnie, kobiety. Po trzecie – też nic oryginalnego, mianowicie konflikty ze zwierzchnikami i groźba wywalenia z policji.
Brzmi to wszystko jak kalka z Iana Rankina, który jest wprawdzie rówieśnikiem Nesbø, ale wystartował dziesięć lat wcześniej. Nawet epizod muzyczny w biografii Rankina (zespół punkowy) nasuwa myśl o analogii. Oslo dosyć się jednak różni od Edynburga, a Harry Hole w drodze ku piekielnej otchłani jest zdecydowanie bardziej zaawansowany niż inspektor Rebus. W „Trzecim kluczu” zajmuje się napadem na bank, zakończonym zabiciem zakładniczki. Wkrótce misterna intryga wzbogaci się o nowy wątek, w którym podejrzanym i ściganym będzie sam Hole. W tle zaś powraca historia z pierwszej części trylogii, sprawa śmierci partnerki Holego. Czy to tylko przypadek, że jej morderca zastrzelony został natychmiast przez antypatycznego komisarza Waalera?
Wróćmy jednak do Romów, czy też Cyganów, bo ich obecność w powieści, niezwykle istotna dla całej intrygi, najbardziej mnie zafrapowała. Przede wszystkim Cyganką okazuje się Anna, była kochanka Holego, artystka i kobieta namiętna, do której wrócił na jeden wieczór, by wkrótce dowiedzieć się, że zginęła. W jej mieszkaniu – to ważny trop! – znajduje się trójdzielna lampa z postacią Nemezis, wykonana przez wymyślonego przez Nesbø niemieckiego artystę, którego karierę i życie zniszczyło za czasów nazizmu cygańskie pochodzenie.
Na pogrzebie Anny po raz pierwszy spotykamy jej stryja – no, niezupełnie stryja, ale nie zdradzajmy wszystkiego. I tu zwykły kryminał zmienia się w thriller, czy raczej XIX-wieczną powieść grozy. Raskol Baxhet pochodzi z Bałkanów, odsiaduje wyrok za napad. Wygląda cokolwiek widmowo: chudy i niezwykle wysoki, z przykuwającą uwagę twarzą. „Wąska, o delikatnych rysach, z wielkimi piwnymi cierpiącymi oczyma, zapadłymi głęboko w czaszkę. Czarne włosy, sczesane do tyłu z wysokiego gładkiego czoła, były splecione w długi warkocz. Delikatne usta w kształcie serca otaczała długa, lecz zadbana broda. Mogło się wydawać, że to sam Chrystus zstąpił za plecami pastora”.
W więziennej celi Raskol studiuje szachy i „Sztukę wojny” Sun Tzu. Potrafi w niezrozumiały sposób pociągać za rozmaite sznurki, a jego wpływy sięgają od Moskwy po Brazylię. Opowiada Harry’emu o własnej rodzinie i o dziejach prześladowań Cyganów. Zawrą układ, choć do końca nie będzie jasne, kto kogo wykorzystuje. Idzie jednak nie tyle o pospolite przestępstwa, ile o miłość i nienawiść, zbrodnię i pokutę, zemstę doskonałą i uwolnienie z poczucia winy. O reguły moralne, obowiązujące niegdyś w świecie rodzinnych klanów zamieszkujących góry Albanii.
Z odległych w czasie wakacji dzieciństwa, spędzanych rok w rok w Czchowie nad Dunajcem, pamiętam cygańskie tabory. To były ostatnie lata ich legalnego istnienia, wkrótce Gomułka uznał, że przeszkadzają w budowie socjalizmu. Pomalowane na zielono wozy stawały na naddunajeckich łęgach, a we wsi (właściwie to średniowieczne miasteczko, wtedy jednak bez praw miejskich) zapanowywał stan podwyższonej gotowości: na pewno zaczną się kradzieże! Dzieci gospodarzy tłumaczyły mi, że do taboru nie wolno nam się zbliżać, bo możemy zostać porwani.
Przyglądaliśmy się więc z daleka: ogniska, śniade twarze, barwne stroje kobiet, strzępy niezrozumiałego języka. Granica obcości okazywała się nieprzekraczalna – w końcu miałem tylko pięć lat, no i nie byłem Jerzym Ficowskim...
Teraz w norweskim kryminale odnajduję to samo co wtedy pomieszanie fascynacji i lęku, choć minęło pół wieku, a współczesne Oslo trochę się różni od ówczesnej Sądecczyzny. Najwyraźniej jednak i tam Cygan pozostaje figurą Obcego.
nbsp;delikatnych rysach, z