Apollinaire: łakomy i odrzucony

Anna Arno

Nie był przystojny. Upodobania smakosza i żarłoka nie sprzyjały smukłej sylwetce. Namiętnie szperał w podrzędnych antykwariatach, kolekcjonował dziwne i rzadkie przedmioty

Jeszcze 2 minuty czytania

Trudno uwierzyć wyjaśnieniu: „autorka tej książki nie znała Apollinaire’a”. Wznowioną po ponad pół wieku biograficzną opowieść Julii Hartwig czyta się jednym tchem. Stroniąc od teorii i nazbyt śmiałych interpretacji, z rzadką empatią i dyskrecją, Julia Hartwig skreśliła żywy portret poety na tle Paryża z początków XX stulecia, gdzie artystyczne rewolucje gotowały się w przerwach barwnego i nieumiarkowanego życia cyganerii.

Apollinaire nie był przystojny: raczej krępy, o jajowatej twarzy. Jak pisze Hartwig: „tylko oczy były piękne, pełne życia i zarazem jakiejś napiętej czujności, południowe, urzekające”. Upodobania smakosza i żarłoka nie sprzyjały smukłej sylwetce. Apollinaire miał po prostu apetyt na życie. Chciwie słuchał opowieści dżokejów przesiadujących w barach przy dworcu Saint-Lazare. Namiętnie szperał w podrzędnych antykwariatach, kolekcjonował dziwne i rzadkie przedmioty. W Bibliotece Narodowej studiował książki o teozofii i okultyzmie oraz klasykę literatury obscenicznej. Podśpiewywał frywolne piosenki, a z prześladujących go melodii wywodził motywy wierszy. Na wpół bezdomny, całymi dniami włóczył się po ulicach Paryża. Kiedy jednak zdobył własne lokum, zachowywał się jak mieszczuch, nie pozwalając siadać na kanapie, na której sypiał. Nie lubił płacić, szczególnie za innych. Zatrudniał jednak sztab darmowych pomocników i sekretarzy – za sprawą jednego z nich trafił nawet do więzienia, podejrzany o udział w kradzieży Mony Lizy.

Julia Hartwig, „Apollinaire”.
Świat Książki, Warszawa, 416 stron,
w księgarniach od listopada 2010
Apollinaire przyszedł na świat w Rzymie w 1880 roku jako Wilhelm de Kostrowitzky, a poetycki pseudonim zaczerpnął od ostatniego ze swych licznych imion: Guillaume Albert Vladimir Alexandre Apollinaire. Rodzinny majątek pod Nowogródkiem opuścił po powstaniu listopadowym dziadek jego matki, który w Watykanie został papieskim szambelanem. Apollinaire szczycił się swoją „polskością”: złotym wężem w herbie i bohaterskim męczeństwem zniewolonego narodu. Matka poety, Angelika Kostrowicka, nie znała polskiego, ale jej pochodzeniu syn przypisywał gwałtowny, słowiański temperament. Ta piękna awanturnica, bywalczyni kasyn w Monaco i Nicei, nigdy nie zdradziła, kto jest ojcem jej dwóch synów, ale jak pisze Hartwig, poeta „tolerował wszystkie możliwe warianty dotyczące swego pochodzenia, pod warunkiem, by przypisywany mu ojciec był osobą wysoko postawioną, stąd jego chętna zgoda nawet na papę kardynała”. Poeta, który swoją niejasną genealogię zdołał zamienić w osobistą legendę, nieomal przez całe życie pozostawał we Francji cudzoziemcem – obywatelstwo uzyskał dopiero podczas I wojny światowej.

Apollinaire był porywczy i uparty, lecz obdarzony czułym sercem. Przed jego zbyt gwałtowną namiętnością angielska guwernantka Annie Playden uciekła aż do Ameryki. Napisał o niej „Piosenkę niekochanego”: wychowana w purytańskich zasadach, powściągliwa i nieco chłodna panna nie dała się porwać paryskiemu rozpustnikowi, którego wiersze ledwie mogła zrozumieć. Niemało nacierpiał się Apollinaire także za sprawą malarki o kocich oczach, Marie Laurencin. Pełna wdzięku, lecz kapryśna Marie, łączyła nawyki dobrze wychowanej panienki ze skłonnością do sztubackich wybryków. Poeta niestrudzenie promował jej obrazy: utrzymane w stonowanych różach i szarościach podobizny eleganckich, zwiewnych, dam.

Zupełnie inny był romans z Lou – wywodzącą swoje pochodzenie od Ludwika Świętego arystokratką Louise de Coligny-Châtillon. Apollinaire układał dla niej niekończące się czułe litania, które adresatka zgodziła się opublikować dopiero po ponad czterdziestu latach: „Moja droga mała Lou kocham cię / Moja droga mała gwiazdo pulsująca kocham cię / Ciało rozkoszne giętkie kocham cię / Przedsionku który zaciskasz się jak dziadek do orzechów kocham cię” (przeł. Julia Hartwig). Pocieszeniem po okrutnym odrzuceniu przez Lou stała się „wirtualna” miłość do poznanej w pociągu młodziutkiej Madeleine Pagès. Apollinaire udzielał jej korespondencyjnych lekcji pożądania, posiłkując się rozbudzoną przez poprzednią kochankę erotyczną wyobraźnią. Z okopów I wojny wysyłał jej własnoręcznie zrobione aluminiowe pierścionki, a nawet korespondencyjnie się oświadczył. W listach do Madeleine, miłosne wezwania często wieńczą opisy wojennej grozy – z błotem okopów i niebieskimi ognikami gazów łzawiących.

Guillaume Apollinaire, „Wybór
wierszy”
. Wybór i posłowie: Julia Hartwig.
Świat Książki, Warszawa, 344 strony, w 
księgarniach od listopada 2010
Raniony w głowę w marcu 1917 roku Apollinaire powrócił z wojny odmieniony. Umarło w nim nie tylko uczucie do Madeleine. Stał się wybuchowy, nieufny. Pisał jak szalony i zaczął stronić od przedwojennego „złego” towarzystwa. Ostatnie miesiące życia rozjaśniła mu jeszcze łagodna, czuła miłość i małżeństwo z „piękną rudowłosą” Jacqueline Kolb. Osłabiony wojną i ciężką operacją Apollinaire padł ofiarą epidemii grypy hiszpanki. Zmarł w listopadzie 1918 roku, kiedy Paryż świętował zakończenie wojny.

Pod pretekstem opowieści o Apollinairze Julia Hartwig nakreśliła barwną panoramę paryskiej bohemy, która urzęduje w nie ogrzewanych norach i knajpkach Montmartre’u, stopniowo przenosi się na Montparnasse i zostaje rozbita przez wojnę. W najlepszych, pionierskich czasach młody Picasso z Fernandą Olivier przyjmują gości w zabałaganionej pracowni, a Alfred Jarry pije absynt z kroplą czerwonego atramentu. Jak pisze Hartwig: „Montmartre zalewa wówczas fala przybyszów z obcych krajów, zdolnych i przeciętnych; genialnych, którzy dobiegli do mety, i genialnych, którzy padli w drodze, dali się zgnoić życiu; przeciętnych, którzy się wybili, i niezdolnych, którzy z góry skazani byli na zapomnienie”. I wojna światowa rozbiła tę braterską kompanię. W czasach, kiedy nową sztukę zaczynają doceniać amerykańscy i rosyjscy kolekcjonerzy, sukces i pieniądze zniszczyły niejedną przyjaźń zawartą nad wspólną miską zupy.

W wydanym w 1913 roku zbiorze „Alkohole” znalazły się m.in. „Piosenka niekochanego” oraz napisany po rozstaniu z Marie Laurencin, przeniknięty bólem odrzucenia i szumiący gwarem nowoczesnych miast poemat „Strefa”. Obok nich pojawiają się także utwory lekkie jak „Most Mirabeau”, który do dziś śpiewają francuscy bardowie. Apollinaire rezygnuje z interpunkcji, a wiersz wolny przeplata z rymem. W „Vandémiaire” – apostrofie do miast Francji – pojawiają się, jakby na podobieństwo kubizmu, zdarzenia rozgrywające się w wielu miejscach jednocześnie. Jak pisze Hartwig: „jedną z najśmielszych nowości wprowadzonych przez Apollinaire’a jest jukstapozycja: zestawianie obok siebie obrazów nie mających ze sobą nic lub wiele wspólnego (inaczej niż metafora), ale odpowiadających ciągowi skojarzeń, za którymi idzie poeta”. Trudno się dziwić, że Apollinaire’a będą podziwiali surrealiści. W drugim, opublikowanym wiosną 1918 roku tomie, pojawiają się tytułowe „Kaligramy” – wiersze przybierające kształt przedmiotów, o których jest w nich mowa. Ale najważniejsza w tej książce jest miłość i wojna, opisana z całą jej grozą, udręką życia w okopach, choć nie bez zachwytu dla pękających na niebie barwnych świateł pocisków. Apollinaire szukał wyrazu dla przyspieszonego rytmu nowoczesnego świata, w który wkraczała technika, fotografia, film. Jak pisze Hartwig w posłowiu do wyboru jego wierszy, Apollinaire „przewiduje powstanie wielu wynalazków: radia, nawet telewizji, a kto wie, czy nie komputerów, kiedy wzdycha: «Gdyby maszyny zgodnie z czasem / wzięły się wreszcie do myślenia»”.

Kochankowie jeszcze długo będą czytali liryki Apollinaire’a – jedne z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek napisano. A czytelnicy, do których trafia wspaniała opowieść Julii Hartwig, usłyszą wezwanie z „Vandémiaire”: „O ludzie przyszłych epok pamiętajcie o mnie” oraz łkanie z „Podróżnego”: „Otwórzcie mi drzwi w które stukam z płaczem”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.