JESZCZE NIE W POLSCE:
Szekspir & CO,
czyli Sylvia i króliczki

Anna Arno

Księgarnia Shakespeare & Company przestała istnieć nagle, w ciągu kilku godzin. Pewnego dnia w 1941 roku Sylvia Beach odmówiła sprzedaży egzemplarza „Finnegans Wake” niemieckiemu oficerowi

Jeszcze 4 minuty czytania

„To niemożliwe”, powiedział Joyce, „straci Pani pieniądze”. „Nie ma rzeczy niemożliwych”, odparła z amerykańską determinacją Sylvia Beach. Dopięła swego. Jako pierwsza wydała „Ulissesa”. Nakładem jej paryskiej księgarni Shakespeare and Company ukazało się jedenaście dodruków i w sumie kilka tysięcy egzemplarzy tej wielkiej powieści. To ona wymyśliła słowo „Bloomsday”. Ale również pisarz miał rację: przez swoje oddanie sprawom Joyce’a, Beach znalazła się na skraju bankructwa.

Wydany właśnie wybór korespondencji Sylvii Beach stanowi kronikę niezwykłego losu tej akuszerki literackiego modernizmu, założycielki legendarnej paryskiej księgarni.

Rue de l’Odéon 12

„W owych czasach nie było pieniędzy na kupowanie książek” – wspominał Hemingway w „Ruchomym święcie”. – „Brałem książki z wypożyczalni «Szekspir i Spółka», która była czytelnią i księgarnią Sylwii Beach na rue de l’Odéon 12. Na zimnej, smaganej wiatrem ulicy było to miejsce ciepłe, pogodne, z dużym piecem w zimie, stołami i półkami pełnymi książek, nowymi książkami na wystawie, a na ścianach fotografiami sławnych pisarzy, zarówno zmarłych, jak żyjących” (przeł. Bronisław Zieliński). Wśród fotografii honorowe miejsce zajmowali Whitman, Poe, Emerson i Wilde, ale byli też Joyce, Pound, Lawrence i William Carlos Williams. Rysunki Paula Recat: portrety Valéry’ego, Larbaud, André Gide’a, Georges'a Duhamela i Paula Claudela. Półki stały przy ścianach, pozostawiając w środku wolną przestrzeń. Na podłogach Beach położyła dywany, a z pchlego targu przyniosła wygodne fotele. Wszystko zachęcało do dłuższego buszowania, przeglądania i pogawędki. Był też stojak na literackie magazyny, a za główną salą maleńka sypialnia, gdzie mogła przenocować właścicielka albo pisarz bez dachu nad głową.

„The Letters of Sylvia Beach”.
Edited by Keri Walsh, Columbia University Press, 2010
Na początku, w 1919 roku, przy rue Dupuytren, na miejscu dawnej pralni, Beach założyła wypożyczalnię anglojęzycznych książek. „Spółkę” stanowili jej abonenci, których nazywała króliczkami („bunnies”, od francuskiego słowa „abonné”). Wkrótce bibliotekę oswoili dla siebie studenci pobliskiej Sorbony. Kiedy adres znaleźli także turyści, Sylvia postanowiła książki również sprzedawać, a w 1921 roku przeniosła się do obszerniejszego lokalu przy rue de l’Odéon, na przeciwko La Maison des Amis des Livres (Dom Przyjaciół Książki), księgarni i biblioteki prowadzonej przez jej przyjaciółkę, Adrienne Monnier. Dla coraz liczniej przybywających do Paryża amerykańskich pisarzy księgarnia stała się tymczasowym adresem, punktem kontaktowym i klubem.

„Sylwia miała żywą, ostro rzeźbioną twarz, piwne oczy, bystre, jak u małego zwierzątka, a wesołe jak u młodej dziewczyny” – wspominał Hemingway. Zaś Hugh Ford pisał: „nie spełniały się oczekiwania tych, którzy w Shakespeare and Company spodziewali się spotkać renegatkę o lubieżnych upodobaniach. Nawet jej strój sugerował powściągliwość i poważne podejście do sprawy. Sztywna, groźna, energiczna, poza otoczeniem książek mogłaby uchodzić za sekretarkę wielkiej firmy albo nauczycielkę”. Ubierała się po męsku – w ciemne koszule, aksamitne marynarki z fularem i wygodne buty. Nosiła okulary w drucianej oprawie, które podkreślały surowość jej nieco ptasiej twarzy. Odpalała papierosa za papierosem i bezustannie kręciła się po sklepie, zawsze gotowa służyć pomocą. „Wciąż proszono ją nie tylko o wypożyczenie lub sprzedaż nowości wydawniczych czy czasopism, ale także o znalezienie pracy, mieszkania, pomoc w zawarciu znajomości czy też informacje na najrozmaitsze tematy” – pisała w 1922 roku w „New York Timesie” Marjorie Reid.

New Jersey i Europa

Urodzona w 1887 roku Sylvia Beach była drugą z trzech córek prezbiteriańskiego księdza. Nadano jej imię Nancy, które później zmieniła. Wychowała się w Bridgeton i Princeton w stanie New Jersey. Kiedy miała piętnaście lat, jej ojciec został pastorem akademickim Amerykańskiego Kościoła w Paryżu i rodzina na trzy lata przeniosła się do Francji. Podczas tego pobytu Sylvia przez kilka miesięcy uczęszczała do szkoły w Lozannie, i był to jedyny epizod jej formalnej edukacji; jak wspominała po latach, „za sprawą dziwnych pomysłów dwóch dam, które prowadziły szkołę, tamtejszy rygor bardziej nadawał się dla zgrai młodocianych przestępców w poprawczaku niż dla stadka potulnych panienek. Liznęłam trochę francuskiej gramatyki, ale byłam nieszczęśliwa i wkrótce matka zabrała mnie do domu”. Sylvia polubiła jednak Europę i kiedy podrosła, wracała na stary kontynent, aby podróżować i uczyć się języków. Podczas pierwszej wojny światowej służyła we Francji jako rolniczka-wolontariuszka, dwa lata spędziła z matką w Hiszpanii, a w 1919 roku, razem ze starszą siostrą Holly, pracowała w Serbii dla Czerwonego Krzyża. „Końskie szkielety leżały wzdłuż całej drogi (…) wszędzie okopy & druty kolczaste i inne produkty wojny, wszyscy zabierają pamiątki z pola bitwy” – pisała w marcu 1919 roku do młodszej siostry Cyprian. Kilka miesięcy później w liście do ojca donosiła: „woda pochodziła ze studni, w której był niemiecki żołnierz, co wpadł jakiś czas temu i dotąd go nie wyciągnęli. Było 30 łóżek na 250 ludzi; pacjenci byli stłoczeni warstwami na podłodze, bez żadnej opieki, z gnijącymi na nich mundurami”. Być może właśnie doświadczenie wojny sprawiło, że Sylvia Beach, z żądnej przygód turystki, zmieniła się w kobietę zdecydowaną zrobić w życiu coś pożytecznego.

W swoim pierwszym dorosłym paszporcie jako zawód Beach podała dziennikarstwo, chociaż na swoim koncie miała zaledwie jeden artykuł o paryskim Muzeum Rodina. Matka natomiast chciała, aby wspólnie założyły firmę importującą do Ameryki luksusowe europejskie towary. Tymczasem jednak Sylvia przypomniała sobie o swojej wielkiej miłości do książek. Początkowo chciała otworzyć francuskojęzyczną księgarnię w Nowym Jorku lub w Londynie, ale szybko zrozumiała, że nie ma wystarczającego zapotrzebowania. „Wiem, że w naszym kraju liczą się tylko Biznes&Sport plus Ciuchy; wszystko inne to stracona nadzieja. Tacy są Faworyci i nikt przy zdrowych zmysłach nie inwestowałby w Sztukę” – pisała do młodszej siostry latem 1919 roku – „zazdroszczę tym porządnym Amerykanom, takim wysportowanym, przedsiębiorczym, zapalonym i energicznym, użytecznym i świetnie dającym sobie radę. Świat jest dla nich «Wielką Przygodą» i nie ma się o co martwić. Ale w końcu niektórzy muszą za nich myśleć, a ja muszę mieć książki dla tych niektórych”. Kilka tygodni później Sylvia wysłała do matki telegram: „Otwieram księgarnię w Paryżu. Proszę, przyślij pieniądze”.

Adrienne

W Paryżu Sylvia miała także nową przyjaciółkę, bez której szanse na powodzenie interesu byłyby marne. Choć kilka lat młodsza od Sylvii, Adrienne Monnier już w 1915 roku otworzyła pierwszą (!) wypożyczalnię (później także księgarnię) we Francji. Adrienne znała każdą pozycję w swoim sklepie i sprowadzała tylko tytuły, które ją interesowały. Przytulne wnętrze z brzuchatym piecem zapraszało do lektury. Sama Adrienne zachęcała, aby książki pożyczać i trochę z nimi pożyć przed decyzją o kupnie. To ona pomogła Sylvii zdobyć pozwolenie na działalność gospodarczą, znalazła lokal i skłoniła właścicieli, aby zgodzili się wynająć go cudzoziemce. Doradzała w sprawach przyziemnych i duchowych, była wzorem bibliotekarki i księgarza. Jasnoniebieskie oczy Adrienne przypominały Sylvii Williama Blake’a. Wkrótce zamieszkały razem. Korespondencja Sylvii jest dyskretna i powściągliwa, jeśli chodzi o Adrienne, czasami jednak ich związek porównywano do zaprzyjaźnionej pary Gertruda Stein i Alice Toklas (Sylvii poświęciła zresztą Stein długi wiersz).

W tym samym czasie w Paryżu otwarta została solidnie zaopatrzona Biblioteka Amerykańska. Kameralna kolekcja Beach odgrywała zupełnie inną rolę – wypełniona tomami zakupionymi w paryskich antykwariatach, przesyłanymi przez młodszą siostrę ze Stanów, a także angielskimi książkami, które Sylvia sama kupowała w Londynie, nie była wyczerpująca, ale za to bardziej współczesna i eksperymentalna. Można tu było pożyczyć skandalizującego „Kochanka Lady Chatterley”, czy też promujące nowoczesną literaturę wpływowe czasopismo „The Dial”. Podobnie jak u Adrienne, asortyment opierał się na rozeznaniu i smaku właścicielki. Beach natychmiast wyczuwała geniusz, choćby Joyce'a, Hemingwaya czy T.S. Eliota. Miała też talent do ludzi – wolała analizować charaktery pisarzy niż zagłębiać się w meandry ich dzieła. Jej uwagi o ludziach i książkach były anegdotyczne i urokliwe. Z łatwością posługiwała się zarówno francuskim, jak i angielskim, a czasem, dla zabawy i z wielkim wyczuciem, mieszała dwa języki, wymyślała nowe słowa i wyrażenia. Interesowały ją nie tylko teksty, ale także ludzie. Czytelnicy i autorzy. „Nie miała żadnego powodu, żeby mi ufać. Nie znała mnie, a adres, który podałem, rue Cardinal Lemoine 74, nie mógł być skromniejszy. Nikt ze znanych mi ludzi nie był dla mnie milszy” – wspominał Hemingway. Podejście Sylvii do biznesu ilustruje przytoczona przez Marjorie Reid anegdota: pewna kobieta chciała kupić „Ulissesa”, ale brakowało jej gotówki. Egzemplarze w taniej oprawie były już sprzedane i pozostało tylko kilka sztuk po 250 franków. Klientka poprosiła, aby jeden dla niej odłożyć i zostawiła w depozycie 50 franków. Po kilku dniach wróciła, mówiąc, że chwilowo potrzebuje 50 franków, ale błagała, żeby zatrzymać dla niej książkę. Po kilku tygodniach zapłaciła i książkę zabrała. Parę tygodni później kobieta znów była w sklepie. Wybierała się do Ameryki i nie miała pieniędzy na bilet. Oddała więc książkę i poprosiła o przetrzymanie jej do czasu, kiedy prześle zapłatę przez znajomych…

Ulisses

Intuicja Sylvii Beach była niezawodna, a jej odwaga, wytrwałość i cierpliwość godne najwyższego uznania. Po nieudanych próbach opublikowania „Ulissesa” w Anglii i Stanach Zjednoczonych (książka została w USA zakazana jako nieobyczajna), Joyce zwrócił się z prośbą o publikację do Sylvii. Ochoczo podjęła wyzwanie. Starszej siostrze pisała, że ta książka przyniesie sławę księgarni, a przyjaciółce oznajmiała: „Mój sklep odnosi wielki sukces, zarabia na siebie i tym podobne, i pomyśl tylko, że teraz wydaję książkę, «Ulissess» Jamesa Joyce’a, to największa książka i autor naszych czasów…! (…). «Ulisses» to arcydzieło i kiedyś będzie zaliczany do klasyków literatury angielskiej”. W następnych miesiącach Beach była niemal całkowicie pochłonięta finansowymi i wydawniczymi kłopotami Joyce’a. Z mniszą cierpliwością przyjmowała kolejne wersje i poprawki. Jak wspominała Janet Flanner, paryska korespondentka „New Yorkera”, prawo do niekończących się korekt, jakie Sylvia dała Joyce’owi, przyczyniło się do tego, że „Ulissess” mógł osiągnąć swój ostateczny kształt. W lutym 1922 roku ukazało się pierwszych tysiąc egzemplarzy – nieomal wszystkie były z góry zaprenumerowane. Promocja Joyce’a, opieka i pomoc dla jego rodziny, którym przez wiele lat poświęcała się Sylvia Beach, graniczyły z religijnym oddaniem. Korzystając z pomocy przyjaciół, szmuglowała „Ulissesa” do Stanów. Walczyła z pirackimi wydaniami. Już próbne wydruki przekazała Valéremu Larbaud, który natychmiast zabrał się za francuski przekład. Martwiła się o słabnący wzrok Joyce’a i o jego syna, który powinien znaleźć pracę. Harriet Weaver, innej wiernej promotorce pisarza, donosiła latem 1922 roku: „Pan Joyce, mam nadzieję, czuje się coraz lepiej. Odwiedziłam go, rozmawiał wesoło i zjadł dwa steki baranie”.

Czasami, zwykle około południa, Joyce zaglądał do księgarni. Marjorie Reid, która go tam spotkała, odebrała go jako postać lodowatą i wyniosłą. Okazywał obojętność i brak zainteresowania czymkolwiek poza swoim dziełem. Sylvia zaś latami spełniała wszelkie prośby i żądania ulubionego autora. Wypłacała mu sowite honoraria, zaliczki za „Finnegan’s Wake” (które funkcjonowało wówczas jeszcze jako work in progress), zaliczki za drugie niemieckie i francuskie wydanie „Ulissesa”, za polski i czeski przekład… Joyce czasami wysyłał żartobliwe przeprosiny, które jednak zarazem przypominały o jego niekończących się, pilnych potrzebach. 17 marca 1927 roku pisał: „ponoć to wielka rzecz, być ‘geniuszem’, ale nie uważam, bym miał prawo dręczyć panią w noc, w południe i rano o pieniądze, pieniądze, pieniądze. Jest pani przepracowana i bez mojego kołatania do drzwi. Jestem nieomal gotowy wpuścić egzekutorów i patrzeć, jak wychodzą z meblami i zwierzętami z arki”. W kwietniu zmęczona Sylvia w liście do najważniejszego autora wspomina stos niezapłaconych rachunków i własne finansowe tarapaty: „Obawiam się, że tymczasem ja i mój sklepik nie damy rady utrzymać pana i pańskiej rodziny do czerwca oraz sfinansować podróży Pana i Pani Joyce do Londynu «z pieniędzmi podzwaniającymi w kieszeni». To dla mnie przerażająca perspektywa. Poniosłam już z Pana powodu wiele wydatków, o których nawet nie śniłam, i wszystko daję Panu z chęcią. Czasem myślę, że nie zdaje Pan sobie z tego sprawy (…). Mój podziw i oddanie Panu naprawdę nie mają granic, podobnie jak praca, którą zrzuca Pan na moje barki. Pod Pańską nieobecność, każda Pańska prośba jest rozkazem. Nagrodą za moje ciągłe wysiłki jest patrzenie na Pana złożonego jak scyzoryk i słuchanie Pańskich narzekań”. List pozostał niewysłany. Wiosną 1931 roku Sylvia była zadłużona u rodziny i przyjaciół. Podupadała na zdrowiu, a księgarnia stała na granicy bankructwa. Wtedy Adrienne wystosowała do Joyce’a stanowczy list, w którym poprosiła go o zwolnienie przyjaciółki z wydawniczych obowiązków. Po jakimś czasie stosunki z pisarzem unormowały się, ale nigdy nie wróciła dawna serdeczność. „Sylvia Beach – jak oddać sprawiedliwość osobie, której wpływ był tak ogromny, a delikatność niezawodna? Osobie, która nigdy nie pozwoliła, by logika kazała jej żałować nadmiernej wyrozumiałości dla przez nią obdarowanych; żarliwa, porywcza, wiecznie wysilająca się dla korzyści i przyjemności tego, kto, jak czuła, ją obdarował” – pisała po śmierci Sylvii poetka Marianne Moore.

Koniec

Księgarnia Shakespeare & Company przestała istnieć nagle, w ciągu kilku godzin. Pewnego dnia w 1941 roku Beach odmówiła sprzedaży egzemplarza „Finnegans Wake” niemieckiemu oficerowi. Pod groźbą konfiskaty, z pomocą przyjaciół, Sylvia przeniosła zawartość sklepu do jej mieszkania na górze. I choć w 1944 roku Ernest Hemingway w mundurze przyszedł „wyzwolić” księgarnię, Beach nigdy nie wznowiła działalności.

W 1955 roku Adrienne Monnier po ciężkiej i bolesnej chorobie popełniła samobójstwo przez przedawkowanie leków nasennych. W ostatnich latach w swej korespondencji Beach troszczy się o kolekcję joyce’owską i inne pamiątki po legendarnej księgarni. Latami pisze wspomnienia, które ukazują się w 1959 roku. W tym samym roku odbiera doktorat honoris causa New York State University w Buffalo. W 1962 roku, tuż przed śmiercią, po raz pierwszy jedzie do Irlandii, gdzie uczestniczy w ceremonii otwarcia Muzeum Jamesa Joyce’a w wieży w Sandycove.

Na miejscu oryginalnego sklepu Beach pozostała tylko pamiątkowa tabliczka, ale w 1951 roku Amerykanin George Whitman otworzył w Paryżu księgarnię Le Mistral, która stała się dziedzicem sklepu z rue de l’Odéon. Za życia zaglądała tam Sylvia Beach i spotykała młodych pisarzy – niektórym Whitman oferował kąt w zamian za pomoc w prowadzeniu księgarni. W testamencie Beach przekazała Whitmanowi znaczną część swojego prywatnego księgozbioru oraz prawo do używania nazwy Shakespeare and Company. Dziś tę miłą księgarnię przy rue de la Bucherie prowadzi nazwana na cześć wielkiej poprzedniczki córka Whitmana, Sylvia Beach Whitman. Także kilka księgarni w Nowym Jorku przybrało nazwę Shakespeare & Company.

Sylvia Beach, która nawet w swoich wspomnieniach ukrywa się w cieniu książek i opowieści o innych ludziach, może ucieszyłaby się, gdyby na koniec przypomnieć anegdotę. Scott Fitzgerald, który poznał Joyce’a na kolacji u Sylvii w lipcu 1928 roku, groził, że w hołdzie dla geniuszu Irlandczyka wyskoczy z okna, a w należącym do Beach egzemplarzu „Wielkiego Gatsby’ego” narysował siebie klęczącego obok Joyce’a w aureoli.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.