Tysiące Broadwayów
Thomas Hawk CC BY-NC 2.0

13 minut czytania

/ Literatura

Tysiące Broadwayów

Anna Arno

Na pytanie o korzenie swojej twórczości Pinsky odpowiada rozmaicie. W dzieciństwie gorliwie wertował słowniki. Jako nastolatek grał na saksofonie. Wedle jego definicji poezja to oddech, wypychany z przepony, który w ustach układa się w wypełnione znaczeniem dźwięki

Jeszcze 3 minuty czytania

Long Branch to zacne nadmorskie miasteczko. Malował je Winslow Homer. Głowy państwa, które odwiedziły ten kurort w stanie New Jersey upamiętnia Kościół Siedmiu Prezydentów. Latem 1881 roku przywieziono tutaj umierającego prezydenta Garfielda – morska bryza nie wyleczyła jednak rany po postrzale zamachowca. Rodzinne miasto wspomina też chętnie poeta Robert Pinsky. Jeden z jego dziadków prowadził miejscowy bar, gdzie w czasach prohibicji szynkował nielegalny alkohol. Drugi dziadek zmywał okna, był krawcem i złotą rączką. Pinsky lubi przypominać, „że wszyscy skądś pochodzimy”. Wychował się w niereligijnej rodzinie żydowskiej: nie chodził do synagogi i popijał hamburgery mlecznymi koktajlami. Ale jak zauważył, żydostwo to nie wiara, lecz fakt urodzenia, jak kolor oczu, albo forma lojalności wobec najbliższych: po śmierci dziadka ojciec o świcie zmawiał za niego kadysz. „Wszystko jest regionalne” – przekonuje poeta w wierszu „Long Branch, New Jersey” – „To właśnie tutaj urodziłem się, kochanie,/ I zostałem poczęty,/ I po raz pierwszy wzruszyłem się do łez,/ I po raz ostatni rozzłościłem się, także do łez” (przeł. Stanisław Barańczak). Jako dziecko Pinsky uważał, że Broadway z popularnej piosenki to główna arteria w Long Branch. Później zrozumiał, że w przeboju mowa jest o Manhattanie, ale tę samą nazwę noszą ulice wielu amerykańskich miejscowości. Pinsky studiował nawet historię amerykańskiej Main Street: w studium „Tysiące Broadwayów” („Thousands of Broadways: Dreams and Nightmares of the American Small Town”) zgłębiał mitologię amerykańskiego miasteczka.

Robert Pinsky, „Terrarium dla snów. Wiersze wybrane”. Przeł. Agata Hołobut, Renata Gorczyńska, Stanisław Barańczak, Adam Szostkiewicz, Justyn Hunia, Mieczysław Godyń, Znak, 160 stron, w księgarniach od maja 2017Robert Pinsky, „Terrarium dla snów. Wiersze wybrane”. Przeł. Agata Hołobut, Renata Gorczyńska, Stanisław Barańczak, Adam Szostkiewicz, Justyn Hunia, Mieczysław Godyń, Znak, 160 stron, w księgarniach od maja 2017Robert Pinsky jest uważany za poetę-patriotę. Jego drugi tom, z 1979 roku nosił tytuł „An Explanation of America” („Objaśnienie Ameryki”). Prywatnie ma wiele stereotypowo amerykańskich cech: pogodny, bezpośredni, z czarującym, szerokim uśmiechem. Równie swobodnie czuje się w warsztacie mechanika jak w sali wykładowej. W rozmowie, ale także w wierszu, z łatwością zmienia rejestry, nie uznaje surowego podziału na wysokie i niskie. Także jego „objaśnienie” swojego kraju nie przypomina bohaterskiego eposu ani patriotycznej laurki. Raczej kreślenie mapy, rozpoznawanie nowego terytorium. Jak zauważa Pinsky, znaczenie, jakiego nabrała data jedenastego września, jest w amerykańskiej kulturze czymś nowym. W szkicu „Prowincjonalne poczucie czasu: 2002” pisał: „wiele ulic i placów w Europie czy w Ameryce Południowej ma nazwy w formie pamiętnych dat, ale w naszym kraju było to niespotykane. W niektórych krajach nazwa miesiąca jak «październik» czy «sierpień», uruchamia w świadomości zbiorowej złożoną opowieść o losie narodu – całe brzemię kataklizmów i klęsk, aktów heroizmu i urazów” (przeł. Renata Gorczyńska). Tymczasem idea, że w Nowym Świecie można się łatwo zaadaptować, to jeden z ważniejszych amerykańskich mitów. Jak jednak spekuluje Pinsky, przyspieszone zapuszczanie korzeni zapewne narzuca amnezję: „może los imigrancki zawiera pragnienie zatarcia dat i specyfiki przeszłości”. Jak przyznaje poeta, zawsze był dumny ze swojej wyostrzonej świadomości historycznej, ponieważ „wspólna pamięć” określa i definiuje naród mocniej niż więzy krwi. „Kreol” – tak przewrotnie zdefiniował się w jednym z ostatnich wierszy. Metaforę rzymskiego podboju barbarzyńskich krain Pinsky przeniósł w realia New Jersey. Z zapałem uczonego lingwisty zabawił się przy tym nazwiskami ludzi, którzy współtworzyli jego prywatną historię. Ameryka to wielobarwny patchwork językowych tradycji i literackich skojarzeń.  „Optyk pochodzi od greckiego słowa związanego z widzeniem,/ a bankier od włoskiego/ wyrazu na oznaczenie ławy, na której, jak sobie wyobrażam,/ ludzie siadywali,// wymieniając pieniądze i zaciągając pożyczki. Pinsky, podobnie jak »Tex« albo »Brooklyn«, to nazwisko, którego nikt by nie nosił, gdyby mieszkał wciąż w tym samym miejscu:// wszystkie te imiona oznaczają kogoś, kto od dłuższego czasu/ przebywa poza domem./ Schiavone to «Słowianin». Milford jest jednym z imion – typu Milton Herbert Sydney – jakie niektórzy imigranci zapożyczali od nazwisk poetów i nadawali swoim potomkom./ Kreol pochodzi od słowa, które znaczy: rodzić lub tworzyć w jakimś miejscu” (przeł. Mieczysław Godyń).

W Ameryce pokrewieństwo z wyboru jest wyraźniejsze niż w krajach, których mieszkańcy z grubsza wyglądają podobnie. Ale wrażliwość historyczna poety nie objawia się potrzebą stawiania pomników, malowania szerokiej panoramy. Polega raczej na „historycznej empatii”, czułej obserwacji, która ślady przeszłości odnajduje na twarzach czy fasadach. Jak podkreśla Pinsky, siłą Ameryki jest jej różnorodność i otwartość, zmieszanie: „nasz narodowy geniusz jest wielojęzyczny, synkretyczny, kulturalnie różnorodny, nie przyjmujący możliwości jakiegokolwiek rządzącego, arystokratycznego centrum”.  

Aby rozumieć historię, trzeba jednak przede wszystkim wchodzić w cudzą skórę: to umiejętność charakterystyczna dla osób głęboko obcujących z literaturą. „Wyobraź sobie dziecko z Wirginii lub z New Hampshire/ Jakieś osiemdziesiąt lat temu, może więcej,/ Samotne, na prerii, pewnym popołudniem, / Pierwszy raz w życiu, na kosmatym kobiercu/ Traw, ciągnącym się milami” („Miłość do śmierci”, przeł. Adam Szostkiewicz). Jak wyjawia poeta: „Nic takiego w istocie się nie wydarza, kiedy próbuję/ wyobrazić sobie, że się wydarza, na pustych równinach,/ A przecież dzieje się w wyobraźni części tego kraju”. Poeta opisuje obrazy, które powstały w jednostkowej lub zbiorowej wyobraźni. Gogol porównywał Rosję do pędzącej trojki. Amerykę Pinsky próbuje przedstawić jako zaprzęg: z jednej strony ciągnie go samochód, reprezentujący siłę osobowości, ale tę „egoistyczną” prędkość równoważy wspólnota kolei. W poezji sprawdza się chwyt pars pro toto – jak w „Piosence o porcelanie”  Miłosza. Jak zapamiętał Pinsky, ktoś w Berkeley obruszył się na ten wiersz: „Myślę, że osoba, która tak zareagowała, wolałaby, by Miłosz stwierdził, że najbardziej ze wszystkiego było mu żal zabitych Żydów. Ale to nie wymagało deklaracji, a ponadto wówczas zabrakłoby temu wierszowi historycznego wymiaru potłuczonej porcelany – produktu starej Europy, która wyobrażała sobie, że jest ziemią ucywilizowaną – namalowała pasterkę na filiżankach, a zaraz potem pogryzła się, pocięła i rozerwała na strzępy” (przeł. Renata Gorczyńska).

Robert Pinsky / Greg Peverill-Conti CC BY-NC-SA 2.0Robert Pinsky / Greg Peverill-Conti CC BY-NC-SA 2.0

Na pytanie o korzenie swojej twórczości Pinsky odpowiada rozmaicie. Jako początkujący liryk zaczynał od naśladowania Yeatsa, Frosta czy Eliota. Ale można sięgnąć głębiej: już w dzieciństwie gorliwie wertował słowniki. W angielszczyźnie zachwycają go przede wszystkim zbitki twardych, anglosaksońskich wyrazów z tymi wywiedzionymi z łaciny. Namiętnie sprawdza etymologię nawet najpospolitszych terminów (z zachwytem odkrył choćby, że angielski wyraz rzecz – a thing – pierwotnie był czasownikiem). Najciekawsza wydaje się jednak trzecia odpowiedź: jako nastolatek poeta grał na saksofonie. Akompaniując do potańcówki, poczuł w sobie moc zaklinacza węży: ludzie kołysali się w rytm muzyki, którą on wydobywał z instrumentu. Chociaż nie został znanym jazzmanem, do dziś amatorsko muzykuje. Kiedy w eseju „Poetry and the World” stwierdził, że poezja jest najbardziej fizyczną ze sztuk, znajomi sugerowali, żeby pomyślał o tańcu. Ale dopiero później Pinsky znalazł własną definicję poezji, poniekąd związaną z grą na instrumencie dętym: poezja to oddech, wypychany z przepony, który w ustach układa się w wypełnione znaczeniem dźwięki.

W „Historii serca” (z wydanego w 1984 roku tomu pod tym samym tytułem) Pinsky opowiedział nie-heroiczną historię własnego dzieciństwa. Wspomina przełomowy moment w życiu rodziny: „Wypadek//Mojej biednej matki, źle potem znosiła hałasy i jasne/ Światło. Tak samo wysokość. Czasem schodziła tyłem/ Po schodach, oparta o ramię mego młodszego brata” (przeł. Adam Szostkiewicz). Poeta wielokrotnie wspominał psychiczne zaburzenia matki: odtąd dom był już zawsze statkiem szalonym. „Kiedy moja matka upadła na głowę, stała się/ Jak nigdy Twoim zapiekłym wrogiem” – ironicznie wspominał w „Odzie do sensu” (przeł. Agata Hołobut). Najbardziej przejmujący obraz domu, w którym panuje choroba umysłowa, zawarł Pinsky w wierszu „Telewizji”: „W niebieskim półświetle ojciec i siostra/ Wbijali w ciebie wzrok stuleni w fotelu/ Ich żona i matka była słaba na umyśle/ Gardziłem i nimi, i tobą, bo gardziłem wszystkim” (przeł. Agata Hołobut). Roztaczające błękitną poświatę „terrarium dla snów”, kapliczka lęków i marzeń – Pinsky przyznaje telewizji miejsce w poezji, nawiązuje połączenie z kulturą wysoką: „Twoim patronem w panteonie byłby Hermes”.

Robert Pinsky będzie gościem Festiwalu Miłosza, który odbędzie się w Krakowie w dniach 7-11 czerwca 2017.
miloszfestival.pl

Hermes mógłby być również patronem Pinsky’ego: poeta jest ambasadorem amerykańskiej kultury masowej, posłańcem, krążącym pomiędzy tym, co prywatne i publiczne. W latach 80. ułożył fabułę gry komputerowej Mindwheel: stworzył mieszankę tropów science-fiction, popularnego surrealizmu i literackich aluzji. Oto poetycka zabawa, jeszcze jedna wycieczka poza granice literackiego gatunku. Hermes-pośrednik mógłby zostać również patronem tłumaczy. W Polsce Pinsky jest znany przede wszystkim jako tłumacz poezji Czesława Miłosza. Przekłady powstawały właściwie w kwartecie: Miłosz, przy współpracy z Renatą Gorczyńską, przygotowywał dosłowne „rybki”, a Robert Pinsky i Robert Hass układali z nich amerykańskie wiersze. Polski poeta często wyjaśniał znaczenie poszczególnych fraz. Jednym z najważniejszych osiągnięć translatorskich Pinsky’ego pozostaje jednak przekład „Piekła” Dantego. Zafascynowała go precyzyjna struktura metryczna poematu, ale zdołał również oddać płynność potocznego, świeckiego języka: jak wyznawał, właśnie z tego powodu piekielne pieśni były mu bliższe aniżeli wysokie tony „Raju”. Nad przekładem pracował po nocach, jak dziecko zafascynowane nową zabawką. Pinsky przyznaje, że nie ma ustalonego rytmu dnia ani rutyny pracy. Potrafi jednak godzinami ślęczeć nad wymagającym skupienia zadaniem, jak struganie w drewnie, naprawianie maszyn, układanie puzzli, albo właśnie przekład literacki.

Porównuje wiersz do oddechu. Jak zauważył krytyk David Bromwich, liczy się dla niego nie tyle to, co poeta chciał przekazać w momencie pisania, ile co zostaje usłyszane w chwili odczytania utworu. Uważa, że dobry wiersz powinien wybrzmieć; w przeciwnym wypadku, milcząco zapisany na stronie jest jak nuty niewykonywanego utworu. Podczas trzyletniej kadencji Poety Laureata (prestiżowy tytuł przyznawany przez Bibliotekę Kongresu), Pinsky zaproponował projekt „Ulubiony wiersz” – ochotnicy przysyłali nagrania ważnych dla siebie utworów. Z tych tekstów Pinsky złożył dwie pokaźne antologie, a w bazie danych projektu do dzisiaj zgromadzono około 25000 listów od czytelników.

W jednym z utworów Pinsky zastanawia się nad naturą zapominania: „Pamięć tylu dupereli, zmieszanych z takim mnóstwem tego, co wydaje się ważne” („Zapominanie”, przeł. Mieczysław Godyń). Zapytany, jak przeżywa postępowanie starości, poeta mówi o „przyspieszeniu” czasu, skróceniu perspektywy: przypomina to piasek w klepsydrze, który pod koniec wydaje się przesypywać błyskawicznie. Albo resztka wody w wannie, która z bulgotem wpada do odpływu… Jak przypomina poeta, sława tak łatwo wyparowuje, nikną ludzkie ślady. Kto pamięta imiona słynnych sportowców sprzed kilku pokoleń: „Mało kto potrafi wymienić całą ósemkę swoich pradziadków. Potraficie?/ Czy wnukowie waszych dzieci będą pamiętać wasze imiona?” (przeł. Mieczysław Godyń). Prawnuki Pinsky’ego zapewne będą pamiętały jego imię i nazwisko, które z pewnością brzmiałoby nieco inaczej, gdyby jego przodkowie pozostali  gdzieś na wschodzie Europy… Ale Pinsky chwali również cud niepamięci: irytacja i głupota mijają. Wiele rzeczy lepiej puścić w zapomnienie, jak choćby antysemicki komentarz: „Coś wchodzi uchem, słyszysz to. I w tej samej/ chwili to łykasz albo wypuszczasz drugim uchem: ekstaza zapominania”.

Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Festiwalem Literackim im. Czesława Miłosza w Krakowie.
Festiwal Miłosza


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.