O nowej książce Juliana Barnesa pisaliśmy w maju w rubryce „JESZCZE NIE W POLSCE”. Z okazji ukazania się polskiego przekładu Jana Kabata (Wydawnictwo Świat Książki) przypominamy tekst Anny Arno.
Dlaczego zakochujemy się w tych, w których się zakochujemy? Czy winne są feromony? My wybieramy, a może coś nas pociąga, bez udziału świadomości i woli? „Zakochanie jest najbardziej gwałtowną formą wyrażania gustu (smaku)” – stwierdza narrator opowiadania „Carcassone”. Kiedy ktoś dryfuje ku takim tematom, jego mąż, żona lub przyjaciel dyskretnie zwracają uwagę, że na dzisiaj starczy już wina. Ale w nowym zbiorze opowiadań Julian Barnes uparcie powraca do tych naiwnych, późnowieczornych pytań. Jak zaczynają się związki? Na czym opierają się długotrwałe, stare, dobre małżeństwa? Dlaczego ze wszystkich znajomych par, które przegląda w myśli samotny trzydziestoparolatek, jedyną, która przetrwała, jest dwóch starszych gejów – ponieważ uniknęli ciężaru wychowywania dzieci? A może dlatego, że ich związek był zagrożony, przekraczał tabu?
Rozwiedziony agent nieruchomości podrywa kelnerkę w prowincjonalnej angielskiej dziurze. Myśli, że jest Polką, jedną z plemienia solidnych fachowców ze Wschodu. Od początku podoba mu się to, czego dziewczyna nie robi – nie zwierza się i nie wypytuje, nie jest nachalna i nie wymaga. Vernon lubi jej niezgrabny angielski i chętnie tłumaczy, że przytulać się, „cuddle”, to co innego niż znajome jej „fuck”. Ale Vernon przekroczy wkrótce granicę prywatności. Odsłoni bolesną tajemnicę kochanki, i zrujnuje ich związek.
Bohater kolejnego opowiadania, Geoff, świeżo po rozstaniu, potrzebuje nowej partnerki do pieszych wycieczek. Chciałby ją zapytać, ile ma lat i czy chodzi na siłownię, ale robi jej wykład o starej kopalni łupków i rzadkim gatunku owiec. Nic dziwnego, że wkrótce będzie jednak zmuszony zapisać się do klubu turystycznego.
Julian Barnes
Urodził się w Leicester w 1946 roku, ale większość życia spędził w Londynie. Jego sławę ugruntowała trzecia powieść, „Papuga Flauberta” (1984, Czytelnik 1992, Świat Książki 2011). Barnes chętnie miesza gatunki, a jego fikcje dryfują w stronę eseju – tak dzieje się w „Historii świata w dziesięciu i pół rozdziałach” (1989, Edytor, 1994), powieści o podróży i odkryciach, złożonej z fragmentów historycznych i zmyślonych opowieści. Bohaterem krótkiej powieści „Jeżozwierz” (1992, Rebis, 1994) jest stający przed sądem były przywódca partii komunistycznej w jednym z krajów Bloku Wschodniego. Po polsku ukazały się także m.in. „Anglia, Anglia” (1998, Prószyński i S-ka, 2003), nawiązująca do Swifta i Huxleya opowieść o miliarderze, który próbował odtworzyć swój kraj w miniaturze oraz „Arthur &George” (2005, Świat Książki, 2007), kryminalna historia oparta na epizodzie z biografii Sir Arthura Conan Doyle’a. Ostatnio ukazała się książka „Nie ma się czego bać” (2008, Świat Książki, 2010), eseistyczne rozważania o lęku przed śmiercią. Zafascynowany Flaubertem Barnes jest ceniony we Francji – jako jedyny zdobył dwie prestiżowe nagrody: Prix Médicis i Prix Fémina, a w 2004 został wyróżniony odznaczeniem Commandeur de l’Ordre des Arts et des Lettres.
Geoff próbuje „zachodzić” brak wielkiej miłości, natomiast bezdzietni Martha i Ken oddają się innej, także bardzo angielskiej pasji: uprawiają ogródek. Ale on wolałby warzywnik, ona egzotyczne kwiaty, a kiedy Martha po cichu wycina jego ulubiony krzak jeżyn (okropne ostrężyny), Ken w tajemnicy zapisuje się w kolejce po działkę. Jak to zwykle bywa w udanych małżeństwach, Ken uwielbia grillować, Martha zaś uważa to za szczyt wulgarności. A kiedy Ken opowiada historyjkę, Martha wie, że powtórzy ją jeszcze ze sto razy.
Związek Alice i Jane także przypomina udane małżeństwo: dwie pisarki w pewnym wieku, od lat razem jeżdżą na spotkania autorskie. „Obie prywatnie lubią książki drugiej trochę mniej niż przyznają, ale także książki wszystkich innych podobają im się mniej niż deklarują, nie ma w tym więc hipokryzji”. Dawno zapomniały wzajemne zdrady, a nuta zazdrości jest kanwą ich przyjaźni. Alice nie eksponuje już biustu tak, jak w czasach, kiedy sypiała z byłym mężem Jane i flirtowała z Johnem, a u boku ostro tankującej, przysadzistej przyjaciółki czuje się szczupła, oczytana i błyskotliwa. Z kolei Jane przypuszcza, że przy dominującej Alice publiczność uznaje ją za bardziej sympatyczną.
Te historie śmiesznych, żałosnych miłości, przetykają lżejsze, złożone wyłącznie z dialogów fragmenty, zatytułowane „U Phila i Joanny”. Kilka par ze sporym stażem gada przy kolacji o wszystkim i niczym: o zbieraniu psich kup i rzucaniu palenia, o Hillary Clinton, teście na raka jelita i przepisach na pomarańczową marmoladę. Skaczą z tematu na temat, starają się być dowcipni, a zażenowana żona przerywa mężowi, który się zagalopował. Przy nadprogramowym kieliszku wina kolacja zamienia się w sympozjon. Ktoś zastanawia się, czy w tym towarzystwie jeszcze uprawia się seks. Czy mężczyźni mówią tylko o „tym”, a kobiety o miłości, i czy znajomy, który zmienia partnerki jak rękawiczki, może naprawdę kochać? Jak odróżnić prawdę i skąd wiemy to, co wiemy? Takie pytania z grubej rury zadaje się tylko, kiedy robi się już późno. Także, kiedy robi się późno w życiu i człowiek zauważa, że od scherzo i allegretto woli andante i grave. Z gadaniny gości Phila i Joanny wyłania się melancholijny obraz wygodnego, spełnionego, skazanego na klęskę życia.
Julian Barnes, „Puls”. Przeł. Jan Kabat,
Świat Książki, 272 strony, w księgarniach
od października 2011Pierwszą część książki zamykają przejmujące „Linie małżeństwa”. Owdowiały mąż wraca na szkocką wyspę, gdzie razem z żoną spędzili wiele szczęśliwych wakacji. O jej śmierci na guza mózgu opowiada tak, „jakby to przydarzyło się komuś innemu”. Przypomina sobie, jak w kryzysie ich związku poszedł z gospodarzem zbierać małże. Metoda, polegająca na zasypaniu solą dziurki w piasku i czekaniu, aż mięczak wyjdzie z ukrycia, wydała mu się podobna do małżeństwa: „czekanie, aż coś wyskoczy z piasku. I okazuje się, że nic tam nie ma, albo jest coś, co przetnie ci rękę, jeśli nie będziesz cholernie uważać”. Natychmiast zdał sobie sprawę, że powiedział głupstwo. „Nie panował nad żałobą. Żałoba go opanowała. I wiedział, że w następnych miesiącach i latach żałoba nauczy go jeszcze wielu rzeczy. To była tylko pierwsza z nich”.
W swoich powieściach i opowiadaniach Barnes często dryfuje ku formie erudycyjnego eseju. W „Nie ma się czego bać” opowiadał o swoim lęku przed śmiercią, przeplatając rodzinne wspomnienia refleksjami o książkach i pisarzach. W „Historii świata w 10 i pół rozdziałów”, w „półrozdziale” zatytułowanym „Nawias”, zastanawiał się nad naturą miłości – która nie daje szczęścia ani siły, robi z zakochanego śmiesznego głupca. I która, jak stwierdza Barnes, jest naszą jedyną nadzieją, trzeba w nią wierzyć jak w wolną wolę i prawdę obiektywną.
Razem z bohaterem opowiadania „Puls” Barnes chciałby zrozumieć, czym jest tytułowe „wspólnictwo” (Complicity), na czym polega chwila zakochania, wybuch niewytłumaczalnej czułości. Dlatego tematem przewodnim drugiej części tomu są zmysły – pięć czułek, które pozwalają zbliżać się z innymi. W każdym z opowiadań pisarz zastanawia się, na czym polega utrata jednego z nich. Głuchoniemy malarz widzi to, co jego modele najbardziej pragną ukryć. Maria Theresia von P. (P to inicjał od Paradies), wybitnie uzdolniona pianistka (postać historyczna), chowa się w swoim niewidzeniu, które jest źródłem muzycznej magii. Kilkakrotnie powraca temat oszustwa zmysłów. Kiedy uczestnicy zabawy z zawiązanymi oczami podają sobie z rąk do rąk niewidzialny przedmiot, kula mozarelli czy obrany owoc liczi mogą wywołać wybujałe fantazje albo przyprawić o ciarki na plecach.
W najwybitniejszym, tytułowym opowiadaniu „Puls”, przeżywający rozpad swojego małżeństwa narrator przygląda się związkowi swoich rodziców. Zauważa, jak bezwiednie biorą się za ręce, choć nie demonstrują przywiązania. Ojciec, który stracił węch, nie żałuje róż, kawy ani mięsiwa – idzie do lekarza dopiero kiedy nie może poczuć swojej żony. Ale jego problem staje się śmieszny, kiedy okazuje się, że matka zapadła na przewlekłą chorobę degeneracyjną, która odbierze jej po kolei wszystkie zmysły.
Syn chciałby zrozumieć, jak dobieramy sobie partnerów – wedle podobieństw, czy przeciwieństw? A może pociągają nas ludzie, z którymi dzielimy te same wady? Naiwne dziecko dyskretnie kochających się rodziców nie chce przyjąć życiowej prawdy, wygłaszanej przez swoją, niedługo byłą żonę: „z czasem większość par znajduje sposób bycia razem, który jest z gruntu nieprawdziwy. To tak, jakby związek polegał na wzajemnym zapewnianiu sobie samooszustwa”. Natomiast jego matka nie rozumie, co to znaczy, że z Janice „pracują nad swoim związkiem” – przecież jeśli kocha się swoje małżeństwo, to nie jest żadna praca. Kiedy matka umiera, ojciec pierze i prasuje sobie koszule, żeby się nie martwiła, że sobie nie radzi. A w ostatnich dniach, kiedy leży nieprzytomna, przynosi jej do hospicjum świeże, pachnące zioła, ponieważ słuch i węch odchodzą ostatnie.
Z pewnością nie jest to definicja, ale przynajmniej obraz szczęśliwego małżeństwa.
Fragmenty książki w tłumaczeniu autorki.