JESZCZE NIE W POLSCE:
Emily Dickinson

Anna Arno

Najsłynniejsza poetka Ameryki nie przestaje niepokoić kolejnych pokoleń biografów i badaczy. Czy była epileptyczką? Kim był jej tajemniczy Mistrz? I o co chodzi w jej wierszach?

Jeszcze 5 minut czytania

Czy należy się dziwić, że największą ciekawość wzbudza właśnie ten, kto pragnie żyć w ukryciu? A co dopiero, gdy samotnik okazuje się wielką poetką.

Przez ostatnich dwadzieścia lat życia Emily Dickinson (1830-1886) nie wychodziła z domu. Coraz bardziej unikała bezpośrednich kontaktów. Nawet z najbliższymi przyjaciółmi rozmawiała przez uchylone drzwi sypialni. Miała płomienne rude włosy i od dawna nosiła tylko białe suknie.

Gdy uczyła się na pensji panny Lyon, jako jedyna nie wstała, gdy nauczycielka zapytała, kto chciałby być chrześcijaninem. Pod pretekstem choroby ojciec pozwalał jej opuszczać niedzielne msze. Wstawała o trzeciej nad ranem i pisała przy maleńkim stoliku z czereśniowego drzewa. Za życia ukazało się zaledwie dziesięć jej wierszy, anonimowo i właściwie bez jej zgody. Po jej śmierci siostra Lavinia znalazła 1775 utworów związanych w zeszyciki i schowanych w zamykanym na klucz kuferku. Trudno o lepszy początek legendy.

Nieustający wysyp opracowań świadczy o tym, że tajemnice poetki z Amherst nie przestały działać na wyobraźnię. Badacze usiłują dociec, dlaczego całkowicie wycofała się ze świata i czy rzeczywiście była tak skrajnie samotna.

Wedle długo pielęgnowanej legendy, poetka uciekła od ludzi na skutek ciężkiego miłosnego zawodu. Od lat trwają próby zidentyfikowania tajemniczego, żonatego „Mistrza”, do którego napisała trzy żarliwe, bolesne listy. Jednak zarówno kandydatura filadelfijskiego pastora Wadswortha, jak i szkolnego kolegi, do którego nastoletnia Emily wysłała walentynkę, wydają się wątpliwe. Wiele wskazuje na to, że „Mistrz” nie był realnym kochankiem, ale raczej literacką projekcją.

Lyndall Gordon, „Lives Like Loaded Guns:
Emily Dickinson and Her Family’s Feuds”.
Virago, 2010
Odwzajemnione uczucie poetka przeżyła dopiero w wieku czterdziestu siedmiu lat, z szanowanym sędzią Otisem Lordem, którego zaręczyny najprawdopodobniej odrzuciła. Trudno jednak dziwić się wścibskim krytykom, którzy próbują włamać się w prywatne życie poetki i nazbyt dosłownie interpretują jej linijki: „Z błękitu – na mnie ten Tytuł!/Żona – choćby się nikt nie Doczytał!”. Wszak jej poezja zdradza najwyższy diapazon emocji i myśli, nieraz bluźnierczych, ostrych, erotycznych.

Dickinson poniekąd sama ukształtowała uwielbiany przez następne pokolenia wizerunek samotnej, widmowej poetki. Miała dar mimikry i uwielbiała przybierać maski. Jako dwudziestotrzylatka, odrzucając zaproszenie przyjaciółki, pisała: „Kochanie, jestem taka staroświecka, że twoi przyjaciele by się na mnie gapili”. Można więc powiedzieć, że sama prosiła się o kliszę dziwaczki ze złamanym sercem, która w najbardziej płodnym okresie, w przypływie natchnienia, pisała wiersz za wierszem.

Nie wszyscy komentatorzy wykazują się takim rozsądkiem i delikatnością, jak poetka Adrienne Rich, która w eseju „Vesuvius at Home” (1979) podważyła sentymentalny wizerunek Emily. Autorka nie ma wątpliwości, że Dickinson miała pełną świadomość swojego geniuszu, a jej odosobnienie było zarówno praktycznym wyborem, jak i wewnętrzną koniecznością.

Poza tym samotność Dickinson nie była absolutna. Żyła w kręgu rodziny, miewała namiętne przyjaźnie, nawet jeśli na ogół były korespondencyjne. Już jako dziewczynka zaczęła wysyłać do przyjaciół listy z wierszami. Intensywna korespondencja stała się dla niej sposobem na życie i prywatną ścieżką publikacji. Do przyjaciół – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – kierowała uczucia o niemal nieznośnej intensywności. Impet tych emocji, a także bezwzględność i wymaganie całkowitego oddania, bywały nie do wytrzymania dla obdarzonej nimi osoby. „Szybko wyciągam ręce po wszystko, co posiadam poza zasięgiem wzroku – żeby to do siebie zbliżyć” – tłumaczyła redaktorowi Samuelowi Bowlesowi. Nie przypadkiem mówiła „moi przyjaciele to moje posiadłości”.

Jej listy kłócą się z obrazem potulnej, samotnej starej panny – domagała się uwagi, bombardując korespondentów wierszami i nieomal równie starannie dopracowanymi listami. Bowlesowi wysłała najeżoną podkreśleniami notkę, w której skarży się na niewystarczalność mowy: „stare słowa są odrętwiałe”. Wkrótce potem, spodziewając się, że ożywiona korespondencja może nie spodobać się jego żonie, przesłała Mary Bowles nie znoszący sprzeciwu komunikat: nie zgadzam się przestać. Nic dziwnego, że Bowles uchodzi za jeden z modeli „Mistrza”. Ale pomimo żarliwych listów, w których Emily wzywała go do powrotu z Europy, kiedy w końcu zastukał do jej drzwi, tylko wysłała mu z góry wiadomość, że nie może się z nim zobaczyć. Czy chodziło o zakaz ojca, który przestraszył się temperatury jej emocji? A może raczej sama oczekiwała czegoś innego: nie spotkań i miłości, ale odpowiedzi na jej listy.

Słynne wersy: „Dusza dobiera sobie Towarzystwo –/ I – zatrzaskuje Drzwi –” stały się programową wypowiedzią poetki, wzywanej przez własne wewnętrzne życie, które z innymi może dzielić tylko za pośrednictwem wierszy. Ale te linijki niepokoją także ciekawskich, którzy przeglądają krąg najbliższych jej osób i szukają bardziej prozaicznych przyczyn osamotnienia.

Helen Vendler, „Dickinson: Selected Poems
and Commentaries”. The Belknap Press
of Harvard University Press, 2010
Przez szparę w drzwiach przepływały wiersze i listy. Swoje poezje powierzała przede wszystkim przyjaciółkom, licząc na ich wrażliwość i intuicję, nie zaś erudycję czy wykształcenie. Dramatycznie brakowało jej jednak kontaktu z kimś o większym literackim wyrobieniu. Dlatego do jej korespondentów należeli ważni panowie z kulturalnego towarzystwa: Samuel Bowles, pracowity redaktor wychodzącego w pobliskim Springfield magazynu „Republican” oraz Thomas Wentworth Higginson, gorliwy abolicjonista i obrońca praw kobiet, ale także autor esejów o śniegu i chmurach.

Nie szukała jednak autorytetu, który potwierdziłby wartość jej utworów i dodał wiary w siebie. Kiedy Bowles opublikował jej wiersz (986) o incipicie „Ten wąski Ktoś – przez Trawę” i narzucił mu nazbyt dosłowny tytuł „Wąż”, a także dorzucił przecinek i wymienił myślnik na kropkę, Emily oburzała się, że to całkowicie zniekształca znaczenie. Nie skorzystała też z podobnych „chirurgicznych zabiegów” Higginsona i odrzuciła jego propozycję przystąpienia do bostońskiego towarzystwa literackiego. Nie zależało jej na nawiązaniu kontaktów, które umożliwiłyby publikację.

Była pewna swoich wierszy, które polerowała, redagowała i składała w tomiki. Liczne wersje tych samych utworów pokazują, że nie wyrzucała ich z siebie w twórczej ekstazie, lecz poddawała literackiej obróbce. Na pewno wiedziała, że są wyjątkowe, a przy tym trudne do przełknięcia dla wydawców i redaktorów. Wyznawała jednak Higginsonowi, że jeśli „pisana mi sława, nie zdołam przed nią uciec”. Tęsknota za czytelnikiem jest obecna w jej praktyce rozsyłania wierszy. Emily pisała swój „List do świata”.


Pani wiersze są spazmatyczne

Miała trzydzieści dwa lata, kiedy po raz pierwszy napisała do starszego o siedem lat Higginsona. Poniekąd była to odpowiedź poruszonej czytelniczki na zamieszczony w kwietniu 1862 roku w magazynie „The Atlantic Monthly” „List do Młodego Autora”. Poetkę poruszyła zapewne nakreślona przez Higginsona pochwała kontemplacji i skupionej pisarskiej pracy: „w jednym słowie tłoczą się nieraz lata namiętności, a w jednym zdaniu może się zawrzeć pół życia”. Emily zdecydowała się napisać do nieznajomego autora w momencie korespondencyjnej posuchy, spowodowanej daleką podróżą Samuela Bowlesa. Być może dlatego wyznawała potem Higginsonowi, że jego odpowiedź „uratowała jej życie”.

W pierwszym liście przybiera skromny ton niepewnej siebie debiutantki. Załącza przepisane na osobnych kartkach cztery utwory i pyta: „Czy nie znajdzie Pan chwili, aby powiedzieć, czy moja poezja jest żywa?” . Adresatowi jej wiersze wydały się „spazmatyczne”. Pomimo to odpisał prędko i okazał się wdzięcznym korespondentem. Ten autor do bólu poprawnych i konwencjonalnych wierszy nie przestraszył się poetyckiej salwy Emily, która być może pod wpływem jego eseju napisała słynny wiersz „Nabita strzelba – moje życie”. Ten człowiek czynu poddał się także urokowi ekscentrycznej korespondentki, która nie potrafiła czy nie chciała wyjawić mu powodów swojego odosobnienia i tłumaczyła, że „list zawsze przypomina nieśmiertelność, ponieważ to jest umysł bez cielesnego towarzysza”.

Barwna biografia Brendy Wineapple oddaje sprawiedliwość Higginsonowi – „pozornie niedopasowanemu” przyjacielowi Emily i wczesnemu propagatorowi jej twórczości. Inaczej niż jej brat, Austin, który wykupił się od udziału w wojnie, Higginson ryzykował życie w walce o sprawę i popierał planowane przez Johna Browna powstanie niewolników. Niestety nie zachowały się jego żarliwe listy z Wojny Secesyjnej, gdzie od jesieni 1862 roku dowodził pierwszym oddziałem czarnych wyzwoleńców.

Zaczarowany przez korespondencję, Higginson pragnął spotkać tajemniczą przyjaciółkę: „myślę, że czułbym się lepiej, gdybym mógł choć raz panią zobaczyć & i wiedzieć, że pani naprawdę istnieje”.

W 1869 roku, po siedmiu latach listowej  rozmowy, Higginson dotarł do Amherst. Stanęła przed nim drobna, dziewczęca postać, z narzuconym na ramiona kwiecistym szalem, w domowej sukni z licznymi kieszeniami,w których trzymała ponoć papier i ołówki. Nie było łatwo podtrzymać konwencjonalną rozmowę. Higginson opowiadał potem żonie, że nikt nigdy tak z niego nie wyssał psychicznej energii.

W cztery oczy spotkali się jeszcze tylko raz, w 1873 roku. Higginson pytał ją wówczas, jak sobie radzi z brakiem zajęć. Najwyraźniej nie do końca rozumiał, jak bardzo pochłaniający może być bieg wewnętrznych wydarzeń.


Upiększanie Emily

Emily Dickinson
/ Wikimedia Commons
Twarz Emily Dickinson znamy tylko z jednego dagerotypu, zrobionego kiedy miała szesnaście lat. Widzimy na nim szczupłą, poważną panienkę, z gładko zaczesanymi na uszy i zapewne związanymi z tyłu włosami – wiemy, że były rudawe, a ona sama porównywała ich kolor do sherry. Ma wrażliwą twarz o nieregularnych rysach, z szeroko  rozstawionymi oczami.

Po jej śmierci, kiedy była już sławną poetką, rodzina „upiększyła” ten wizerunek. Aby dodać jej wdzięku i kobiecości, kazała domalować loczki i koronkowy kołnierzyk, który w kolejnej wersji zastąpiła obfita kryza, zasłaniająca jej nieproporcjonalnie długą szyję.

Podobne retusze spotykały wiersze Emily. Kolejni edytorzy nadawali im własne tytuły, zmieniali nazbyt egzotyczne metafory, wygładzali metrum, wprowadzali „poprawną” interpunkcję. Pochodząca z RPA biografka Lyndall Gordon postanowiła pokazać, jakim zabiegom poddawali Emily Dickinson jej najbliżsi. W podtytule anonsuje temat „wojny domowej”. Gordon szkicuje bowiem portret rodziny, której los naznaczyła niezwykła, ale i niełatwa obecność poetki.

Dickinsonowie byli jedną z najbardziej szacownych rodzin w miasteczku Amherst w Nowej Anglii. Dziadek Emily założył Amherst College. Ojciec, prawnik, był skarbnikiem tej uczelni, a przez pewien czas nawet posłem do Kongresu Stanów Zjednoczonych. Po jego śmierci w 1874 roku Emily napisała Higginsonowi, że „Serce miał czyste i straszne – drugiego takiego chyba nie ma na świecie”.

Poetka przez całe życie mieszkała w rodzinnej siedzibie, razem z również niezamężną siostrą, Lavinią. Sama smażyła konfitury i piekła chleb, za który zdobyła nawet nagrodę. Jednak już jako młoda dziewczyna buntowała się przeciwko obowiązkom i cnotom dobrej gospodyni: „tyle potrzeb i ja tak bardzo jestem pod ręką – i tak mało liczy się mój czas – i moje pisanie tak bardzo niepotrzebne” – skarżyła się wdrażana do domowych prac osiemnastoletnia panienka.

W kilku utworach wyjawia, że za płotem ma jeszcze jedną siostrę. Tak nazywała swoją szwagierkę, Susan Gilbert. Emily przyjaźniła się z Sue od dzieciństwa i przyczyniła się do jej małżeństwa z bratem. W okresie narzeczeństwa na równi z Austinem bombardowała ją wyznaniami przywiązania i tęsknoty. Zaborcza gwałtowność jej uczuć robi wrażenie, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę dopuszczalną przez ówczesne konwencje kobiecą bliskość.

Po ślubie w 1856 roku Sue zamieszkała z Austinem w sąsiednim domu. Oddzielona tylko żywopłotem i trawnikiem, Emily miała poczucie, że nareszcie „posiadła” przyjaciółkę. Będzie przeżywać męki opuszczenia, kiedy Sue urodzi dzieci, które odciągną ją od siostrzanej miłości. Lyndall Gordon zapewne nie bez racji twierdził, że trwająca trzy dekady zażyłość dwóch kobiet była ważniejsza od całkiem lub po części wyimaginowanej relacji Emily z „Mistrzem”. Poetka zwierzyła się raz Sue, że od nikogo nie nauczyła się więcej. Może poza Szekspirem.

W 1882 roku do Amherst przyjechała dwudziestoczteroletnia Mabel Loomis Todd, żona zatrudnionego właśnie przez college astronoma. Ładna, inteligentna i notorycznie zdradzana, wkrótce rozbiła spokój domu Dickinsonów. Nic dziwnego, że ta zdolna autopromotorka skupiła na sobie również nieomal całą uwagę biografki poetki. Lyndall Gordon zostawia Emily Dickinson w jej pokoiku na piętrze, aby opowiedzieć nam historię romansu Austina Dickinsona z dwa razy młodszą Mabel, który toczył się w salonie na dole.

Obie panie nigdy nie spotkały się w cztery oczy. Z gościem – intruzem, który tyle cierpienia przysparzał jej ukochanej Sue, Emily kontaktowała się tylko za pośrednictwem zagadkowych wierszyków. W późniejszych latach Mabel wielokrotnie powoływała się na przyjaźń z poetką, którą zobaczyła dopiero w trumnie.

Gordon nie bez powodu podaje nam pikantne szczegóły prowincjonalnego cudzołóstwa sprzed lat – ta historia miała bowiem paradoksalny drugi akt. Mabel Loomis Todd stała się pierwszą, prawdziwie oddaną redaktorką i propagatorką poezji Emily Dickinson. Oczytana i obdarzona dobrym gustem, być może jako pierwsza naprawdę doceniła rewolucyjność tych wierszy. Zażarty spór Mabel z rodziną Dickinsonów ciągnął się przez dziesięciolecia i przeszedł na kolejne pokolenie. Nigdy nie zagojone rany zazdrości, żal o rozbicie rodziny, wstyd i uraza, mieszały się z potrzebą zawłaszczenia poetki.

Trudno oprzeć się opowieści Lyndall Gordon, którą czyta się jak thriller. Czy słusznie autorka odmalowuje Mabel jako czarny charakter, zazdrosną do nieprzytomności kochankę, wciąż knującą przeciwko swej rywalce, Sue? Czy lata pracy, które Mabel oddała Emily Dickinson były próbą pasożytniczego wrośnięcia w życie Dickinsonów? Takie drugorzędne pytania stawia sobie czytelnik, który dał się uwieść napisanej z detektywistyczną pasją książce.

To jeszcze jedna znakomita, choć wybitnie niedyskretna biografia poetki. Obok meandrów zdrady brata i jej konsekwencji Gordon zapragnęła rozwikłać także problem samotności Emily. Zadała sobie wiele trudu, aby udowodnić sensacyjną hipotezę: poetka cierpiała na epilepsję, która była odpowiedzialna za jej odosobnienie, staropanieństwo i białe sukienki. Jak twierdzi Gordon, w jednym z wierszy Emily opowiedziała, co czuje podczas ataku:

Czułam — przez Mózg przechodził Pogrzeb —
Minuta po minucie
Kondukt szedł — szedł — i deptał we mnie
Butami zdolność czucia —


Helen Vendler bierze się do dzieła

Wybitna amerykańska znawczyni poezji, Helen Vendler zastanawia się, czy twórczość Dickinson przyciąga naszą uwagę w tym samym stopniu, co jej samotne życie w Amherst? Krytyczka słusznie przypomina podstawową zasadę rozsądnej lektury— persony mówiącej w wierszach nie należy utożsamiać z rzeczywistą osobą, która mieszkała w Amherst.

Aby zrozumieć poetkę, trzeba głęboko wczytać się w jej wiersze. To skondensowane miniatury. Zamknięte w abstrakcyjnej, krystalicznej formie, eksplodują znaczeniem. Dickinson często mówi potocznym, dosadnym językiem, posługuje się arbitralnymi, niedokładnymi rymami. Jej zdania są urywane, wypowiadane bez tchu, poszatkowane myślnikami. Ten otwarty znak interpunkcyjny Dickinson zawiesza nawet na końcu utworu, zamiast kropki. Świadomie nie nadawała też wierszom tytułów, które osłabiłyby uderzenie pierwszej linijki.

Vendler skomponowała antologię stu pięćdziesięciu wierszy Dickinson, starając się w niej uwzględnić zarówno najbardziej osobiste poetyckie wyznania, jak i abstrakcyjne, komiczne zagadki. Ekstatyczne uniesienia, ale także zapisy chwil pustki i odrętwienia. „Jak ją [Dickinson] określić?”— zastanawia się Vendler— „Jest epigramatyczna, dosadna, szorstka, zaskakująca, niepokojąca, kokieteryjna, dzika, czarująca, metafizyczna, prowokacyjna, tragiczna, śmieszna — i tę listę można przedłużać”. Vendler pokazuje poetkę paradoksów i niedopowiedzeń, która, zdolna do niemal panteistycznego odczuwania natury, potrafi też na zimno relacjonować, jak ptak „Wpierw rozpołowił dziobem/ I zjadł na surowo Dżdżownicę”.

Vendler zaznacza, że jej książka nie nadaje się do lektury od deski do deski, ale raczej do uważnego wczytywania się w pojedyncze wiersze, które, jak sądzi, są „ukrytym osadem (...) żarzącego się życia myśli i emocji”. W swoich analizach zwraca szczególną uwagę na dobór słownictwa i strukturę metryczną wierszy. Często porównuje różne wersje tych samych utworów, aby odkryć, że Dickinson rozważała nieraz słownikowe warianty, które o 180 stopni przesuwały biegun znaczenia. Wspólnym mianownikiem w poezji Dickinson jest niezwykła koncentracja znaczeń i minimalizm języka. Badaczka posuwa się czasem do tak barbarzyńskiego zabiegu jak opowiedzenie trudnego wiersza „własnymi słowami”, rozluźnienie skondensowanej formy, aby potem jeszcze mocniej poczuć smak wydestylowanej esencji.


Zza grobu

Chciałoby się zacytować bluźniercze wersy Dickinson, w których jednocześnie popełniała „bluźnierstwa gramatyczne”. Pokazać, że rewolucyjną formę opierała często na wzorcach protestanckich hymnów. Dowiedzieć się, jaką to wielką stratę wciąż wspomina Emily, gdy pisze „Dwa razy tylko utraciłam/ Aż tyle — wchłonął mnie grób”. Dlaczego w swoich wierszach mówi jakby „zza grobu”, jakby już przeżyła tę utratę – ostateczną i jedyną.

Drążąc szczegóły biografii Emily Dickinson, nie zrozumiemy, jakie traumatyczne wydarzenie, zawiedzione uczucie, mistyczne doświadczenie, elektryczne rozładowanie stało u początku jej poezji.

Możemy czytać i rozszyfrowywać jej precyzyjne, algebraiczne formuły. Cierpliwie, mając w pamięci wezwanie:

Mów całą Prawdę — lecz stopniowo —
Ostrożnie i okrężnie —
Nie zniesie błysku nagłej Prawdy
Nasz Zachwyt niedołężny —
Jak Błyskawica — gdy się Dziecku
Naturę jej naświetli —
Tak prawda niech olśniewa z wolna,
Abyśmy nie oślepli –



Wszystkie utwory Emily Dickinson w przekładzie Stanisława Barańczaka. Pozostałe cytaty w przekładzie autorki artykułu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.