Terminator T800 poszukuje od kilku dni na Twitterze* Sary Connor – pisze do kolejnych osób z imieniem Sarah w nazwie konta, o takim pseudonimie, pytając czy nie są przypadkiem matką przyszłego pogromcy cyborgów. W oryginalnym filmie z 1984 roku terminator robił to z pomocą książki telefonicznej. Gdyby historia działa się 25 lat później, Sarah nie miałaby telefonu stacjonarnego, za to uśmiechałaby się do całego świata z konta na Facebooku (który od kilku tygodni rozpoznaje automatycznie twarze na zdjęciach!) i regularnie wrzucała drobiny informacji w miejsca takie jak Twitter. T800 na Twitterze jest pewnie artystą albo sprytnym pracownikiem reklamy – jednak wizja twitującego, a nie dzwoniącego, Arnolda Schwarzeneggera (w roli cybernetycznego zabójcy z przyszłości) porusza wyobraźnię. Co takiego jest w Twitterze, że korzysta z niego nawet Terminator?
Pozornie rzecz biorąc nic się nie zmieniło – numery w książce telefonicznej, lista kont na Twitterze, jedno i to samo. Ale w przypadku technologii cyfrowych zawodzą proste analogie do wcześniejszych mediów, bo pod podobną powierzchnią kryją się nieprzewidywalne efekty nowych form ekspresji i komunikowania się.
Korzystanie z Twittera nie jest więc tym samym, co esemesowanie. Mylna jest też nazwa mikro-blog, sugerująca, że to nowa odmiana blogowania. To również co innego niż Facebook, MySpace czy Nasza Klasa, choć dla osób niewtajemniczonych serwisy społecznościowe mogą zlewać się w jedno – za każdym razem chodzi o „sieć komunikujących się ze sobą osób”.
Zrozumienie Twittera wymaga przyjrzenia się jego unikalnej architekturze, układowi funkcji, możliwościom i ograniczeniom, które daje użytkownikom (pomińmy na chwilę fakt istnienia podobnych serwisów, jak Blip czy Identi.ca, skupiając się na królu gatunku). To może wydawać się dość nudne. Potraktujmy jednak – przynajmniej na chwilę – analizę funkcjonalności serwisów sieciowych jako formę krytyki sztuki. (W 1997 roku Stephen Berlin Johnson postulował w książce „Interface culture”, że tworzenie sieciowych struktur informacji – baz danych i ich interfejsów – jest formą twórczości).
Krótkopis
8 i 9 września, na Kongresie Kultury Europejskiej we Wrocławiu, w ramach programu „Czytelnia” oraz cyklu dwutygodnik.com KRÓTKOPIS, odbędą się warsztaty literackiego twittowania. Poprowadzi je John Wray, znany amerykański pisarz, współpracownik New York Timesa, mieszkaniec Brooklynu i wykładowca na University of Columbia, który od dwóch lat pisze także powieść na Twitterze. Zapisy na warsztaty zostały już zakończone.
Więcej o cyklu KRÓTKOPIS tutaj.
Każdy serwis sieciowy – a powstaje dziś ich wiele (fakt, że duża ich część to klony kilku oryginalnych pomysłów) – oferuje inny zakres prywatności, dostępne formy medialne, czy poziom natłoku informacji, która bombarduje użytkownika. A więc także inne doświadczenie obcowania z ludźmi, inne zbiorowe wyobrażenia, inną wspólną tożsamość.
Serwisy społecznościowe można zatem traktować jako eksperymenty komunikacyjne, wycieczki w dziwne światy społeczne – takie jak serwis Garnek, w którym komunikacja to komentowanie publikowanych zdjęć, czy ChatRoulette, serwis wideo, zaprojektowany tak, by spotykać jedynie nieznajomych. Oczywiście użytkownicy nie studiują precyzyjnie funkcjonalności. Tworzy się konto tam, gdzie są – lub zaraz będą – bliscy i znajomi.
Na czym polega więc fenomen Twittera? Lawrence Lessig w 1999 roku pisał w książce „Kod”, że tak jak architektura i układ urbanistyczny wpływają na życie miejskie, tak funkcjonalności serwisów społecznościowych determinują charakter komunikacji sieciowej. W Twitterze poszczególne funkcje zostały zlepione – świadomie lub przypadkiem – w składankę, która jest przydatna, przyjemna, niemal naturalna w całej swojej nietypowości. Twitter jest trochę jak planeta z orbitą w wąskim paśmie warunków sprzyjających powstaniu życia – jedna drobna zmiana zawartości powietrza czy temperatury, i życie wymiera. Amerykański matematyk i pisarz Rudy Rucker nazywa takie zjawiska „sękatymi” (czerpiąc ze slangu amerykańskich surferów, którzy nazywają tak naprawdę dobre fale). Osiągają one doskonałą proporcję między prostotą i złożonością, między strukturą i nieprzewidywalnością.
Pierwsze, co się rzuca w oczy w Twitterze, to limit długości każdej wiadomości – do 140 znaków. Limit początkowo nawiązywał do długości SMS-ów, które już dawno stały się dłuższe (a samo ograniczenie od początku było arbitralne). Dziś limit znaków nie ma więc już racjonalnego wytłumaczenia. Powoduje natomiast, po pierwsze, że komunikacja na Twitterze często ma prędkość i efemeryczność typową dla codziennych relacji międzyludzkich. To dlatego ludzie chętnie twitują, podczas gdy spada popularność blogowania – bo blogi zmuszały nas wszystkich do udawania, że nasze życie codzienne przypomina debaty filozofów na greckiej Agorze czy bywalców kawiarni Czytelnik. Po drugie, limit znaków powoduje, że publikowanie wiadomości jest zawsze maleńką grą, a każdy wpis staje się dla autora haiku lub aforyzmem.
O ile ograniczenie do 140 znaków wiedzie nas tropem przemian form ekspresji i twórczości, to nie to w Twitterze jest moim zdaniem najważniejsze. Najistotniejsza – i najciekawsza – jest struktura sieci komunikacyjnej wytworzonej wewnątrz Twittera.
Paul Klee „Maszyna do ćwierkania”, 1922
MoMA, Nowy JorkTu niezbędne staje się wspomnienie o funkcjonalnych detalach: Twitter tworzy dużo bardziej otwartą sieć wymiany informacji niż inne popularne serwisy, takie jak Facebook czy Nasza Klasa. O ile w tych drugich standardem jest wewnętrzna komunikacja w zamkniętym gronie przyjaciół – to w Twitterze indywidualne konto jest publiczne. Struktura serwisu nie opiera się na budowaniu zamkniętych sieci kontaktów, lecz na filtrowaniu przez użytkowników publicznie dostępnych informacji. Dzieje się to poprzez subskrybowanie strumieni wiadomości interesujących nas osób – które nie muszą się odwzajemnić, i w stosunku do których nikt nie twierdzi, że są to nasi znajomi. Choć i Twitter stosuje tylko pozornie neutralną terminologię, nazywając subskrybentów danego konta „zwolennikami” (followers) jego właściciela.
Drugim kluczowym elementem jest hashtag, rodzaj etykiety, którą można przypisać dowolnemu wpisowi – poprzez proste poprzedzenie słowa symbolem „#”. Tagi w świecie sieciowym nie są niczym nowym, choć przed internetem nie były raczej znane poza kręgami bibliotekarzy katalogujących zbiory. Dziś tagować może każdy – a od typowych katalogów tagi różni to, że nie istnieje odgórnie określona struktura czy słownik tagów, które należy stosować. Zamiast tego – mamy organiczny zbiór haseł tworzony przez nas wszystkich, nazywany kumplonomią. Tagiem może więc być #wszystko. Celem tagów, jak każdej kategoryzacji, jest wprowadzenie pewnej dozy porządku przez grupowanie podobnych sobie zjawisk. Za to swoboda dobierania tagów nadaje całemu procesowi dużą dynamikę, a nawet chaotyczność.
Ponieważ tagi można również subskrybować i śledzić, oraz używać tagów stworzonych przez innych, porządkują nie tylko informacje, ale też użytkowników. Hashtag, o ile stosuje go więcej niż jedna osoba, jest zalążkiem sieciowej grupy. Hashtag to przy tym mechanizm komunikacyjnego turbodoładowania – rozprzestrzenia się poprzez kolejne sieci subskrybentów, a nowe wpisy docierają już do wszystkich śledzących dany temat. Popularne tagi – na przykład te stosowane w trakcie protestów w Egipcie – umożliwiają przeskoczenie z rozmów w kręgu naszych zwolenników do komunikacji masowej. Hashtagi w Twitterze są więc naprawdę sękate.
Twittera używa nie tylko Terminator. Używają go także ruchy protestu w krajach arabskich; w USA znany komentator Jeff Jarvis rozpoczął akcję krytykowania rządowego kryzysu budżetowego dzięki hashtagowi #fuckyouwashington; a sam rząd USA stosuje Twittera jako platformę konsultacji społecznych. A mogą to robić tylko dzięki temu, że miliony osób wspólnie utworzyły oddolną sieć powiązań, która stała się infrastrukturą komunikacyjną. Oraz dzięki temu, że twórcy Twittera zdecydowali się na model, w którym komunikacja jest w dużej mierze upubliczniona.
W Polsce Twitter jest mało popularny (polubili go tylko politycy i ludzie z branży internetowej, ale nie masowy użytkownik). Brak nam wspólnymi siłami postawionej platformy komunikacyjnej o zdolności przełączania – w przypadku ważnych tematów – wiadomości z poziomu prywatnego na poziom publiczny. W alternatywnej Polsce, w której Twitter byłby bardziej popularny, także debata publiczna mogłaby być bardziej otwarta, bardziej sękata.
*Twitter, twit (wiadmość na Twitterze), twitowanie (używanie Twittera) to słowa brzydkie. Lepszych jednak na razie nie mamy, polskie alternatywy (ćwierkanie?) są równie pokraczne