Ta niewielka, kontemplacyjna powieść została odrzucona przez wielu wydawców, zanim ukazała się nakładem Bellevue Literary Press, małego wydawnictwa związanego z wydziałem medycznym New York University. Agenci literaccy przypominali autorowi, w jakim tempie żyje współczesny świat. „Tinkers” to powolna, meandryczna powieść, a jednym z jej głównych tematów jest doświadczenie czasu. Można ją czytać na wiele sposobów: od deski do deski, ale także fragmentarycznie, otwierając w dowolnym miejscu. Autor przyznawał w wywiadach, że pisze na słuch, a rytm czasem wyprzedza znaczenie.
Paul Harding, „Tinkers”.
Bellevue Literary Press, New York 2009„Kiedy [George] zdał sobie sprawę, że dopuszczono, aby stanęły wszystkie jego zegary i stąd bierze się dezorientująca cisza, zrozumiał, że umrze w łóżku, w którym leży”. Nakręcony zegar chodzi osiem dni. Na osiem dni przed śmiercią George Washington Crosby, zegarmistrz-amator, zaczął doświadczać halucynacji. Rytm powieści to tykanie zegara. A właściwie wielu zegarów naraz, bo odmierzają one los nie tylko George’a, ale także jego przodków. Umierający George wspomina swojego ojca Howarda, ten zaś przywołuje historię swojego własnego ojca. Sięgająca coraz dalej w głąb genealogii powieść przywodzi na myśl Księgę Rodzaju, z jej długą listą ojców, którzy zrodzili synów, którzy z kolei sami stali się ojcami, dziadami i pradziadami.
„Umierając, George Crosby pamiętał wiele rzeczy, ale nie mógł nad nimi zapanować. Spojrzenie na swoje życie, obowiązek, który, jak sobie wyobrażał, czekał każdego u kresu, oznaczał przyglądanie się przesuwającym się masywom, wirującym kamykom mozaiki, które układały się w nowe konstelacje, w rozpoznawalnych kolorach, ze znanymi elementami, cząsteczkami, znajomymi prądami, które teraz jednak pozostawały niezależne od jego woli, ukazując mu się w innej postaci za każdym razem, kiedy próbował dokonać oceny”. Niedługo przed śmiercią schorowany George postanowił nagrać na taśmę swoje wspomnienia. Po chwili skrępowania popłynął potok opowieści, obrazów życia rodzinnego, widoków śniegu i beczek pełnych jabłek. Uwolniły się także sentymenty, żal nad światem, który George miał właśnie stracić. Zły na siebie, rzucił taśmę w ogień.
Przed śmiercią wspomnienia pchają się same. George znów jest dwunastolatkiem, drżącym przed ojcowską karą. Pod koniec życia pojawia się potrzeba zrozumienia ojca, co może pomóc w wyznaczeniu własnego miejsca w łańcuchu pokoleń. Każda pamięć ma swój kres, pokolenie, poza które nie sięga. Co jednak ciekawe, wspominanie dzieciństwa, kreślenie własnej genealogii, często dopiero na starość staje się pilną potrzebą. George zaczyna myśleć o ojcu w chwili, kiedy nie rozróżnia już własnych wnuków, a niedługo w ogóle nie będzie rozpoznawał twarzy. Zegary są punktualne, tykają uspokajająco, równomiernie, a kiedy stają, można je naprawić. Wspominanie, opowiadanie własnej historii jest także formą nadawania porządku, naprawiania wspomnień.
Ojciec George’a jest komiwojażerem, który swoim ciągniętym przez muła wozem objeżdża wioski Nowej Anglii. Tytułowe słowo „tinker” to druciarz, wędrowny wyklepywacz garnków, nomada. Na swoim wozie Howard ma szczotki, wiadra, tytoń i kawę; ryż, mydło i powidło. Jedna z najzabawniejszych scen powieści dotyczy mydła właśnie – sprzed czasów reklam, cudownych formuł i ofert „dwa w jednym”.
„Gdzie jest mydło?
To jest mydło.
Pudełko jest inne.
Tak, zmienili pudełko.
A co było złego w starym pudełku?
Nic.
To dlaczego je zmienili?
Bo mydło jest lepsze.
Mydło jest inne?
Lepsze.
Nic nie było złego w starym mydle.
Oczywiście, że nie, ale to jest lepsze.
(....) Mydło kosztuje pensa więcej, teraz, kiedy jest lepsze.
Mam płacić pensa więcej za inne mydło w niebieskim opakowaniu? Wezmę po prostu moje zwykłe mydło”.
Howard choruje na epilepsję. Wyobraża sobie, że ataki przypominają uderzenie błyskawicy; w ich kulminacyjnych momentach staje się „czystą, nieświadomą energią”. We wspomnieniu syna zapisało się straszne Boże Narodzenie, kiedy po raz pierwszy był świadkiem niezrozumiałego, strasznego ataku ojca, który ugryzł go w rękę. W końcu w pamięci pozostaje odejście ojca, który ucieka z domu, aby uniknąć odesłania do szpitala psychiatrycznego. Ucieczka Howarda oraz śmierć George’a, do której zmierza powieść, stanowią jedyne węzły tej fabuły. Reszta to szukanie cieni.
Także Howard wraca do myśli o własnym rodzicu – pastorze zajętym całymi dniami układaniem homilii. Howardowi nigdy nie przyszło do głowy, aby porozmawiać o nim z synem. Teraz przypomniał sobie, że choroba jego własnego ojca także wymazała go z życia rodziny. „Pomieszany”, dziecinniejący pastor zaczął odklejać się od świata, blaknąć i znikać z życia syna.
Przemierzający prowincjonalne dróżki Howard najbardziej lubił chwile zmierzchu, kiedy „cienie przeciekały poza krawędź lasu”. Howard myślał, że błyski przeświecającego przez pokrywę liści słońca, pozwolą mu może uchwycić migawkę tego, co jest „po tamtej stronie”. Ten wędrowny sprzedawca codziennie budził się ze skurczem w sercu, który przypominał mu o jego ludzkiej małości, ograniczeniu, ale zarazem był znakiem, że jeszcze żyje. „Twoje chłodne poranki pełne są bólu serca z tego powodu, że chociaż nie jest nam łatwo na tym świecie, jest on wszystkim, co mamy”.
Paul Harding przyznaje się do powinowactwa z tradycją nowoangielskich transcendentalistów spod znaku Emersona i Thoreau. Jest coś nieco staroświeckiego w tej powieści, pełnej refleksów światła i mrozu, przekonującej, że jesteśmy szczęściarzami, jeśli zdarzają nam się krótkie chwile, kiedy wystarcza nam świadomość, że „dana nam jest tajemnica do rozważania”.
Najciekawsze w tej powieści jest jednak „misterium pamięci” zwykłego człowieka; komiwojażera czy też emeryta naprawiającego zegary. Umierający George odkrywa nagle, że życie jest ciągłym ruchem, nieustającym tasowaniem elementów mozaiki, która stanie się pełna, zamknięta, dopiero w chwili jego śmierci, chociaż także wtedy nie pozostanie nieruchoma, lecz zmiesza się, rozbije na kawałki, wplecie we wspomnienia innych ludzi. George rozumie w końcu: „dla moich prawnuków będę niczym więcej niż mglistym zbiorem anegdot, dla ich prawnuków będę odcieniem jakiegoś nieznanego koloru, a prawnuki prawnuków prawnuków nie będą miały o mnie najmniejszego pojęcia”. Ta książka spodoba się tym, którzy kontemplują zmiany światła i poruszanie się chmur, lubią powieści bez narracji i opisy przyrody, a także chętnie podejmują wycieczki w głąb pamięci, wiedząc dobrze, że wszystkim nam jest pisane zapomnienie.