Roman Honet,
„piąte królestwo”

Urszula Honek

Czytelnik wierszy Honeta często zostaje na koniec z oddzielonym od reszty tekstu pojedynczym słowem lub zdaniem – dowodem, że właśnie tutaj przebiega granica języka

Jeszcze 2 minuty czytania

„piąte królestwo” – szósta książka poetycka Romana Honeta – zawiera 36 nowych wierszy. Już sama obwoluta – zaprojektował ją brazylijski artysta Walmor Corrêa – wprowadza czytelnika w wewnętrzny, rozedrgany organizm poezji autora „serca”. Przewodnikiem w labiryntach Honetowskiego królestwa wydaje się być „człowiek-ryba”. Jego skóra-tkanka, delikatna, a zarazem odrażająco lepka, reaguje na każdy dotyk, najmniejsze otarcie, skaleczenie – to już nie pojedyncze ogniska bólu, lecz otwarta rana. Ciało „człowieka-ryby”, jak poezja Romana Honeta, pulsuje podskórnym tętnem.

Roman Honet, „piąte królestwo”. Biuro Literackie,
Wrocław, 48 stron, w księgarniach od stycznia 2011
Roman Honet w oryginalny sposób kondensuje owe obrazy. Niczym w cyklu przewijających się wideo-artów, precyzyjnie ustala ich początek i koniec. Pozwala im pulsować, rozwijać się, pędzić, by – w najodpowiedniejszej chwili – przerwać bieg. Moment, w którym Honet kończy swój wiersz, wydaje się tym ostatecznym. Czytelnik często zostaje z oddzielonym od reszty tekstu pojedynczym słowem lub zdaniem – dowodem, że właśnie tutaj przebiega granica języka. Każdy następny przejaw aktywności językowej byłby jedynie narażeniem na Czyczowskie „jąkanie”. Tam, gdzie zawodzi materia – słowo, działają najczulsze rejestry – zmysły. Na przykład w wierszu „maestria”: „lekarz powrócił/ i nie znalazł ciała, maestria/ anatomii – ta cisza po tobie”. Autor, zbliżając się do istoty niewyrażalnego (bólu, cierpienia, oczekiwania, poczucia straty), określa jedynie jego status – jakby mówił: „jest” – „nic dawniejszego nie znam./ nie pamiętam./ boję się,/ że tam czekasz – i pochylę się/ i coś ze mnie wypadnie martwe”. Honetowskie „jest” – zawieszone w próżni, a przede wszystkim w milczeniu – bywa, paradoksalnie, próbą artykulacji.

„piąte królestwo” zaludniają różnorodne postaci – „strażnik”, „kamieniarz”, „wyznawcy”, „właściciel”, „kat”, i „funkcjonariusze”. „Wierność” koresponduje tu ze „wstydem i wiśniami”, „rozrzutność” z „życzliwością”, „madonna” z „brudem”. Tom można podzielić na dwa zasadnicze kręgi: pierwszy to trwoga narodzin i gniew wynikający z samego faktu zaistnienia; drugi to próby uchwycenia choćby cienia wspomnień ze świata – jak można wnioskować – istniejącego poza „piątym królestwem”.

Funkcjonowanie „królestwa” warunkowane jest, na co wskazuje już sama okładka, wewnętrznym, niezależnym mechanizmem-organem. Natomiast przynależność do niego wyznacza tylko jeden akt – narodziny. Poeta oprowadza czytelnika po tej (nie)rzeczywistej krainie, obficie korzystając z somnambulicznych obrazów. I eksponuje lepkość tego świata (w „piątym królestwie” ciągle coś pełza, łasi się, jest oślizłe: ryba, wąż, larwa). Taki sposób poetyckiego obrazowania powoduje „nabrzmiałość”, która nie może w żaden sposób eksplodować. Dlatego stwierdzenie „oddychaj, kurestwo” jest ukrytym wołaniem: oddychaj, królestwo! Błądzący w jego labiryntach mimowolnie powstrzymuje się przed każdą „próbą powietrza”. Jedynie czuła skóra-tkanka „człowieka-ryby” wytężonymi zmysłami rejestruje najmniejsze drgania świata zewnętrznego. To, co naraża na ból – znaczący motyw – Honet obrazuje jako pozbywanie się skóry (często pojawia się figura węża lub człowieka zrzucającego skórę). Obnażona, żywa powłoka w pulsującym rytmie nerwów, mocniej odczuwa realność istnienia: życie samo w sobie wyznacza obowiązek cierpienia: „dawno nie byłem w prochu... [...] kiedy wręczają mi embrion/ posłuchaj – szepczą – to proch/ w nim tak pracuje,/ tak boli”, bądź przywołuje wspomnienia, które w podsumowaniu ujawniają jedynie gorzką prawdę o niezrealizowanym istnieniu: „i ręce starców,/ kołyszące się/ i zniewieściałe, jakby nie potrafiły/ tego okna uchylić w porę –/ jak gdyby było tam to,/ co im przypadkiem umknęło/ a był tam świat”.

Roman Honet okrucieństwu przeciwstawia czułość – przejawia się ona w tęsknocie za czymś/kimś lub do czegoś/kogoś. Ciało-materia w jego poezji (to, którego można dotknąć, doświadczyć) domaga się konkretnych, fizjologicznych potrzeb („kamieniarz”, „kat”, „madonna”, „minuta”). I właśnie przez ową fizyczną sprawdzalność wszystko w tej poezji obumiera, niszczeje. Ważna jest „przestrzeń cienia” – w niej rozgrywa się nieobecność, która przez pozorne „niebycie” przeradza się w ciągłość, już nie cielesnego, lecz sensualnego istnienia. Tęsknota, czułość pojawia się – jak na przykład w jednym z ciekawszych wierszy „[z naszej wyprawy w głąb oka]” – w momencie „znikającego cienia”, kiedy „cicho – pod każdy twój krok/ ktoś podkładał dłoń”. Honet rejestruje drgania niesłyszalnego.



URSZULA HONEK
, ur. 1987, studentka kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Obszerniejsze artykuły o filmie publikowała w „Arkadii. Piśmie katastroficznym”, wydawanym przez Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka. Współautorka rozmowy z Lechem Majewskim w antologii „W stronę kina filozoficznego” pod red. Urszuli Tes. Współpracowała przy VI Festiwalu Filmu Filozoficznego – „W stronę metafizyki”. Przygotowuje pracę magisterską o kulturoznawczych kontekstach w filmach Lecha Majewskiego. Interesuje się filmem i poezją.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.