Antologia „Poeci na nowy wiek”

Aldona Kopkiewicz

Młodzi poeci przyjmują popularną doksę z dobrodziejstwem inwentarza, próżno szukać w ich wierszach dystansu wobec dyskursów, w których się znajdują. Nie przypuszczają, że koszmar dzieciństwa posiada uwarunkowania historyczne, a ból bywa efektem wytwarzanym kulturowo

Jeszcze 2 minuty czytania

Pomysł antologii w rodzaju „Poeci na nowy wiek” wydaje się spalony już na wstępie. Nietrudno przewidzieć, że wybór 21 najlepszych debiutów pierwszej dekady XXI wieku, opatrzony buńczucznym tytułem, redagowany przez jedną osobę – poetę Romana Honeta – nie spodoba się nikomu. Nie jest to jednak książka, która chce się podobać. Miała przede wszystkim wywołać dyskusję o współczesnej poezji, lecz jak na razie nic nie zapowiada większej burzy i pewnie tak pozostanie – niestety, nie ma o co kruszyć kopii, pozostaje wyczekiwanie (pewnie na konwój z pomocą od Literatury na Świecie).

„Poeci na nowy wiek”. Red. Roman Honet. Biuro
Literackie, Wrocław, 424 strony,
w księgarniach od kwietnia 2010
Twórcy debiutujący po latach 90. znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Świetne poetyckie głosy, które wówczas wyznaczały trendy w środowisku literackim i przykuwały uwagę czytelników, wypełniły możliwości refleksji i języka z nawiązką. Trudno w tej sytuacji zdobyć się na własny, sugestywny i nowatorski projekt. Zważywszy zresztą na różne polskie tradycje poetyckie XX wieku, młodych autorów czeka wyjątkowo niewdzięczne zadanie pracy nad własnym lękiem przed wpływem i odpowiedzi na wyzwania przyszłości. Czy jednak trudni poprzednicy dnia dzisiejszego: Marta Podgórnik, Andrzej Sosnowski, Marcin Świetlicki, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Adam Wiedemann, Bohdan Zadura nie stanęli przed równie wysoką poprzeczką, mierząc się ze sławą Białoszewskiego, Herberta, Karpowicza, Miłosza, Różewicza i Wirpszy? Wobec tego – bez mydlenia oczu współczuciem, bo walka o wybitność i sławę zawsze jest domeną hardkoru – wypada przyznać, że wśród najmłodszego pokolenia poetów nie widać jak na razie spektakularnych dzieł. Jest dużo wtórności (nad którą nie ma co się rozwodzić, bo to normalne) i parę bardzo obiecujących talentów. Według mnie nie wszyscy autorzy, którzy dobrze rokują, znaleźli się w wyborze Honeta. Mimo to wolałabym nie uczestniczyć w przerzucaniu się nazwiskami, bo praktyka ta jest krzywdząca dla wszystkich pisarzy, nawet tych, których nazwisko właśnie podsuwamy. Chciałabym raczej pokazać, jakie przeświadczenia rządzą wyborami Honeta.

Czytając wyłonione przez niego wiersze odnosimy mylne wrażenie, że w najnowszej poezji zapanowała jedna wyrazista tendencja. Są oczywiście wyjątki: autorzy, którzy musieli się znaleźć w antologii ze względu na mocny aplauz ze strony środowiska literackiego lub czytelników – na przykład Justyna Bargielska, Jacek Dehnel, Sławomir Elsner, Szczepan Kopyt czy Edward Pasewicz. Muszę podkreślić, że moje uogólnienia nie dotyczą wszystkich poetów opublikowanych w tej książce. Większość decyzji (co nie znaczy, że niektóre nie są trafne ze względu na jakość) odpowiada jednak gustowi Honeta, który pozwala się zrekonstruować – zważywszy na jego własną twórczość i lekturę obszernego komentarza zamieszczonego w antologii, w którym tłumaczy on swoje rozstrzygnięcia redakcyjne.

Honetowi podobają się utwory bardzo prywatne, rozpoznające świat poprzez sytuacje najbliższe i najbardziej intymne – ujmują go zwłaszcza powroty do dzieciństwa, rozumianego jako trauma, którą należy przewekslować na odpowiednio szokujące fantazje; lubi przy tym teksty dość tradycyjne, cechujące się liryczną poetyckością i wybujałą wyobraźnią, sprawiającą wrażenie naturalnej, może nawet trochę naiwnej. Liczy się dla niego domniemanie autentyzmu. Charakterystyczne, że w posłowiu Honet zwraca uwagę na zbytni formalizm wierszy Adama Zdrodowskiego, a „czcze zabawy w tworzywie” Anny Podczaszy to coś, na co trzeba przymknąć oko; w jednej z rozmów stwierdził też, że twórczości Jasia Kapeli nie można nazwać poezją. Taki argument przeciwko utworom, respektującym wszystkie konwencjonalne wyznaczniki tekstu poetyckiego (z lewej prosto, z prawej poszarpane), wskazuje na pewne niedostatki kompetencji redaktora. Wszystkie zaś wspomniane uwarunkowania gustu Honeta sugerują jego nieufność wobec nowoczesnej refleksji estetycznej.

Wracając do samych poetów – podczas niby-dyskusji o zaproponowanych w antologii wierszach na stronie Biura Literackiego, Piotr Kępiński przytomnie pyta: „dlaczego widać w nich: mamę i tatę, czyli korzenie, a brak w nich samodzielnego myślenia, które wymaga ryzyka i porzucenia – nawet za cenę błędu i ośmieszenia – bezpiecznych zdań”. Przywiązanie do traumy dzieciństwa i związana z nią fiksacja na własnej cielesności, za tym zaś tyleż cierpiętnicze, co bezpieczne zastygnięcie w emocjach – to podstawowe włókna węzła problemów, świadczących nie tylko o widocznym zjawisku społecznym, lecz także przesądzających o nienajlepszej sytuacji debiutantów wobec starszych poetów. Kwestia skłonności regresywnych i niedojrzałości domaga się refleksji przy użyciu narzędzi teorii krytycznej. Nie trzeba jednak nazbyt głębokich analiz, by zauważyć, że większość wierszy zamieszczonych w książce jest zaledwie symptomatyczna wobec spraw dotykających ogółu. Mało kto waży się stawiać opór rzeczywistości.

Na razie tylko krótkie rozpoznanie w sprawie ostatniej odsłony mody na traumę. Psychoanalityczne slogany stały się ludową mądrością, a pewne – u progu XX wieku rewolucyjne – tezy o roli dzieciństwa, rodziców, snów i cielesności, nie są już niczym odkrywczym, stanowią wręcz sedno zdroworozsądkowych przeświadczeń społecznych. Takie poszukiwania wciąż mogą być źródłem świetnej sztuki i literatury, ale tylko wówczas, jeśli zaistnieją w formie, która poddałaby je ostrej i chłodnej refleksji. Natomiast młodzi poeci przyjmują popularną doksę z dobrodziejstwem inwentarza, próżno szukać w ich wierszach dystansu i ironii wobec dyskursów, w których się znajdują. Nie przypuszczają, że (jakże prawdziwy!) koszmar dzieciństwa posiada uwarunkowania historyczne; że być może wpuszczenie ich w kanał masochistycznych rozkoszy niedojrzałości i narcystycznych bolączek jest wygodne systemowo; że ból bywa efektem wytwarzanym kulturowo.

Poeta znów chce być jak dziecko. U Baudelaire’a miał jednak patrzeć jak dziecko na świat, aby zachwycać nas nowymi obrazami. To co innego niż ponawiać doświadczenie bycia dzieckiem – taki twórca pozostaje skupiony na małej rzeczywistości uczuć i ciała, bez wiary w możliwości autokreacji i siłę sztuki pisze wiersze lekko przywiędłe już w chwili debiutu. Brak dostatecznej woli, by wydobyć z siebie głos własny, to nie tyle wpływ modernej brawury wspaniałych poprzedników, ile pobłażanie sentymentalnemu dziecku w sobie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.