Zawsze ktoś tu jest
il. Tyler Hewitt, CC BY-NC 2.0

20 minut czytania

/ Obyczaje

Zawsze ktoś tu jest

Rozmowa z Tomaszem Grabińskim i Marceliną Halaś

Zanim zacząłem pracę w bibliotece w Kamiennej Górze, nie widziałem nigdy, żeby pracownicy dzielili się z dziećmi swoim drugim śniadaniem. Dzisiaj już wszyscy są przyzwyczajeni, że kręci się tu dużo ludzi, dzieciaki robią bałagan i nie jest specjalnie cicho

Jeszcze 5 minut czytania

URSZULA HONEK: Kiedy i gdzie zaczynaliście pracę w kulturze? Spełniły się wasze oczekiwania?
MARCELINA HALAŚ: Pracę w kulturze zaczęłam bardzo wcześnie, byłam wtedy jeszcze nastolatką. Działałam w organizacjach pozarządowych i wolontariatach. Trafiłam do PARADY Domu Trzech Kultur w Niedamirowie, jak miałam może szesnaście lat. Już wtedy pracowałam przy projektach międzynarodowych i animacji kultury, ale pojętej oddolnie i społecznie. Miałam więc wyobrażenie, jak to wygląda od środka. Potem ukończyłam studia kulturoznawcze i znów wróciłam do kultury w strukturze pozarządowej.

Zawsze interesowały cię oddolne działania, poza wielkimi miastami?
Marcelina:
Tak. Miałam sporo szczęścia, że trafiłam na różne osoby pracujące w organizacjach pozarządowych, wtedy to były raczkujące przedsięwzięcia. Jestem przykładem osoby z prowincji, której pokazano na wczesnym etapie pracę w takiej strukturze. I pokazano też, co to właściwie znaczy kultura na prowincji.

Tomku?
TOMASZ GRABIŃSKI:
Raczej nie miałem wyobrażeń, niekoniecznie chciałem pracować w kulturze; inne rzeczy mnie interesowały. Moja pierwsza praca była na Uniwersytecie Wrocławskim, myślałem o karierze naukowej. Miałem też dłuższy epizod pracy dziennikarskiej. Ale zawsze byłem związany z kulturą, bo tłumaczyłem teksty kulturalne, książki. Intensywniej zacząłem myśleć o pracy w kulturze, gdy trafiłem do Instytutu Polskiego w Bratysławie. Po powrocie w 2014 roku zacząłem bardziej świadomie szukać pracy etatowej w instytucjach kulturalnych.

Tomasz Grabiński i Marcelina HalaśTomasz Grabiński i Marcelina Halaś, fot. Julia Potoniec

A jak to jest wylądować nagle w małej miejscowości?
Tomasz
: Praca w dużym mieście ma swoje zalety, ale organizowanie imprez w małym mieście jest wdzięczniejsze. Z reguły spotyka się z większym zainteresowaniem, bo nie jest to setna impreza w tygodniu. Człowiek ma też poczucie, że zrobił coś pożyteczniejszego, niż gdyby zrobił to samo w dużym mieście. Szukałem także pracy poza Wrocławiem, bo interesowało mnie pogranicze polsko-czeskie, ale też pomyślałem, że przecież nie wszyscy muszą pracować we Wrocławiu, że nie musi być nas sto osób na metrze kwadratowym. Na prowincji droga od pomysłu do realizacji jest szybsza, szybciej widać efekty.

Marcelina Halaś
Kulturoznawczyni, animatorka, od roku bibliotekarka. Doświadczona w realizacji projektów kulturalnych, społecznych i edukacyjnych (w kraju i za granicą) z ramienia NGO, administracji samorządowej i instytucji kultury. Wybiera działanie na rubieżach. Propagatorka alternatywnych form edukacji i uczestnictwa w kulturze. W pracy wykorzystuje zamiłowanie do łączenia pozornych przeciwieństw. Lubi las.

Tomasz Grabiński
Tłumacz z czeskiego i słowackiego, menedżer kultury, bibliotekarz. W latach 2009–2014 wicedyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie oraz II sekretarz Ambasady RP w Słowacji. Pracował także m.in. w Centrum Badań Śląskoznawczych i Bohemistycznych Uniwersytetu Wrocławskiego, dziale zagranicznym „Gazety Wyborczej”, Biurze Festiwalowym Impart 2016 oraz Miejskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu. W 2014 roku otrzymał nagrodę dla tłumacza książki uhonorowanej Literacką Nagrodą Europy Środkowej „Angelus” (za powieść Pavla Rankova). Laureat nagrody Festiwalu Teatrów Europy Środkowej w Koszycach (2016). Od stycznia 2021 dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kamiennej Górze. Od 2022 roku członek Zarządu Głównego Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich.

Marcelino, jesteś bardzo silnie związana z tym regionem.
Marcelina:
Urodziłam się w Kamiennej Górze i chodziłam tu do liceum, mieszkałam zaś w pobliskiej Lubawce. Ale pracowałam też sporo za granicą, na przykład w Holandii, Francji, Niemczech. Powrót do Polski i decyzja, że jednak tu zacumuję, były jednak proste. Uznałam, że to jest mój dom i jestem z nim bardzo związana. Kiedy wróciłam, zaczęłam pracować w jeszcze mniejszych miejscowościach, w kilkusetosobowych, i to dopiero było satysfakcjonujące.

Masz spore doświadczenie, więc z boku ktoś może pomyśleć: co ta osoba robi w prowincjonalnej bibliotece?
Marcelina:
Dawniej często mówiono mi: „Dziewczyno, masz super pomysły, czemu nie pojedziesz do dużego miasta?”. Dla mnie jednak zawsze ważniejsze było, że mogę pokazać pewne rzeczy osobom, które nie tylko nie mają do nich dostępu, ale nawet nie wiedzą, że one istnieją. To ogromna radość, że mogę się tym podzielić, nawet jeżeli zainteresują się tym dwie osoby. Poza tym nie jesteśmy tutaj anonimowi, znamy naszych odbiorców, oni wiedzą, gdzie mieszkamy i robimy zakupy, spotykamy ich na ulicy. Jest się tu częścią społeczności albo się nią staje, jak Tomek.

Tomek jest napływowy, jest kimś z zewnątrz. Nie czułeś się obcy?
Tomasz:
Na pewno czułem, że ludzie mają do mnie dystans. Pewnie myśleli, że przyjechałem tu w teczce, bo niby dlaczego jakiś nieznany człowiek miałby tu pracować? Pojawił się nawet tekst w lokalnej gazecie – to był list czytelnika do redakcji – w którym autor obliczył, że wydam tyle i tyle na benzynę, jeżeli będę codziennie dojeżdżał z Wrocławia do Kamiennej Góry. Chyba nikomu nie przyszło do głowy, że tu zamieszkam. Na początku zdarzało się, że proponowałem jakimś instytucjom z okolic Kamiennej Góry współpracę, ale mówiono mi, że jest pandemia, że kiedyś wrócimy do tej rozmowy. Innym razem proponowałem spotkanie zawodowe i osoby zapewniały, że przyjadą, gdy stopnieją śniegi. Zdążyły stopnieć ze trzy razy. Na początku ten dystans rzeczywiście był, ale też było widać, jak się zmienia. Ludzie poobserwowali już sobie po prostu, co tu robię.

Ale to Kamienna Góra wybrała ciebie czy ty Kamienną Górę?
Tomasz
: Biorąc pod uwagę, jak długo szukałem pracy i w ilu konkursach startowałem, to myślę, że Kamienna Góra wybrała mnie.

Jakie macie relacje z władzami miasta? Pomagają, utrudniają, a może nie wtrącają się?
Marcelina:
Nie czuję, żeby moja praca była cenzurowana. Nasza działalność ma świetny odbiór, nie tylko społeczności, ale też władz. Gdy potrzebujemy drobnych rzeczy, to nigdy nie odprawia się nas z kwitkiem. Oczywiście chciałabym, żebyśmy byli lepiej finansowani, ale czuję, że mam dużo swobody w tym, co robię. Myślę, że jest sporo zaufania do nas jako osób i instytucji.

Czyli kultura jest ważna dla miasta?
Tomasz:
Chyba tak daleko jednak bym nie poszedł. W większości małych miast kultura jest zazwyczaj władzom obojętna, na pewno nie jest priorytetem. Są nim remonty dróg, budowa hali sportowej czy boiska albo organizacja dużych eventów, na których można się pokazać, zrobić zdjęcie ze znaną osobą. W przypadku bibliotek przeważnie jest tak, że dopóki nie leje się na głowę i można wypożyczać książki, to nie podejmuje się działań. Kultura jest raczej ostatnia na liście priorytetów i pierwsza na liście oszczędności. Nie mogę się jednak skarżyć na relacje z miejscowym samorządem, raczej docenia naszą pracę. Od jesieni 2021 roku mamy też nową, pięknie wyremontowaną i nowocześnie urządzoną siedzibę. Mamy również dużą swobodę w tym, co robimy. To nie jest tak, przynajmniej u nas w mieście, że przychodzi burmistrz i mówi: „Proszę mi zrobić na ten temat okolicznościowe spotkanie”. Oczywiście wolałbym mieć dwa razy więcej pieniędzy, umiałbym je wydać, ale potrafię sobie wyobrazić, że te relacje mogłyby wyglądać dużo gorzej.

Marcelina HalaśMarcelina Halaś
fot. Artur Kubieniec, www.relacjeregionalne.pl

Prowadzicie – niemal jak centra kultury w dużych miastach – sporo zajęć. Nie lepiej byłoby się nie wychylać i po prostu wypożyczać książki? Biorąc pod uwagę zarobki w kulturze.
Marcelina:
Praca daje mi bardzo dużo satysfakcji, mam z niej wiele radości. Praca nie jest tylko po to, żeby dawać pieniądze na życie, ale też jest moim życiem, bo pracuję z ludźmi, których lubię, z którymi jestem w relacjach przyjacielskich – tak jest łatwiej.

I nie masz problemu, gdy patrzysz co miesiąc na konto?
Marcelina:
Mam, ale to jest ogólny problem w kulturze. Oczywiście chciałabym, nawet jeżeli nie stać mnie na kupno mieszkania, móc je po prostu swobodnie wynająć i żeby starczyło na życie, i żebym ze spokojem mogła wychowywać dorastającą córkę. To nie jest łatwe. Muszę jednak przyznać, że nigdy wcześniej żadna praca nie dawała mi takiego poczucia bezpieczeństwa psychicznego. Znalazłam się w miejscu, w którym mogę pracować z wielkim komfortem i zrozumieniem dla moich specjalnych potrzeb. To sprawia z kolei, że łatwiej mi pracować z osobami, które też mają specjalne potrzeby. To piękna wymiana. Choć nie przekłada się na stan konta. Tak samo jak statystyki nie wskażą pewnych rzeczy w naszej bibliotece.

Tomasz: No właśnie, statystyki. W Boże Narodzenie przyszły do nas trzy dziewczynki z IV klasy podstawówki i spędziły tu cały dzień. Pracowałem wtedy tylko z jedną osobą, reszta miała wolne. Umówiły się tutaj, bo chciały odrobić wspólnie zadanie domowe, robiły makietę skrzyżowania. Myślałem, że posiedzą chwilę i pójdą, ale siedziały do zamknięcia biblioteki. Poczęstowaliśmy je ciastem, potem nawet zrobiliśmy im kanapki. Rok wcześniej, gdy też siedziałem za ladą, przewinęło się przez bibliotekę w dzień wigilijny pięć osób, a teraz pięćdziesiąt. Zależy mi, żeby to było miejsce, do którego ludzie przychodzą, żeby się spotkać. Na przykładzie tych dziewczynek widać, że praca procentuje, ale może nie w statystykach, bo przecież nie wypożyczyły żadnej książki. Może nasz program nie jest wcale oryginalny, ale gdy zaczynaliśmy, to w bibliotece właściwie nic się nie działo. Kiedy Marcelina zaczęła pracę, dało się zaobserwować duży skok pod wieloma względami.

Macie bogaty program, dostosowany do potrzeb ludzi.
Marcelina: Tu chodzi o optykę. Dla ludzi stąd pomysły Tomka były awangardowe, mieli inne wyobrażenie o bibliotece. Zarówno nasz zespół, jak i mieszkańcy. Tomek przyszedł z pewną wizją i jego pomysły czasami dziwiły. Na przykład zastanawiano się, jakie wiertarki on chce tutaj wypożyczać. Chyba upadł na głowę!

Tomasz Grabiński, fot. Rafał Komorowski MSATomasz Grabiński, fot. Rafał Komorowski MSA

Wiertarki?
Tomasz:
Są takie trendy skandynawskie, że biblioteka powinna być jedną wielką wypożyczalnią. Można przyjść i wypożyczyć nie tylko książki, ale też rower, rakietki do badmintona czy narzędzie. To stwarza ekonomię współdzielenia.

Będziecie to wdrażać?
Tomasz:
Myślimy o tym.

Marcelina
: Pamiętam, że jak tu przyszłam, to mówiłam często Tomkowi: „Super, twoje pomysły są świetne, ale spokojnie”. Chyba często byłam dla niego popsujzabawą. Mówiłam, że trzeba wziąć pod uwagę, jaki mamy zespół, społeczność. Wszystko robić powoli. Ale i tak przez ten rok wydarzyła się tu rewolucja. Coś, co nie wygląda na rewolucję z zewnątrz, w naszym mieście, dla naszego zespołu i mieszkańców właśnie nią było.

Czyli?
Marcelina:
Choćby to, że w bibliotece odbywają się zajęcia, spotkania, nie trzeba być cicho, można się tu bawić. To niekoniecznie muszą być nasi potencjalni czytelnicy. Mnie cieszy, że dzieci mogą pobyć wśród książek, bo jeżeli jednemu na pięćdziesiąt przyjdzie do głowy, żeby tę książkę zdjąć z półki, to już wielki sukces. No bo w domu się nie czyta albo nie stać kogoś na książkę. Zaczęliśmy zatem robić rzeczy, które z pozoru wykraczają poza czytelnictwo. Kiedy chciałam zrobić wymianę roślin doniczkowych w bibliotece, to się dziwiono i pytano mnie po co. Planowaliśmy akcję na trzydzieści osób, a przyszło ponad sto. Dzieci z Kamiennej Góry mówią: „Wy robicie dziwne”.

Tomasz: I strofujemy nauczycielki, gdy mówią dzieciom i młodzieży, że mają być cicho w bibliotece. Nasze działania mają przyciągać ludzi, którzy nie wejdą do biblioteki, bo się boją albo mają złe skojarzenia. W Kamiennej Górze są trzy instytucje: muzeum, centrum kultury i my. Jesteśmy takim miejscem, w którym można siedzieć i nic nie robić, jeżeli nie ma się ochoty. Nikogo nie pytamy, po co przyszedł, każdy może czuć się swobodnie. W poprzedniej siedzibie mieliśmy dział dla dzieci na piętrze, trzeba było wejść po bardzo stromych schodach. Tygodniami nikt tam nie zaglądał. Teraz jesteśmy trochę taką nieformalną świetlicą.

fot. Artur Kubieniec, www.relacjeregionalne.plfot. Artur Kubieniec, www.relacjeregionalne.pl

Kiedy dzieci zaczęły częściej do was przychodzić?
Tomasz
: Te z biedniejszych domów odkryły, że można tu przyjść i na przykład pograć na komputerze lub magicznej ścianie. Nasze pracownice skarżyły się, że to są takie dzieci, że jak leżały dwa złote, to znikły. Powiedziałem im, żeby może po prostu wytłumaczyły dzieciom, że tak się nie robi. Przyszło jedno, drugie, trzecie dziecko i zobaczyło, że jest fajnie, a potem powiedziało następnym. Mam teraz wrażenie, że każdego popołudnia są tu nowe grupy i coraz więcej młodzieży. Był taki czas, że robiliśmy mural, i wtedy zaczęli do nas przychodzić romscy nastolatkowie.

Marcelina:
I ani rysy nie mamy na tym muralu, taką mamy ochronę.

Tomasz:
Powstał w sierpniu, we współpracy z Czeskim Centrum, i być może to jedyna niezniszczona ściana w mieście.

Jak wasze działania odbierają dorośli?
Marcelina:
Dużo trudniej było mi zdobyć zaufanie koleżanek z pracy niż społeczności. Może dlatego, że byłam pierwszą nową osobą, którą zatrudnił Tomek. Wpadłam kiedyś na pomysł, że w bibliotece dzieci i młodzież będą słuchać muzyki, której może nie pozwalają im słuchać rodzice albo nauczyciele. Spotkało się to z oporem.

Puszczacie muzykę?
Tomasz:
Pewnie.

Marcelina:
Czasami z głośników dość głośno leci ich muzyka, w ten sposób witamy młodzież, która do nas przychodzi. Jak prowadzę zajęcia, to w ogóle puszczam im na full. No i nasz zespół zaczął się dziwić, że jak to tak, puszczać muzykę, gdy przychodzą nauczyciele z uczniami, i jeszcze w dodatku muzykę z przekleństwami. Odpowiadam na to, że pomówimy o tym, czym są przekleństwa w muzyce, co jest przekroczeniem granic, a co nie, czym jest przekleństwo w dziele literackim, a czym nie jest. Zacznijmy od tego, a później powiemy, że można śpiewać poezję, że można robić różne rzeczy. Ale niech ci młodzi ludzie wejdą i poczują, że są u siebie.

Tomasz
: Potem mogą napisać, że było zajebiście, i nikt nie ma o to pretensji.

Marcelina: Bo robimy na koniec podsumowanie i oni piszą, jak się tu czuli, i są w tym wolni. Kiedy mijam ich na ulicy, to się uśmiechają i mówią „dzień dobry”.

Tomasz
: Ale miało też być o odbiorze. Nawet w zespole było tak, że zajęcia z osobami z niepełnosprawnościami budziły zdziwienie. Zdarzały się komentarze, że właściwie po co to robimy, że przecież ludzie z dysfunkcją umysłową nie czytają książek, nie wypożyczają. Nawet w zespole trzeba było to przepracować. Jeżeli ktoś zaczynał pracę w bibliotece dwadzieścia lat temu, to może być dla niego trudne, że te instytucje się zmieniają, a praca wygląda teraz inaczej. Czasem warto podjąć ryzyko i zrobić coś inaczej, niż było do tej pory. A za te zajęcia dla osób ze szczególnymi potrzebami otrzymaliśmy ostatnio nagrodę od Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego organizującej Program Rozwoju Bibliotek.

fot. Artur Kubieniec, www.relacjeregionalne.plfot. Artur Kubieniec, www.relacjeregionalne.pl

Marcelina: To ciekawe, bo często osoby z niepełnosprawnością myślały, że biblioteka jest miejscem, do którego nie miałyby po co przychodzić. Większość z nich nie potrafi czytać, jest to dla nich bardzo trudne albo nie posiadają umiejętności rozumienia tekstu. Zaproponowałam zatem inny rodzaj zajęć, na przykład kamishibai, teatr obrazkowy. Innym razem budowaliśmy domino z książek, a później terapeutycznie je darliśmy, były przeznaczone na makulaturę. Niektórzy nie mieli takiej odwagi, bo książka to niby świętość. Działania te miały sprawić, że czuli się tu chciani i lubiani. Potem skierowaliśmy tę filozofię do wszystkich czytelników: nie musisz interesować się czytelnictwem, nie musisz nawet umieć czytać, ale możesz się tu dobrze czuć, korzystać z gier, audiobooków albo po prostu posiedzieć z nami.

Angażujecie się prywatnie? Sporo rozmawiamy o dzieciach, znacie ich historie rodzinne.
Marcelina
: Przez wiele lat pracy w kulturze miałam przeświadczenie, że budowanie relacji jest najważniejsze, ale może ona dojść tylko do pewnego momentu, a potem bądźmy profesjonalni.

Coś się zmieniło?
Marcelina
: Zachowuję profesjonalizm, ale jestem w pełni zaangażowana emocjonalnie w te historie. Ma to swoje plusy i minusy. Ostatnio robiłam z dzieciakami kolaże i opowiadałam o nich na przykładzie Szymborskiej. Tłumaczyłam, że to takie współczesne memy, i poprosiłam, żeby stworzyli własne. Zaznaczyłam, że nie muszą być wesołe, i jakieś dziecko obrazek z leżącą kobietą opisało: „To moja stara jak się upije” albo „Najważniejsze dla mnie jest, żeby mieć rodziców, którzy mnie kochają”. Nigdy nie wiesz, z jakim piekłem w sobie ktoś chodzi. Nie lubię pudrowania rzeczy, które nie są do zapudrowania.

Ostatnio przyszła do nas grupa z podstawówki, wśród nich była uczennica z Ukrainy, która w ogóle nie mówiła po polsku. Była bardzo wycofana i nie chciała uczestniczyć w zajęciach. Jednym z elementów zajęć było zadawanie prostych pytań, na przykład „Wolisz to czy to?”. Odwróciłam role i to ona zadawała mi pytania, posługiwałyśmy się translatorem. Po chwili zaczęła jednak opowiadać swoją historię. Nie chciała się uczyć polskiego, bo kiedy wybuchła wojna, to na trzy miesiące wyjechała do Rumunii, do babci. Jej mama i siostra zostały w Ukrainie. Miała się uczyć obcego języka i nawet zaczęła, ale jej miasteczko przestało być ostrzeliwane i mogła wracać. W listopadzie ponownie musiała wyjechać, tym razem do Polski, i stwierdziła, że ma gdzieś uczenie się obcego języka. Chce wrócić do domu, bo czuje się tu wyobcowana, a mama nie ma pracy. Trudno przejść nad tym obojętnie. Jak się później okazało, byłam pierwszą osobą, której ta dziewczynka opowiedziała swoją historię.

Tomasz: Mam zupełnie inną rolę, nie posiadam takich doświadczeń, jestem tu od błaznowania i show. Ale tak na poważnie to zanim zacząłem pracę w Kamiennej Górze, raczej nie miałem do czynienia z takimi sytuacjami jak na przykład ta, że pracownicy dzielą się z dziećmi swoim drugim śniadaniem. Dzisiaj już wszyscy są przyzwyczajeni, że kręci się tu dużo ludzi, siedzą tu dzieciaki i robią bałagan i nie jest specjalnie cicho, choć nie dla wszystkich wciąż jest to normalne. Ale też musiałem niektóre rzeczy narzucić, powiedzieć, że tak będzie i proszę się przyzwyczaić. Możemy lekko modyfikować, ale nie zakażemy przychodzenia dzieciom, które chcą tu tylko posiedzieć i napić się herbaty. Lepiej jak spędzają swój wolny czas u nas niż na jakimś skwerku.

Kamienna Góra wygląda na biedne i dość ponure miejsce.
Tomasz
: Jest w czołówce najbardziej wyludniających się powiatowych miast na Dolnym Śląsku. Kiedyś żyło przemysłem tekstylnym, ale ten upadł. Są tu fajne budynki poprzemysłowe, ale najładniejszy z nich stoi i niszczeje. Biblioteka także jest w jednym z takich budynków. To również miasto, które nie miało szczęścia do władz samorządowych, bo co kadencję się zmieniały. Upadły też wałbrzyskie kopalnie, w których część ludzi z Kamiennej Góry pracowała. Nie ma tu właściwie żadnej atrakcji turystycznej, trudno dojechać, bo nie ma nawet bezpośrednich pociągów z Wrocławia. Znajdująca się obok Lubawka jest przynajmniej na granicy, Bolków ma zamek i Castle Party, Boguszów-Gorce, choć też nijaki jak Kamienna Góra, ma przynajmniej najwyżej położony rynek w Polsce. Jak się już stąd wyjedzie, to się nie wraca. Ale w tym roku ma zostać dokończona budowa drogi szybkiego ruchu, która połączy nas z resztą kraju, i wiele osób ma nadzieję, że to odmieni sytuację miasta.

Marcelina: To raczej miasteczko, przez które się przejeżdża, jeżeli w ogóle się o nim słyszało. Jest biednie i ciężko, ale nie wiem, czy inaczej niż w innych miasteczkach z podobną historią. Jeżeli jest się z prowincji i w pewnym momencie nie udało się z niej wyrwać, to zwykle już zostaje się do końca życia. Wiele osób mogło tu przecież utknąć z różnych powodów. Nie znaczy to jednak, że te osoby nie mają potencjału, możliwości i umiejętności. Jest tutaj dużo nieszczęścia i smutku, ale nie wiem, czy gdzie indziej jest go mniej.

A z czego jesteście najbardziej dumni?
Tomasz
: Ja z Marceliny. Pół roku ją namawiałem, żeby przyszła do pracy.

Marcelina
: Z tego, że kiedy przychodzą młodzi ludzie i dzieci, to jest im trudno opuszczać bibliotekę albo protestują, gdy mówimy, że koniec zajęć. Też z tego, że nasze spotkania zawsze się przeciągają. Kiedy kończy się oficjalna część, to sporo osób zostaje. I z tego, że każdego dnia przed godziną 17.00 musimy powiedzieć: „Halo, zamykamy!”. Bo zawsze ktoś tu jest.