Nie chcę bylejakości
Żorskie ex librisy / archiwum własne

18 minut czytania

/ Obyczaje

Nie chcę bylejakości

Rozmowa z ALEKSANDRą ZAWALSKą-HAWEL

Jeżeli ktoś jest chory, nie domaga albo nie wychodzi z domu, to dzwoni, zawozimy książki i odbieramy już przeczytane. Nasz pracownik bierze duże torby i jedzie – mówi dyrektorka Biblioteki w Żorach

Jeszcze 5 minut czytania

URSZULA HONEK: Zawsze chciała pani zarządzać biblioteką?
ALEKSANDRA ZAWALSKA-HAWEL: Nawet o tym nie myślałam. Jestem z zawodu ekonomistką i przez dwadzieścia sześć lat pracowałam głównie jako menadżerka w dużych firmach. Zajmowałam się księgowością, znam się na zarządzaniu firmą i finansami. Pracowałam m.in. w firmie związanej z przemysłem samochodowym, ale gdy przyszło załamanie na rynku, zmieniłam pracę. Przeszłam do innej, jeszcze większej firmy, a potem, przez zupełny przypadek, trafiłam do pracy w Urzędzie Miasta w Piekarach Śląskich.

Jako urzędniczka?
Tak, ale to było wbrew mojej naturze: kompletnie nie czuję się urzędniczką. Jestem kobietą czynu. Nie chcę mówić, że urząd był zły, ale po prostu nie nadaję się do tej pracy. W pewnym momencie ówczesny prezydent Piekar Śląskich zaproponował mi stanowisko dyrektorki biblioteki. Pomyślałam, że moje doświadczenie z biblioteką jest jedynie takie, że chodzę wypożyczać książki. Wzięłam jednak głęboki oddech i przyjęłam tę posadę. Pomyślałam, że to przecież firma jak każda inna. Czy dyrektorem szpitala musi być lekarz? Niekoniecznie. Musi mieć wokół siebie lekarzy i słuchać, co do niego mówią. Musi przede wszystkim umieć zarządzać i rozumieć, że marketing jest bardzo ważny. Okazało się, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Jednak po wyborach mi podziękowano; nastąpiło inne polityczne rozdanie, nie chcę wnikać w szczegóły. Usłyszałam, że nieważne, jak ktoś pracuje, bo liczy się lojalność. W Piekarach Śląskich, skąd zresztą pochodzę, pełniłam funkcję dyrektorki biblioteki w latach 2008–2016. Przez ten czas udało się wiele zrobić, biblioteka ożyła.

A potem była żorska biblioteka?
Tak. Kiedy zaczęłam pracę, biblioteka główna mieściła się na osiedlu Pawlikowskiego. Nie było to może najgorsze miejsce, ale uważam, że biblioteka główna powinna być w centrum, żeby wszyscy mieli do niej dobry dostęp. Poza tym oferta była typowa dla większości bibliotek publicznych jeszcze z XX wieku. Poprzednia dyrektorka po trzydziestu latach pracy odeszła na zasłużoną emeryturę. Zamknęła pewien okres, a ja starałam się pójść swoją ścieżką.

Aleksandra Zawalska-Hawel / fot. Szymon ŁaszewskiAleksandra Zawalska-Hawel / fot. Szymon Łaszewski

Aleksandra Zawalska-Hawel

Absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, studiów podyplomowych marketing kultury na Uniwersytecie Warszawskim oraz Szkoły Liderów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Została wyróżniona tytułem Najbardziej Kreatywny Dyrektor Instytucji Kultury i nagrodą indywidualną ufundowaną przez Narodowe Centrum Kultury. Otrzymała nagrodę w konkursie EDUinspirator 2016 za wysoką jakość działań podejmowanych w obszarze edukacji dorosłych. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i autorka publikacji w prasie fachowej („Poradnik Bibliotekarza”, „Bibliotekarz”, „Śląsk”, „Europa dla Aktywnych”) oraz współautorka książek „Kultura 2.4%. Synergia różnorodności” (2011), „Przepis na współpracę w bibliotece” (2014), „Inspirer of the Modern Librarian” (2015) oraz „Migrate to Library! Good Practicies” (2019). Tworzy i koordynuje wiele projektów, także międzynarodowych. Od 2016 roku jest dyrektorką Biblioteki w Żorach. Współtwórczyni Festiwalu Literackiego „Żar Literatury”.

I mają państwo okazałą nowoczesną bibliotekę, która mieści się w budynku starego młyna. W samym centrum, tuż przy dworcu. Trudno było przekonać władze miasta do tej inwestycji?
Prezydent zauważył, że bardzo dużo się dzieje w żorskiej bibliotece. Nagle zaczęło być o niej głośno. Nie było zatem trudno go przekonać, że potrzebujemy nowej siedziby. Koleżanki z biblioteki, które zaczęły znacznie wcześniej pracę w bibliotece niż ja, bardzo czekały na nową, zmodernizowaną siedzibę. Udało się. Od początku miałam pomysł na to miejsce. Zespół też bardzo się zaktywizował.

Ważne jest zaangażowanie pracowników?
Kluczowe. Sporo pracowników odeszło na emeryturę. Miałam jednak pomysł, aby na ich miejsce zatrudnić ludzi niekoniecznie po studiach bibliotekoznawczych. Pomyślałam, że podobnie jak ja, mogą być różnych zawodów i umiejętności. Fantastycznie się to sprawdza. Mamy osoby po matematyce, chemii, etnografii, historii, psychologii, animacji kultury czy anglistyce, jedna z bibliotekarek jest zawodowym coachem i płynnie mówi po włosku, wielu pracowników jest uzdolnionych artystycznie lub ma ciekawe hobby, którymi dzielą się z czytelnikami. Ale bibliotekarze mają być przede wszystkim otwarci na ludzi, robić więcej niż podanie książki czy doradzenie w sprawie wyboru lektury. W zespole nigdy nie mówimy komuś, że jego pomysł jest do niczego. Jeżeli nie całkiem się sprawdza, można go przepracować; działamy wspólnie. Pracownicy, podobnie jak czytelnicy, muszą czuć, że to jest ich miejsce, chcieć tu przychodzić.

Działania w bibliotece są skierowane do różnych grup: od seniorów po repatriantów.
Seniorzy rzeczywiście przychodzą, najczęściej wypożyczają książki. Nie lubię jednak segregacji w tym sensie, zajęcia nie są przeznaczone tylko dla osób starszych. W każde wakacje organizujemy rajd rowerowy Odjazdowy Bibliotekarz. W zeszłym roku przewodził mu Jakub Kornhauser, wzięło w nim udział sto pięćdziesiąt osób; w tym sporo seniorów. Jestem za tym, żeby łączyć ludzi. Przeprowadziliśmy niezliczoną ilość warsztatów z obsługi komputera i poruszania się po internecie. Jednak zauważyliśmy, że rynek się tym przesycił, więc nie robimy nic na siłę, bo to angażuje środki i ludzi. Jednak seniorzy w naszym mieście doskonale wiedzą, że gdy będą mieć jakiś problem, mogą do nas przyjść. Pracowniczka działu multimediów zawsze z nimi usiądzie i pomoże. Wystarczy zgłosić problem i się umówić. Niektórzy też łatwiej radzą sobie podczas indywidualnych zajęć, pokonują barierę wstydu. Seniorzy też licznie uczestniczą w spotkaniach autorskich, dyskusjach i warsztatach edukacyjnych i artystycznych, w wystawach sztuki i koncertach oraz innych wydarzeniach.

Mają państwo również usługę książki na telefon.
Jeżeli ktoś jest chory, nie domaga albo nie wychodzi z domu, to dzwoni i raz w miesiącu zawozimy książki i odbieramy już przeczytane. Nasz pracownik bierze duże torby i jedzie do czytelników. Bibliotekarki często same przygotowują zestaw książek, bo doskonale wiedzą, co dany czytelnik lub czytelniczka lubi czytać. Ta inicjatywa cieszy się sporym powodzeniem; w większości korzystają z niej seniorzy, ale czasami też po prostu osoby, które się rozchorowały. Zależy nam, żeby wyjść do czytelników i dać im poczucie, że mogą na nas liczyć.

Na górze po lewej: piknik literacki, po prawej: rajd rowerowy Odjazdowy Bibliotekarz. Na dole po lewej: kurs szycia na maszynie, po prawej: warsztaty poszukiwania pracy. Fot. z archiwum Biblioteki w Żorach

A repatrianci?
Mało osób wie, że Żory przodują na Śląsku pod względem liczby repatriantów; wiele rodzin powróciło z dawnych terenów ZSRR. Niektórym się wydaje, że jeżeli ci ludzie są Polakami, to dobrze mówią po polsku. Nic z tych rzeczy, niektórzy w ogóle nie mówią w naszym języku! Chcąc ich wesprzeć w trudnym procesie asymilacji w nowym środowisku, jedna z bibliotekarek – polonistka posiadająca uprawnienia pedagogiczne – korzystając z zasobów biblioteki, prowadziła cykl cotygodniowych spotkań „Język polski bez granic”. Podczas nich w przyjaznej atmosferze uczestnicy mierzyli się z zawiłościami polskiej gramatyki, uczyli się komunikacji oraz obyczajów charakterystycznych dla polskiej kultury. Ci ludzie do dzisiaj są jej wdzięczni za naukę, udało się im znaleźć pracę. To był też komunikat do mieszkańców Żor: zobaczcie, to nie są obcy ludzie, liczą na naszą pomoc.

Chyba podobne cele miał projekt „Twoja Szansa – Twój Sukces”?
Zrealizowaliśmy dwie edycje tego projektu; zostały dofinansowane ze środków Komisji Europejskiej w ramach programu PO WER. Pierwsza edycja była skierowana do dorosłych cudzoziemców, a druga wyłącznie do uchodźców z Ukrainy. Celem było podniesienie umiejętności rozumienia i tworzenia informacji, zwłaszcza informacji użytkowej dotyczącej różnych sfer życia, umiejętności cyfrowych i rozwoju kompetencji społecznych oraz nauka języka polskiego. Aby to uatrakcyjnić, wyodrębniliśmy bloki tematyczne dotyczące spraw urzędowych, poszukiwania pracy, systemu zdrowia i oświaty, transportu, planowania i zarządzania budżetem, odżywiania oraz tożsamości. Podobne zajęcia zostały później zorganizowane dla Ukraińców, a właściwie Ukrainek, bo były u nas same uchodźczynie. Niezależnie od tego, że po wybuchu wojny do Żor zaczęli przybywać uchodźcy z Ukrainy, spontanicznie zorganizowaliśmy dla nich naukę języka polskiego, lekcje były prowadzone przez wolontariuszy z odpowiednimi kompetencjami.

Jak pani wspomina ten czas?
To było bolesne doświadczenie. Wspomniałam, że w drugiej edycji w projekcie uczestniczyły tylko kobiety, większość z nich ma wyższe wykształcenie, a nagle musiały szukać pracy na przykład jako sprzątaczki. Zaczynanie życia od nowa wymagało od nich ogromnej odwagi. Staraliśmy się pomagać też w taki sposób, aby Ukrainki mogły szukać pracy w swoich zawodach. Zaczęliśmy od warsztatów o rynku pracy i spotkań z prawnikiem. Każda z nich wyszła z porządnie napisanym listem motywacyjnym i CV. W projekcie wzięło udział pięćdziesiąt siedem kobiet, dostajemy sygnały, że kilkanaście z nich dostało pracę. Niezwykle ważne okazały się wspomniane konsultacje prawnicze z różnych zakresów. Staraliśmy się pomagać na wielu poziomach.

W ramach wolontariatu zaprasza pani także obcokrajowców.
Po raz pierwszy wolontariusze Europejskiego Korpusu Solidarności przyjechali do nas w 2017 roku. Okazało się, że nawzajem możemy sobie sporo dać. Preferuję długie, roczne wolontariaty. Tylko wtedy można rzeczywiście poznać kraj, w którym się jest, i zbudować więź. Oczywiście mieliśmy różne doświadczenia, nie zawsze dobre. Ktoś napisał cudowny list motywacyjny, a tak naprawdę przyjechał tylko po to, żeby imprezować. Większość wolontariuszy była jednak zaangażowana. Przytrafiali się nam ludzie uzdolnieni artystycznie i zawodowi fotografowie z przeróżnych zakątków świata: Armenii, Algierii, Syrii, RPA, Hiszpanii, Turcji czy Włoch.

Biblioteka w Żorach Biblioteka w Żorach, fot. archiwum własne

Kogoś szczególnie pani zapamiętała?
Przyjechały trzy dziewczyny, które wcześniej się nie znały, ale po pewnym czasie były niesamowicie zgrane, na wolontariatach zresztą zawsze jest więcej kobiet. Jedna przyjechała z Włoch, druga z Hiszpanii, a trzecia z RPA. Miały bardzo ekologiczne podejście do życia i wspólnie organizowały wiele działań proekologicznych, w tym wymianę odzieży. Isobel przygotowała broszurkę zawierającą informacje na temat tzw. fast fashion, z której można się dowiedzieć na przykład, ile litrów wody trzeba zużyć, aby powstał kilogram bawełny. W ramach swojego wolontariatu Isobel napisała też i pięknie zilustrowała książeczkę dla dzieci pt. „Nolly i Nongotki”, w której w przystępny sposób opowiada o tym, jak ważne jest dawanie ubraniom drugiego życia. Innym razem, tuż przed Bożym Narodzeniem, wolontariuszki gotowały wegańskie posiłki i rozdawały je przed biblioteką. Finalnie zaś zaangażowały się w akcję Jedzenie Zamiast Bomb. Najbardziej jednak pamiętam ich lekcje biblioteczne dla licealistów. Podejmowały ważne społecznie tematy: feminizmu, praw zwierząt czy fast fashion. Młodzież siedziała jak urzeczona. Zajęcia odbywały się po angielsku, włosku i hiszpańsku; można było wybrać sobie język.

Młodzież pewnie chętnie przychodzi. Macie sporo nowoczesnego sprzętu.
Najważniejsza jest atmosfera. Ludzie muszą się tu czuć dobrze, ale rzeczywiście mamy nowoczesny sprzęt. Bardzo mi zależało, aby w bibliotece była oddzielna strefa dla dzieci i oddzielna dla młodzieży. Trzynastolatkowie niekoniecznie chcą przebywać z sześciolatkami, mają swoje sprawy, zainteresowania. W wakacje młodzież przesiaduje u nas od rana do późnego popołudnia; wychodzą często dopiero wraz z zamknięciem biblioteki, w roku szkolnym też jest bardzo dużo młodych ludzi. To ich miejscówka, przychodzą pogadać czy pograć. Mamy tu Xboxy, okulary wirtualnej rzeczywistości, na każdym stole leży tablet i laptop. Strefa Młodych jest moją dumą, bo zawsze jest tam duży ruch. Biblioteka jest otwarta od ósmej do dwudziestej pierwszej i kiedy zbliża się godzina zamknięcia, to w innych strefach jest już raczej pusto, a do Strefy Młodych trzeba zaglądać i mówić, że już niestety zamykamy. Mamy też zajęcia z kodowania i druku 3D, więc to nie jest tak, że młodzież przychodzi tylko po to, żeby pograć. Prowadzimy też korepetycje przed maturą, ale podkreślam, że nie jest to żaden kurs przygotowawczy. Kiedy chcę załatwić coś z pracownikami w Strefie Młodych, to mam problem, żeby się do nich dostać. Są ciągle zajęci, bo młodzież cały czas do nich przychodzi, czegoś od nich chce. Mamy również dyskusyjny klub książki dla młodzieży – młodzi sami wybierają literaturę i wspaniale o niej dyskutują. Mamy też salę kinową!

Moją uwagę zwróciły również pomieszczenia, które bezpłatnie udostępniacie.
Wszystko w bibliotece jest darmowe, nie pobieramy żadnych opłat. Dla kogoś wydanie nawet dziesięciu złotych może być przecież problematyczne. Pomieszczenia, o których pani mówi, są pracowniami edukacyjnymi, które można zarezerwować i przez kilka godzin pracować w ciszy i spokoju. Chcieliśmy pomóc osobom, które niekoniecznie mają w domu odpowiednie warunki. Czasami po prostu łatwiej o skupienie poza mieszkaniem. Nie biegamy tu co chwilę robić herbatę i podjadać [śmiech]. W dużych miastach, w galeriach handlowych są do dyspozycji pomieszczenia, w których się pracuje, ale w mniejszych miejscowościach takich jak Żory czegoś takiego nie znajdziemy. Jesteśmy też wykluczeni komunikacyjnie, bo ostatni autobus z Katowic do Żor i z Żor do Katowic odjeżdża wczesnym wieczorem, nie mamy bezpośredniego pociągu.

Isobel Dyson, wymiana odzieży, archiwum własne Biblioteki w ŻorachIsobel Dyson, wymiana odzieży, archiwum własne Biblioteki w Żorach

Stara się pani umiędzynarodawiać żorską bibliotekę na wiele sposobów. Stąd pomysł na zagraniczne wyjazdy pracowniczek i pracowników?
Dla mnie to bardzo ważne, aby czerpać z najlepszych i najciekawszych praktyk. Pojechaliśmy m.in. do Danii, Portugalii, Hiszpanii, Włoch, Chorwacji, na Litwę. Jednym z najlepszych wyjazdów był ten do Danii, bo zobaczyliśmy wspaniałą bibliotekę Dokk1 w Aarhus. Wcześniej byłam tam w 2012 roku, wówczas budowa biblioteki była dopiero w planach. Rozmawiałam z ludźmi, którzy stali za tym przedsięwzięciem, i rozpaliła się moja wyobraźnia. Wyobrażałam sobie, że wiele pomysłów – choćby architektonicznych – można z powodzeniem przenieść do Polski. We Wrocławiu podczas konferencji bibliotekarzy z całego świata poznałam Martina, który jest menadżerem duńskiej firmy produkującej meble dla bibliotek. Podczas naszej wizyty w Aarhus zwiedziliśmy z nim najważniejsze biblioteki Półwyspu Jutlandzkiego. Kilka prostych rozwiązań, jak na przykład podnoszone biurka czy półki na prasę, w których gazety ustawione są pionowo za szybkami, udało nam się wdrożyć. Z kolei w Finlandii zobaczyliśmy okazałe przestrzenie makerspace z ustawionymi, jedna przy drugiej, drukarkami 3D, wielkie szafy z wiertarkami i narzędziami. Od razu, co zabawne, pomyślałam o polskich przepisach BHP. Co to będzie, jak ktoś się zrani? Ważne jednak było samo myślenie o przestrzeni: funkcjonalnej, dużej i zarazem prostej.

Z moich rozmów wynika, że w mniejszych miejscowościach najtrudniej przekonać mężczyzn do udziału w wydarzeniach. Jak jest w Żorach?
Myślę, że to problem nie tylko mniejszych miejscowości. W ramach programu Erasmus+ mieliśmy świetny projekt „Odpowiedzialny tata. Edukacja rodzicielska w bibliotece”, który podejmuje temat odpowiedzialnego ojcostwa w zmieniających się warunkach społecznych. Oczywiście dzisiaj jest inny wzorzec: otwarty i wspierający. Na szczęście minęły już czasy, w których mawiano, że dobry ojciec to ten, który łoży na dom i daje dziecku prezent. Czasami jednak brakuje współczesnym ojcom narzędzi i umiejętności, aby wspierać swoje dzieci. Stworzyliśmy przestrzeń, w której ojcowie się spotykają i uczestniczą w warsztatach. Trudno było ich tu ściągnąć. Dopiero po jakimś czasie zbudowali zaufanie i zaczęli mówić również o swoich problemach, dzielić się doświadczeniami. Zorganizowaliśmy dla nich warsztaty „7 sekretów efektywnego ojcostwa” oraz „Tato, odkrywca talentów”. Często rodzice nie zauważają lub lekceważą talent dziecka, więc sporo rozmawialiśmy o tym, jak je wesprzeć w rozwoju. Innym razem warsztaty dotyczyły przemocy rówieśniczej w szkole, prowadził je psycholog. Przygotowaliśmy też prezentację o literaturze i filmach, które podejmują temat ojcostwa. Uczestnicy byli zaskoczeni, że jest tego tak dużo. Jeden z nich mówił, że dzięki warsztatom bardzo poprawiły się jego kontakty z czternastoletnią córką. Dla takich efektów warto coś robić, nawet gdy towarzyszą temu trudności.

Mają państwo też festiwal literacki – Żar Literatury. Coraz więcej o nim słychać w środowisku literackim. Przychodzą miejscowi?
Gdy otwieraliśmy w 2020 roku nową siedzibę biblioteki, zorganizowaliśmy dwudniowe wydarzenie. Odwiedziło nas wówczas mnóstwo ludzi i choć nasza biblioteka zdążyła już sobie wyrobić markę, obawialiśmy się, że to efekt ciekawości. Jednak sami mieszkańcy zaczęli mówić: „O, to taki festiwal literacki” i że dobrze byłoby organizować to wydarzenie co roku. Zawsze marzyłam o festiwalu, więc opierając się na dobrym odbiorze społecznym, postanowiłam złożyć wniosek o dofinansowanie MKiDN, ale nie dostaliśmy pieniędzy. W każdym kolejnym roku przychodziła odpowiedź odmowna, a nasz projekt dostawał coraz mniej punktów za… wartość merytoryczną. Na szczęście to tylko opinia ministerstwa – zarówno mieszkańcy, jak i zaproszeni goście oceniają festiwal bardzo pozytywnie, co roku poruszamy ważne społecznie tematy. Także prezydent miasta jest przychylnie nastawiony do kultury, możemy realizować festiwal. Ludzie będą do nas przychodzić, bo wyrobiliśmy sobie renomę. Nie chcę bylejakości. To była ciężka praca, ale się nam udało.