Przyznam, że po „Love”, gdzie było tyleż momentów epickich, co rażących sentymentalizmem, straciłem nieco wiarę w Gaspara Noé. Zdecydowanie za wcześnie! Najnowszym filmem francuski ekstremista udowodnił, że jak nikt inny potrafi strząsnąć powagę i potrząsnąć uładzonymi konwencjami europejskiego atrt-house’u. „Climax” bije na głowę wszystko, co wcześniej stworzył – łącznie z najdoskonalszym do tej pory „Wkraczając w pustkę” czy krótkimi formami w stylu „We Fuck Alone” czy „Protège-Moi”, do których zresztą wyraźnie tu nawiązuje. Po raz pierwszy udało mu się stworzyć dzieło prawdziwie zdyscyplinowane: „Climax” trwa zaledwie 90 minut i są to minuty absolutnie odjechane.
Tytuł – który ma także funkcję autoteliczną, odnosząc się do wyczarowywanych tu przetasowań konstrukcyjnych (końcówka na początku, czołówka w środku, charakterystyczne dla twórcy plansze dzielące film na rozdziały) – jest swego rodzaju spełnionym zaklęciem. „Climax” jest bowiem jedną wielką kulminacją: rozerotyzowanych ciał, oszałamiających układów tanecznych, używek, rozkoszy, bólu, rozpaczy. A także humoru, bo przy wielu dialogach i sytuacjach – jakkolwiek makabryczne by nie były – trudno się nie uśmiać. Tyle, że to śmiech mocno sadystyczny.
Zanim jeszcze film otworzą napisy końcowe, obserwujemy pejzaż zimowy. Po skąpanym w bieli odludziu pełznie (Noe lubi zezwierzęcać swoich bohaterów) skąpo ubrana dziewczyna, zostawiając na śniegu ślady krwi. Czy to już tytułowy punkt kulminacyjny? W najnowszym filmie chuligana i hulaki francuskiego kina, który tym razem znęca się nad zamkniętą gdzieś w prowincjonalnej remizie trupą taneczną, będzie ich kilka. Takim jest chociażby moment, kiedy Psyche (Thea Carla Schott), która przyjechała z Berlina, by dołączyć do zespołu, daje sygnał fontanną moczu (sic!), że używki weszły, a impreza właśnie się zaczyna. Wiemy już, że będzie grubo.
Bohaterów, rekrutowanych przez reżysera wśród tancerzy vogue’ingowych, jest tu więcej. Wszyscy oni tworzą razem coś, co Sally Bowles nazywała w „Kabarecie” „słodką dekadencją”. Prócz Psyche, na pierwszy plan wysuwa się Selva, grana przez znaną z „Atomic Blonde” Sofię Boutellę, oraz jej chłopak – samiec alfa, naczelny jebaka filmu. Jest też pracująca nad choreografią Emmanuele z synkiem Tito, nieustannie sprzeczające się rodzeństwo czy „najdłuższy nos imprezy”, zwany tu po prostu „koksiarą”. Akcja (oparta, jak twierdzi reżyser, na podobnie krańcowej imprezie) dzieje się niby w 1996 roku, ale zabieg cofnięcia czasu służy raczej sięgnięciu po 90s rivival. Lata 80. i 90. mocno obecne są na ścieżce dźwiękowej czy w kostiumach – Selva wyraźnie stylizowana jest na Madonnę z czasów „Rozpaczliwie poszukując Susanne”, a Lea na Tanię Coleridge z „Father Figure” George’a Michaela. Wszystkie postaci zresztą – zarówno kobiece, jak i męskie – są tu tak apetyczne, że czerwienie kadrów wydają się zabarwione właśnie od ich erotyzmu. Ale antycypują też rozlew krwi.
Groza ta sprawia, że – gdyby komuś bardzo zależało – można zobaczyć w „Climaxie” dzieło moralistyczne, przestrzegające przed nadmierną ilością sangrii, rozpasaniu seksualnym czy zażywaniu narkotyków. A nawet przestrogę przed rozmnażaniem się, kiedy nie osiągnęło się odpowiedniego poziomu dojrzałości. Pamiętam osoby, które po pokazie filmu na tegorocznych Nowych Horyzontach, odczuły go jako ostre ostrzeżenie przed używkami i po seansie „odpuszczały wieczorne podtrucie”. Ale bez jaj – TO GASPAR NOÉ! – o żadnym moralizatorstwie nie może być mowy. Choć w jego filmach często bohaterom dzieje się krzywda („Nieodwracalne”, „Wkraczając w pustkę”), nie bez przyczyny jest on kultowym reżyserem wśród wszelkiego rodzaju hedonistów i miłośników zakazanych substancji. „Climax” tylko tę pozycję umocni.
„Climax”, reż. Gaspara Noé„Climax”, reż. Gaspar NoéNoé potrafi bowiem jak nikt inny oddać na ekranie stan po zażyciu – i nie chodzi tylko o zabiegi formalne, z których zasłynął: głębokie czerwienie, stroboskopowe rozjaśnienia i zacieśniania, obroty kamery stawiające świat na głowie, monstrualne długie ujęcia (oszałamiający początkowy układ taneczny) czy gęsty wideoklipowy montaż. Chodzi także o prowadzenie aktorów – ich absurdalne dialogi, nerwowe tiki, poszatkowaną choreografię. A także, powiedzmy sobie szczerze, ich rozbieranie ku uciesze wizualnej widzów. Wszystko to razem daje obezwładniający obraz roztopienia w chwili, podniesionego do ekstremum hedonizmu, który w pewnym momencie przestaje – przynajmniej dla bohaterów filmu – być przyjemny. Jest więc „Climax” wiarygodnym (choć podkręconym do maksimum) studium zażywania – poszukiwania ciągle większego haju, dążenia do stanu, w którym, jak w piosence Daft Punk, ma być „harder, faster, better”. Francuski duet pojawia się zresztą na fantastycznej ścieżce dźwiękowej, obok Giorgio Morodera czy Aphex Twina, którego „Windowlicker” towarzyszy obłędnej scenie, w której algierska piękność Sofia Boutella powtarza histeryczne figury Isabelle Adjani z „Opętania”.
Kasetę VHS z filmem Żuławskiego widać już zresztą na początku „Climaxu” w zaszczytnym towarzystwie dzieł Murnau’a, Langa, Argento, Zweiga, Fassbindera, Nietzschego… Biblioteczka mistrzów reżysera stanowi tło rejestrowanych przesłuchań, dających nam ekspresowy wgląd w psychologię tancerzy dołączających do grupy. Ta ulegać będzie dekompozycji aż do finałowego body count – montażowego wyliczana ofiar, charakterystycznego dla krwawych gatunków, takich jak horror czy western. Tu są to ciała zniszczone w mniejszym lub większym stopniu ostrym melanżem – zamiast powagi, ma to więc ironiczny wydźwięk. Moment ten inicjują zresztą, kojarzące się z westernem, countrowe riffy – i faktycznie znajdujemy się w dziczy tuż przed wyjazdem francuskiej trupy na podbój Ameryki.
Noe robi sobie jaja z narodowego posłannictwa już w napisach „z dumą prezentujących francuski film” oraz szyderczo włączając w scenografię flagę republiki i krzyż. Gwiżdże na wszystko: kraj, religię, moralność, nawet dzieci – jest reżyserem prawdziwie nihilistycznym. W „Climaxie” nihilizm ten skondensowany jest w, wieńczącej film, ostatniej kropli dekadencji. Rozpuszcza się w niej cały morał, który ktoś mógłby chcieć z filmu wyciągnąć.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).