Centrum chaosu
Rafał Waszkiewicz i Dominika Kociszewska, archiwum prywatne Rafała Waszkiewicza

18 minut czytania

/ Obyczaje

Centrum chaosu

Dominika Klimek

Żadna z komercyjnych stacji radiowych lat 90. nie prezentowała tak szerokiego spektrum gatunków muzycznych co Radiostacja. W ciągu dnia, w głównej playliście pojawiały się obok siebie hip-hop, drum’n’bass, britpop, house, reggae, trip-hop czy heavy metal

Jeszcze 5 minut czytania

Dzień jak co dzień w Radiostacji. Na antenie właśnie rozpoczyna się konkurs. Dzwonią słuchacz i słuchaczka. W pewnym momencie Paweł Sito przerywa rozmowę. „Jezu, nie wyłączyłem gazu. Błagam, poprowadźcie za mnie przez chwilę” – mówi i idzie na przerwę zrobić sobie kawę. „Ej, on nas zostawił?”, „Chyba tak. No to skąd jesteś?”. Audycja do jego powrotu prowadzi się sama. „Wszystko w Radiostacji było ryzykowne. No ale co mogło się stać?” – pyta dziś Sito.

***

Jest 11 listopada 1998 roku. Reni Jusis śpiewa „Zakręconą”, Zygmunt Chajzer prowadzi teleturniej „Idź na całość”, w którym można wygrać słuchawki, zapas słodzika na cały rok, a nawet fiata 126. Wiedzę o popkulturze zdobywa się z magazynów „Brum” i „Machina”. Na okładkach pojawiają się Björk, Tom Waits, ale też Urszula, Fox Mulder i Dana Scully, a do tego wszystkiego jeszcze Bowie oraz Gainsbourg.

W sześciu polskich miastach rozbrzmiewają pierwsze dźwięki Radiostacji.

Powstała jako kontynuacja Rozgłośni Harcerskiej, stacji założonej w latach 50. przez Związek Harcerstwa Polskiego. W RH można było ułyszeć między innymi Wojciecha Manna, Tadeusza Sznuka, Jerzego Owsiaka i Piotra Kaczkowskiego. W 1997 roku między ZHP oraz norweskim radiem P4 nawiązała się współpraca. Dotychczasową Rozgłośnię wspólnie przekształcono w zupełnie nowy twór: alternatywną i dynamiczną Radiostację. Jej pomysłodawca, Justyn Depo, został dyrektorem generalnym. Do zespołu dołączył Paweł Sito jako dyrektor programowy oraz Grzegorz Hoffmann – dyrektor muzyczny.


Agnieszka Szydłowska, jedna z prowadzących Radiostacji, a obecnie radiowej Trójki, wspomina, że w tamtych czasach nie mówiło się dobrze o kulturze młodych: „Niby w mediach wszyscy chcieli być młodzieżowi, ale jednocześnie wyśmiewali didżejów i rodzący się polski hip-hop, nie akceptowali przejawów kultury niezależnej. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy grupą ludzi myślących inaczej niż większość”.

Mimo że w latach 90. w Polsce zaczęto już patrzeć na radio jako produkt, w Radiostacji nie chodziło o to, żeby zarabiać. Dziś jest to nie do pomyślenia, ramówkę formatuje się pod pewien profil słuchacza. Według Grzegorza Markowskiego, jednego z prowadzących, każde pasmo było adresowane do kogoś innego: „To skrajnie nieefektywne, jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy. Sto procent utopii z dużą dawką szaleństwa”. Również Paweł Sito był tego świadomy. Każdy kolejny dzień funkcjonowania Radiostacji postrzegał jako sukces.

W tamtych czasach słuchacze zgrywali z radia co ciekawsze piosenki. Jan Sikorski używał kaset „dziewięćdziesiątek”. Jedną zapełniał mniej więcej w dwa tygodnie. Kiedy pojawiła się Radiostacja, wystarczyła doba. Żadna ze stacji komercyjnych, które pojawiły się na początku lat 90., nie prezentowała tak szerokiego spektrum gatunków muzycznych. W ramówce obok siebie lądowały hip-hop, drum’n’bass, britpop, house, reggae, trip-hop czy heavy metal. Pojawiały się również w ciągu dnia, w głównej playliście.

RMF FM i Radio ZET proponowały wówczas model już obecny na Zachodzie – prezentowanie muzyki w sposób didżejski i odchodzenie od audycji autorskich. To była nowość w Polsce – słuchanie playlisty, w której non stop były wielkie przeboje. A Radiostacja nawiązywała do radia publicznego dawnego typu i tradycji audycji autorskich. Tyle że ich zawartość była zupełnie inna. Prowadzący dobrze wiedzieli, co działo się w klubach dużych miast. Byli częścią tej euforii, której brakowało w głównych mediach. Sprowadzali płyty z zagranicy, wyjeżdżali na festiwale i koncerty. Atmosferę imprez przenosili do radia. Chcieli być zawsze krok przed słuchaczami. Didżeje z Radiostacji sprawdzali w klubach, na co reagują młodzi ludzie, a potem przenosili swoje doświadczenia na antenę. Gdy pojawiał się w muzyce nowy trend, zawsze można było złamać ramówkę, żeby zrobić mu miejsce na antenie.

Paweł Sito, fot. Sebastian WolnyPaweł Sito w czasach Radiostacji, fot. Sebastian Wolny

Do samej Radiostacji wpadało się trochę jak do knajpy – na miejscu zawsze ktoś był. Jedni mówią, że panowała tam twórcza atmosfera, ferment, Grzegorz Hoffmann mówi po prostu „centrum chaosu”. Paweł Sito nie miał ogólnej wizji funkcjonowania całości. Wiedział na przykład, że drum’n’bassem ma zająć się DJ Perez, bo zna się na rzeczy, że wiadomości będą zaczynać się na odwrót – nie od Polski, a od tego co na świecie, że w ekipie prowadzących chcą dążyć do parytetu, w kontrze do podziału na media „męskie” i „kobiece”. Na całą stację jako taką nie miał pomysłu. Patrzył, jak radio płynie samo.

Patrzył, ale nie ignorował. Wściekał się, gdy radiowcy kaleczyli język polski. Gdy na czymś mu zależało, potrafił robić awantury na całe piętro. Z drugiej strony, nabijał się z absurdalnych skarg wpływających do radia. A powodów nie brakowało – mogły to być chociażby surrealistyczne dialogi Pawła „Paulusa” Mazura i Krzysztofa Siemaka, autorów kultowej audycji „Windą na szafę”.

Agnieszka Szydłowska mówi wprost: „Praca w Radiostacji, zwłaszcza do momentu, gdy pracował w niej Paweł Sito, była jak «Trainspotting». I to zarówno ze względu na ostrość przeżyć, imprezowe sytuacje, jak i to, że od pomysłu do realizacji droga często była krótka. A im bardziej nieprawdopodobny był pomysł, tym bardziej Paweł się do niego zapalał”.

Szef Radiostacji był równie spontaniczny, gdy zapraszał do współpracy nowych ludzi. Zauważał wokół siebie ciekawe osobowości, ale nie tylko. Bartek Czarkowski, dziś dziennikarz i menedżer zespołów, został przyjęty po tym, jak zadzwonił do Listy Tygodnia, a Paweł Sito docenił jego radiowy głos.

Wśród takich kwiatków był też Kamil Dąbrowa, dzisiaj Dyrektor Programowy i Redaktor Naczelny Meloradia. W czasach studenckich pracował jako bileter w Teatrze Narodowym. Poznał tam Waldka Spyrę, nocnego technika, który pilnował emisji w Radiostacji. Rozmawiali o niej we trójkę, razem z Grzegorzem Markowskim, wszyscy mówili, że to fajne miejsce. W końcu usłyszeli „wpadajcie”. Zostali wpuszczeni na antenę o drugiej w nocy.

„To była pierwsza audycja, «Radio NRD»” – wspomina Dąbrowa. „Ludzie dzwonili, żeby się dowiedzieć, jakie substancje wzięliśmy. A my nie wzięliśmy żadnych. Co w Radiostacji nie było wcale takie oczywiste”.

fot. Tomasz Staśkiewiczfot. Tomasz Staśkiewicz

Do dziś w sieci można znaleźć ich program, który opowiadał o fatalnej pomyłce z wysłaniem „zimowców” na Letnie Igrzyska Olimpijskie w Sydney. Robert Mateja (skoczek narciarski) popłynął 200 metrów stylem motylkowym, reprezentacja Stanów Zjednoczonych grała w koszykówkę z polskimi biathlonistami. Oczywiście wszystko było wyreżyserowane, nagrane i zmontowane. Praca nad jednym odcinkiem „Radia NRD” trwała nawet kilkanaście godzin.

20. rocznica powstania Radiostacji

U-Party, czyli rocznica startu Radiostacji odbędzie się 2 listopada w piątek w warszawskim klubie Pogłos. Zagrają m.in. Burn Reynolds, Novika, DJ Krzak, DJ Bigos, Agnieszka Szydłowska, Jacek Hawryluk, Andrzej Szajewski, Radio NRD, Paweł Maks Juzwuk. Początek o godzinie 19.

Jan Sikorski trafił do Radiostacji gdy był w ósmej klasie podstawówki. Kolega powiedział mu wcześniej, że trafił w radiu na coś, czego nie da się opisać. Już wcześniej interesowali się muzyką elektroniczną, ale zwykle kończyło się to na MTV i składankach kupowanych na stadionie. W Radiostacji pierwszy raz zetknęli się z Detroit techno. Pomyśleli: „Wow, Jezu Chryste, to można tak grać?!”.
 
Pierwszy raz Sikorski pojawił się na antenie w audycji Dzikie Pola, czyli sesji RPG prowadzonej na żywo. Słuchacze mogli dzwonić i wygrywać nagrody, a że Jan dzwonił regularnie, często odbierał płyty i inne fanty. Pewnego dnia zaproponował, że napisze i poprowadzi jedną ze scenek. Pomysł przeszedł. Po pewnym czasie zaczął uczyć się miksowania. Wracał po szkole do domu, wyciągał ksiażki z plecaka, ładował płyty, jechał do Radiostacji i tak w kółko. Po imprezie urodzinowej rozgłośni w klubie Lokomotywa, na którą przyszło kilka tysięcy osób, wrócił do domu o dziewiątej rano. Mama już nic nie mówiła.

Początkujący prowadzący byli rzucani na głęboką wodę. Zdarzały się spóźnienia, przestery, coś szło za cicho, ktoś zapomniał wyłączyć mikrofon. Niektórzy mówili niewprawnie i popełniali mnóstwo błędów. Czasem słuchacze dzwonili do studia i informowali prowadzącego, że podniósł zły hebel i mówi nie do tego mikrofonu. Dziś wspominają to jako coś świeżego.

Jednym z najważniejszych programów była sobotnia Lista Tygodnia, którą prowadził Paweł Sito. Na zapleczu siedziało wtedy kilkanaście osób. Rozmawiali, odbierali telefony, czasem Paweł kogoś zawołał „Chodź, zapowiesz kolejną piosenkę”. Wyglądało to trochę jak radiowa komuna, internet tamtych czasów.

Jednym z najbardziej bezkompromisowych prowadzących był Piotr „Makak” Szarłacki. Trudno sobie wyobrazić, żeby jego wypowiedzi na temat homoseksualizmu mogły paść teraz na antenie. Ale Sito miał do swoich autorów zaufanie. W ciągu następnych kilku tygodni w Radiostacji odbyła się rozszerzona dyskusja na ten temat. Niektórzy, pamiętając audycję Makaka, byli skołowani tym, że na jednej antenie mogą pojawić się tak skrajnie różne poglądy.

Bezkompromisowy był również Andrzej Szajewski, prowadzący porannej audycji „Pobudka Ruchu”. Potrafił wydzierać się do mikrofonu, mówić do słuchaczy przez pół piosenki, budzić ich w naprawdę niedelikatny sposób. Bywało, że w ramach żartu dzwonił o świcie do ludzi, których numery podali mu ich znajomi. Pewnego dnia wybrał numer, którego nie znał. Należał do Pawła Sito, który wyrwany ze snu krzyczał do słuchawki: „Szajewski, czy ciebie poje*ało? Czy ja ci nie mówiłem, że to się kiedyś skończy tragedią? Zakończ ten idiotyzm!”. Oczywiście byli na antenie.

screeny ze starej strony Radiostacji: biogram Pawła Sito, lista współpracowników, lista tematów na forum i propozycje do listy przebojów, źródło: grupa fanów starej Radiostacji na FB

W jednym z wywiadów Sito podkreślał, że zależało mu na zmianie świadomości słuchaczy. Chciał zderzyć stare myślenie z nowym. Kłócić się, czy Mrożek, czy Gombrowicz, ale raz jak na akademii, a raz w hiphopowych kawałkach. „Może przez różnicę pokoleń, inną wrażliwość lub mniejszą otwartość niektórzy myśleli, że to barbaria, że my coś niszczymy. A to nie tak, my chcieliśmy budować, a nie niszczyć” – mówi.

Sito podkreślał, że zależało mu na zmianie świadomości słuchaczy. Chciał zderzyć stare myślenie z nowym. Kłócić się, czy Mrożek, czy Gombrowicz, ale raz jak na akademii, a raz w hiphopowych kawałkach

Radiostacja nie miała grać w tle. Budziła emocje. Na jednej antenie słychać było apele o legalizację marihuany oraz Marka Kotańskiego, który ostrzegał przed jakimikolwiek narkotykami.

Grono słuchaczy było wąskie, ale zaangażowane. Jeden z prowadzących, Norbert Borzym, określa ich dzisiaj jako „ultrasów”.

„Po jednym z odcinków Radia NRD do Kamila Dąbrowy zadzwonił Paweł Sito. Dąbrowa miał natychmiast przyjść. Sito stał na środku gabinetu i machał ryzą papieru. „Wiesz, co to jest?” – pytał. „Paweł, nie wiem, ryza papieru?”. „Nie! To forum Radiostacji po waszej audycji”.

Wciąż jednak głównym środkiem komunikacji pozostawał telefon. Dzwonić można było między innymi do Agnieszki Szydłowskiej, która prowadziła „Radiotelefon”, do Marcina Chłopasia, który za mikrofonem siedział w każdy poniedziałek podczas audycji „Słowotok show”. Dyskutował ze słuchaczami o ważnych sprawach, choć bywało zupełnie odwrotnie, tak jak podczas słynnej już audycji z Liroyem. Słuchacze nie zostawiali na raperze suchej nitki, używając całej gamy wulgaryzmów. Dziś wywiad jest hitem sieci, a Chłopaś wspomina: „To jedno z moich najdoskonalszych osiągnięć dziennikarskich. Najpierw sami trochę porozmawialiśmy, potem zaczęły się pytania od ludzi. Wydzwaniali non stop. Wiedziałem już, że płyniemy, że kompletnie nie da się z tym nic zrobić. Ale Liroy był zupełnie wyluzowany, miał wszystko w nosie. Całość trwała godzinę. Nawet nie pamiętam, żebym wtedy wylądował na dywaniku”.

fot. Tomasz Staśkiewiczfot. Tomasz Staśkiewicz

Słuchacze dzwonili jak do kolegi lub koleżanki. Nie do radia, tylko do kumpla, pogadać. Czasem były to ciężkie rozmowy. Opowiadali o wychodzeniu z nałogów, o depresji, o tym, że nie wiedzą co ze sobą zrobić. Nie czuli, jakby wchodzili w interakcję z jakimś medium. Dzwonili po prostu do Radiostacji.

„Ona była tym, czym dziś jest YouTube z «live’ami», gdzie odbiorca może cały czas pisać na czacie. Dodajesz pod filmem komentarz, dostajesz odpowiedź i masz wrażenie, że coś współtworzysz. Tyle że to było prawie dwadzieścia lat temu” – wyjaśnia Chłopaś.

Po roku działania Radiostacji chciano odebrać jej koncesję. Częstotliwość miała zostać przekazana na inny cel, w ówczesnej formie stacja nie przynosiła żadnych dochodów. W dniu, kiedy redakcja się o tym dowiedziała, ramówka została złamana. Marek Kotański poprowadził specjalny program, w którym rozmawiał ze słuchaczami o tym, czym dla nich jest Radiostacja. W jej obronie zebrano kilkanaście tysięcy podpisów. W czasach bez petycji on-line. Okazało się, że opinia o słuchaczach Radiostacji jako leniwych luzakach była mitem.

Wiosną 1999 roku norweskie radio zdecydowało, że wycofuje się ze wspólnego pomysłu. Rok później, gdy Radiostacja znajdowała się w głębokim kryzysie finansowym, większość udziałów kupiła firma Eurozet. Jej zarząd przez rok utrzymywał, że stacja będzie funkcjonowała bez zmian. Jednak w 2001, razem z nową koncesją, zmiany się pojawiły. Niemal natychmiast odwołany został Paweł Sito. W skład nowego kierownictwa mieli wejść Katarzyna Miastkowska-Wujec, Piotr Metz i Szymon Kalinowski. Po kolejnych przetasowaniach w 2002 roku dyrektorem zarządzającym został Sławomir Assendi.

Ramówka została usztywniona. Pojawił się zegar radiowy, uporządkowane wejścia o konkretnej długości, zaczął zmieniać się profil muzyczny. Pomiary słuchalności i dochody zaczęły mieć większe znaczenie. W wyniku zmian personalnych i zniknięcia części audycji z ramówki słuchacze Radiostacji zaczęli stopniowo się wykruszać. W 2008 roku zastąpiła ją Planeta FM. Miała mieć jeszcze większy zasięg i więcej słuchaczy. Być silniejsza.

Agnieszka Szydłowska zakończyła pracę w Radiostacji w 2002 roku. Rok później dołączyła do Trójki. Początkowo nie mogła odnaleźć się w nowym środowisku, które okazało się zhierarchizowane, a każdy redaktor przypisany był do danego pokoju. Z czasem przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Nauczyła się jak montować i poprawnie mówić, ale jeśli chodzi o stosunek do pracy, sercem wciąż jest w 1998 roku.

Marcin Chłopaś dopiero z perspektywy czasu zauważył, że Radiostacja była pionierskim miejscem. To była jego pierwsza praca. Myślał, że właśnie tak się wszędzie robi radio. Jak sam mówi, do dziś w każdej swojej pracy szuka „funu”: „I to jest mój cholerny problem. W zwykłej robocie najczęściej go nie ma. Bywa fajnie, są rzeczy, które zrobisz dobrze, są przydatne, zabawne i tak dalej. Ale to nie jest tak, że twoja robota to impreza. A w Radiostacji tak było”.

Po zakończeniu emisji Radia NRD powstały cztery odcinki wersji telewizyjnej nakręconej własnym sumptem. Zobaczył to nawet jeden pan z Polsatu. Spodobało mu się, ale powiedział, że zbyt niszowe. „Dziś jak oglądam Klancyk czy inne formaty z odważniejszym humorem, to myślę sobie, że my to wszystko robiliśmy 20 lat temu. Chyba trochę za wcześnie” – mówi Grzegorz Markowski.

Padło wiele propozycji, żeby reaktywować dawne radio. Na żadną Paweł Sito się jednak nie zgodził:  „Nic nie ma racji bytu w niezmienionej formie dwadzieścia lat później. Uważam, że mogłoby to uczynić tylko szkodę oryginałowi. Nie można wziąć tych samych ludzi, bo oni są już gdzie indziej. Przypominałoby to akcję, gdy zespół od jakiegoś czasu nie istnieje, potem lider odrestaurowuje nazwę i gra z kim innym. To już nie jest ten sam zespół. A Radiostacja była zespołem”.

Być może w tym tkwi urok, że takie „pirackie” rozgłośnie to są byty krótkotrwałe, które zyskują sławę, a potem gdzieś znikają. Jak mówi Sito, tamtych okoliczności nie da się już powtórzyć: „To było przed końcem dziesięciolecia, stulecia i tysiąclecia. Jeśli pod koniec każdego wieku istnieje taki fin de siècle, to co musiało się dziać pod koniec tysiąclecia. Taka była atmosfera. W pewnym sensie byliśmy balangą dla inteligentnych ludzi. Taką balangą przed końcem czegoś. Myśleliśmy «a może przetrwamy?»”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).