ZMĘCZENIE: Wyczerpana ziemia
krajobraz okolic miasteczka Dubno, fot. Daria Badior

12 minut czytania

/ Obyczaje

ZMĘCZENIE: Wyczerpana ziemia

Daria Badior

Doświadczenie wojny zmusza nas do maksymalnego włączenia się w rzeczywistość. Nasza skóra staje się jakby niewidoczna, a bariery ochronne zanikają przy najmniejszym dotknięciu ciemności

Jeszcze 3 minuty czytania


Kwiecień to, jak wiadomo, najokrutniejszy miesiąc.
Myślałam, że w kwietniu 2021 roku byłam wyczerpana. Zrezygnowałam z pracy, której poświęciłam dziewięć lat życia, kilka lat intensywnego zapału i wypalenia; za sobą miałam wiele godzin konsultacji z psychoterapeutą, łez i rozmów. W tamtym czasie nie byłam jedyna. Zmęczenie zalało żyły moich przyjaciół i kolegów, wszystkich agentów przemian kulturowych, zaangażowanych w ważne pomajdanowe zmiany. Zamiast krwi dostarczającej tlen do organów przez nasze ciała przepływała trująca czarna ciecz rozpaczy. Wydawało się, że wszystkie nasze wysiłki poszły na marne. Wypalenie zawodowe stało się wspólnym doświadczeniem wielu osób z mojego pokolenia.

„Na podstawie refleksji, rozmów, kawy, wina, zebrań, popijaw, dyskusji, rozmów na Messengerze, przemyśleń przy okropnej popmuzyce, przemyśleń przy fajnej popmuzyce, prognoz, perswazji, oburzeń, rozczarowań i zaczarowań ostatnich dni, tygodni, miesięcy i lat muszę coś powiedzieć. Wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni. Wybaczcie nam” – napisałam wtedy, a potem przeczytałam wiele komentarzy od tych, którzy czuli ten sam ból.

Kwiecień 2022 roku rozpoczął się zdjęciami z wyzwolonej spod rosyjskiej okupacji Buczy. Stało się wreszcie jasne, że niewiele wiedzieliśmy wcześniej o bólu, zmęczeniu, rozpaczy, złości i ciemności, które odtąd zadomowiły się w nas na zawsze. „Nigdy już tak naprawdę nie odpoczniemy – powiedziała moja przyjaciółka. – Przed nami tak dużo pracy”. 

Ciała zamordowanych, ze związanymi z tyłu rękami leżące na ulicach spokojnych niegdyś przedmieść stolicy, stały się jaskrawą – nie pierwszą i nie ostatnią – ilustracją tego, jaką wojnę toczy Rosja. Myślę o nich codziennie, myślę o grobach w Iziumie, opowieściach o ludziach – żywych i zmarłych – w okupowanym Mariupolu, relacjach z tortur w obwodzie chersońskim i zdjęciach pól pszenicy bombardowanych i podpalanych przez Rosjan.

W kwietniu 2023 roku piszę ten tekst ze złamanym sercem, które już nigdy się nie zagoi. Wydaje się, że nic go nie zaleczy. Na początku roku w Kijowie pochowaliśmy naszego przyjaciela, montażystę filmowego, miłośnika muzyki, wspaniałego ojca i męża, który zmarł w Sołedarze. Teraz we Lwowie pochowano kulturoznawcę, tłumacza i filozofa, który poległ w Bachmucie. Między tymi dwoma wydarzeniami minęły trzy miesiące, chociaż Vitia i Jevhen zmarli tego samego dnia, 31 grudnia. Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami słowa zaczęły tracić znaczenie, mowa zaczęła chować się w zakamarkach zmęczonej świadomości, a pismo zaczęło mieć najmniejszy z możliwych sensów. Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami były radości i smutki, serdeczne spotkania i bolesne rozstania. Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami było dużo śmierci i dużo życia.

To doświadczenie nie nadaje się do uniwersalizacji, to tylko migawka z mojego osobistego życia w trakcie wojny. Czy mam prawo mówić, że jestem bardzo zmęczona?

Inni są jeszcze bardziej zmęczeni. Matki i babcie z dziećmi, które przetrwały zimne lutowe dni i noce na granicach; mężczyźni i kobiety, którzy nie wiedzieli, czy po ewakuacji zobaczą swoich bliskich; ci, którzy zbierali roztopiony śnieg i gotowali jedzenie na prowizorycznych paleniskach na zewnątrz; ci, którzy jechali pod ostrzałem z okupowanych miast; ci, którzy pochowali swoich zmarłych bliskich. Ci, którzy im śpiewali, dla nich tańczyli i ich opłakiwali. Ci, którzy przyjęli obcych do swoich domów, ogrzali ich i nakarmili. Ci, którzy codziennie myślą o tym, jak jeszcze mogą pomóc.

Doświadczenie wojny zmusza nas do maksymalnego włączenia się w rzeczywistość, cokolwiek byśmy przez to słowo rozumieli. Nasza skóra staje się jakby niewidoczna, a bariery ochronne, wzmocnione przez mechanizmy ewolucyjne, zanikają przy najmniejszym dotknięciu ciemności. Ale te dotknięcia nie zaczęły się wczoraj ani 24 lutego 2022 roku, ani wiosną 2014 roku, kiedy to Rosja faktycznie napadła na Ukrainę.

Niemal za każdym razem, gdy jadę samochodem z Kijowa do Lwowa, skręcam z szosy wychodzącej z miasteczka Dubno na niepozorną brukowaną drogę. Prowadzi ona między polami na wzgórzach, czasem jasnozielonych, czasem brudnobrązowych, w zależności od pory mojego przyjazdu. Po obu stronach drogi znajdują się tablice z napisem:

W wąwozach Szybenej Hory w kierunku wsi Kliszczycha najeźdźcy niemieccy rozstrzeliwali osoby narodowości żydowskiej z rejonów dubieńskiego, werbskiego i ostrożeckiego... Trzy doły o głębokości czterech metrów zajmowały powierzchnię 900 metrów kwadratowych. Państwowa Komisja Nadzwyczajna ustaliła w 1944 r., że ofiary leżały twarzą do dołu w sześciu warstwach po 21 rzędów w każdej. Wszystkie warstwy posypano wapnem chlorowanym. Liczba rozstrzelanych wynosi 6000 osób.

Zwykłe krajobrazy nie należą do nas i nigdy tak naprawdę nie należały. Wiele z nich, zwłaszcza w Ukrainie, z doświadczeniem okupacji w czasie II wojny światowej i w czasie obecnej wojny, ukrywa ciała niewinnych ofiar lub pamięć o nich. Wiele już o tym napisano i trochę mniej przeczytano, ale po 24 lutego tych krajobrazów – nawet na fotografiach – nie można przeżywać inaczej. Każda komórka ciała odpowiada teraz na każdą zaczepkę: „trzy doły”, „leżeć twarzą w dół”, „wapno”, „rozstrzelani”. 

wąwozy Szybenej Hory, fot. Daria Badiorkrajobraz okolic miasteczka Dubno, fot. Daria Badior

Nie tylko w Ukrainie, ale i poza nią – dużo mówimy o tej wojnie w kontekście II wojny światowej, bo wydaje nam się, że po niej przyszła całkowita sprawiedliwość dla ofiar, closure, polityka pamięci i pojednanie. Poniekąd jest to prawda: dlatego ciągle odwołujemy się do procesów norymberskich i próbujemy analizować to, co działo się podczas nich i za ich kulisami; dlatego dużo mówimy o tym, jak Niemcy wypracowały i wdrożyły praktyki pamiętania o zbrodniach nazizmu. Jednak mówienie o naszej wojnie w kontekście II wojny światowej znacznie też nas ogranicza (jak zresztą każde proste porównanie jednego złożonego zjawiska z drugim), choćby dlatego, że zamiast dawać powód do myślenia, oferuje płonne nadzieje. Czy ta sprawiedliwość dosięgnęła wszystkich? Czy zmiany, jakie wywołało zakończenie II wojny światowej w rozumieniu prawa humanitarnego, ochrony praw człowieka i sprawiedliwości, rzeczywiście objęły wszystkich w skali globalnej? 

Gdy myślimy o odbudowie kraju po zwycięstwie, coraz częściej w rozmowach publicznych i prywatnych odwołujemy się do doświadczeń „powojennych”. Ale czym tak naprawdę jest to „powojnie”? Czy rzeczywiście istnieje? Czy dotyczy tylko okresu po 1945 roku? Wojny toczyły się w różnych częściach świata przed i po 1945 roku, a o wielu z nich wiemy naprawdę niewiele. Mniej więcej tyle, ile o naszej wojnie wiedzą zmęczeni swoimi wspomnieniami świadkowie, wnukowie tych świadków i otaczające ich krajobrazy.

W autobiograficznych „Latach” Annie Ernaux śledzi w intymnych, a zarazem wspólnych dla wielu detalach (dla wielu, ale nie dla wszystkich, Ernaux zwiększa tę świadomość własnego uprzywilejowania z każdą stroną), intelektualną drogę francuskiej klasy średniej, do której należy. Płynąc przez dziesięciolecia – od późnych lat 40. do pierwszych lat XXI wieku – Ernaux wciąż wraca do stołu i rozmów, które się przy nim toczyły. Kolacje z opowieściami, których wspólnym tłem był „głód i strach” wszystkich obecnych, opowiadane przez „my” i z użyciem zaimków bezosobowych, przeplatane były rozmowami o tym, kto pierwszy poleci w kosmos, nostalgicznymi wspomnieniami i „psuciem sobie humoru zamieszkami w Algierii”. Wraz z początkiem ery dostatku i konsumpcjonizmu wszyscy zaczęli myśleć, że przyszłość będzie świetlana. Po maju 1968 roku wszystko zostało zakwestionowane: „Nic na całej planecie nie powinno być nam obojętne, oceany, morderstwo w Bruay-en-Artois, angażowaliśmy się we wszystkie walki, Chile Salvatora Allende i Kuba, Wietnam, Czechosłowacja” (przeł. Magdalena Budzińska, Krzysztof Jarosz). Z biegiem lat przeszłość zniknęła z rozmów przy stole, zamieszkała w telewizyjnych filmach dokumentalnych i osobistych genealogiach, zamiast niej na pierwszy plan wysunęły się teraźniejszość i zmiany, o które trzeba walczyć.

Patronite

Jednak takie zmiany, jak się okazało, niosą ze sobą potrzebę odpowiedzialności, konsekwencji, wytrzymałości, wytrwałości i ciągłości. W ten sposób pojawiła się myśl, że świat nie jest tak piękny, jak się wydawało. W ten sposób pojawiło się poczucie, że coś jest globalnie nie tak i prawdopodobnie lepszym nie będzie. Tak zamieszkało w nas zmęczenie.

Zmęczenie, które stało się głównym tematem mediów pod koniec drugiej dekady XXI wieku i na początku trzeciej. „Zmęczone pokolenie”, „Dlaczego millenialsi są cały czas tacy wyczerpani?”, „Jak to się stało, że millenialsi są pokoleniem wypalonych?” – krzyczą media z pierwszych stron Google’a i proponują wszystkim po prostu dobrze się wyspać. „Jesteśmy zardzewiali, ale powinniśmy być dobrym nawozem dla przyszłych pokoleń” – mówi moja inna znajoma, która obecnie pracuje blisko samego centrum czarnej dziury ukraińskiej kultury. „Wypisać pani receptę?” – pyta ironicznie mój terapeuta. 

Jednak na tego rodzaju zmęczenie, które spotykało kogoś w połowie XX wieku, kogoś na początku XXI, a kogoś jeszcze innego pod koniec XV wieku, nie ma nic, co można dostać w aptece, na receptę lub nie. Nie można się przed nim ukryć, nie można odpocząć na łonie natury (krajobrazy szepczą własne historie, pamiętacie?), nie można go zagadać ani uciszyć. Splatając się z ciemnością, w której pogrąża się świat od dnia swego powstania, to zmęczenie przemienia się w coś innego. 

„Nie wyobrażam sobie, jak przeżyłabym to, przez co przeszliście” – mówi mi jedna z działaczek zachodnioeuropejskiego funduszu, pospiesznie żegnając się ze mną po nieprzyjemnej (głównie dla niej) rozmowie o tym, jak chwalebna europejska ciągłość jest teraz raczej okolicznością obciążającą niż łagodzącą. „Nie macie pojęcia, do czego naprawdę jesteście zdolni” – odpowiadam.

Jaki świat powstaje poza granicami ludzkiego wyczerpania? Według stanu z okrutnego czwartego miesiąca roku dwa tysiące dwudziestego trzeciego zmęczenie i wypalenie wydają się daleko w tyle; horyzonty planowania zwęziły się do szerokości naszych kroków, zamiast tego odkrywamy nowe możliwości: zdolność adaptacji, elastyczność, troskę, uważność na miliony niesprawiedliwości, które miały miejsce na długo przed naszymi narodzinami, współczucie i żal, ból i próby przezwyciężenia go. Ktoś dzieli swój dzień na dwudziestominutowe segmenty: kawa, ubrać się, wyprowadzić psa, nie zabrudzić podłogi, umyć naczynia, sprawdzić pocztę (niekoniecznie w tej kolejności). Ktoś inny jest przeciążony pracą, więc nie ma czasu na łzy. „Najpierw zakładam wyimaginowaną maskę tlenową sobie, następnie dziecku, a potem odpowiadam na maile” – mówi inna mądra przyjaciółka. Ktoś, tak jak ja, otacza się mądrzejszymi od siebie ludźmi, aby móc trzymać się ich myśli, pytań, wątpliwości i domysłów, jak były palacz okleja się plastrami nikotynowymi, by przeżyć kolejny dzień.

A po nim kolejny. A po nim kolejny. Tak zakończy się kwiecień. I zaskoczy nas lato.

Przeł. Iwona Boruszkowska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Centrum Mieroszewskiego 
i Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu